Filip Szatanik związany jest z krakowskim urzędem od lat. Ostatnio, przez kilka miesięcy był rzecznikiem prasowym miejskiej spółki Kraków 5020, która znana jest głównie z tego, że prowadzi drugą urzędową telewizję, na którą idą miliony złotych z miejskiego budżetu. W środę po południu Szatanik zrezygnował z zajmowanego stanowiska. W przeszłości był także rzecznikiem urzędu miasta Krakowa oraz urzędu marszałkowskiego, a obecnie doradza także władzom Jaworzna. O rzeczniku zrobiło się głośno za sprawą screenów zamieszczonych na profilu "Co jest nie tak z Krakowem" we wtorkowe popołudnie. Profil prowadzony jest przez Mateusza Jaśkę i to właśnie on ujawnił zapis rozmów pomiędzy swoim bratem a Szatanikiem. Komentowanie duchami Zamieszczony wpis to fragment rozmowy z sierpnia 2018 r., czyli na kilkanaście tygodni przed wyborami samorządowymi. Ich autentyczność potwierdza sam Szatanik, ale twierdzi, że jest to rozmowa prywatna i wyrwana z kontekstu. Rzecznik Szatanik pisze, że chciałby dorzucić "kolejne zadania dla klienta". Z kontekstu rozmowy wynika, że chodzi o "komentowanie duchami" postów dotyczących klienta. Kim są owe dusze? Tego nie wiadomo. W rozmowie nie jest to wyjaśnione. Ze screenów dowiadujemy się, że chce, aby obserwować w internecie konkretne osoby. Wymienia trzy nazwiska: Natalia Nazim, Cecylia Malik i Łukasz Maślona. Cała trójka w sierpniu 2018 r. mocno angażowała się w życie miasta i krytykowała publicznie działania władz Krakowa. Lista osób mogła być dłuższa, ponieważ rzecznik informuje, że "na dniach" podeśle wykaz aktywistów. Wskazuje także, że priorytetem będzie "gaszenie emocji" w internetowych dyskusjach. Rzecznik pisze, że teraz będzie "najprawdopodobniej hejt na EK" i "trzeba monitorować i reagować". W tle była wiceprezydent i Mieszkanie plus Wspomniana "EK" to najprawdopodobniej Elżbieta K., była wiceprezydent Krakowa odpowiedzialna za planowanie przestrzenne. Wynika to z kontekstu rozmowy. Ujawniona wymiana zdań miała miejsce 3 sierpnia 2018 r. W ten dzień media poinformowały, że rządowe osiedle w Krakowie, które mam powstać w ramach Mieszkania plus zaprojektuje firma AMC wraz z Biurem Rozwoju Krakowa. BRK to firma, która w tamtym momencie należała do męża i syna ówczesnej wiceprezydent. W 2021 r. K. została zatrzymana przez CBA i usłyszała prokuratorskie zarzuty. Zdaniem śledczych kobieta miała wykorzystywać swoje wpływy w poszczególnych wydziałach urzędu, tak, aby pracownicy magistratu wydawali korzystne rozstrzygnięcia dla deweloperów obsługiwanych przez konkretną spółkę. O opublikowanych screenach chcieliśmy porozmawiać z rzecznikiem Szatanikiem. Poniżej publikujemy przesłane oświadczenie w całości. "W 2018 r. pan Marcin Jaśko prowadził działania komunikacyjne zleconego mu projektu. Przedmiotem zlecenia było uzyskanie pozytywnych reakcji, publikacji na temat projektu, podejmowanie merytorycznych dyskusji z osobami, profilami, aktywistami uczestniczącymi w procesie komunikacji publicznej wokół projektu, za pośrednictwem dostępnych oraz stosowanych w praktyce działań komunikacyjnych. Ja w tym projekcie pomagałem. Nasza prywatna rozmowa w tej sprawie została upubliczniona bez mojej zgody. Zlecającym nie był podmiot samorządowy, ani inna instytucja publiczna". W jednym z internetowych komentarzy napisał: "Nigdy nie zlecałem żadnych negatywnych działań komunikacyjnych w przestrzeni medialnej. Przeciwko nikomu. Nie pochwalam takich praktyk. Kwestie kradzieży i bezprawnego udostępnienia prywatnej rozmowy pozostawię już prawnikom. Z powództwa prywatnego. Za własne pieniądze". "To tylko potwierdza domysły" Od działań byłego rzecznika odcina się biuro prasowe urzędu miasta Krakowa. - W czasie gdy była prowadzona ujawniona korespondencja, pan Filip Szatanik nie był pracownikiem urzędu miasta ani w żaden sposób nie współpracował w zakresie PR z urzędem miasta Krakowa. Pytania dziennikarskie są przekazywane przez biuro prasowe jedynie do wydziałów merytorycznych oraz zastępców prezydenta. Biuro prasowe nigdy nie zawierało umów z żadną firmą PR na tzw. marketing szeptany - mówi Interii Małgorzata Tabaszewska z biura prasowego. Rzeczywiście, w 2018 r. Szatanik pracował w urzędzie marszałkowskim. To jednak każde postawić inne pytania: kto z urzędników wiedział o takich praktykach, jaka jest skala zjawiska i kto poprosił byłego rzecznika o podjęcie działań. Trudno uwierzyć, że sam z siebie podjął takie działania. - To tylko potwierdza domysły, które pojawiały się od lat - mówi Łukasz Maślona, którego rzecznik Szatanik wymienił z imienia i nazwiska. Obecnie Maślona jest miejskim radnym, w 2018 r. nie pełnił żadnej funkcji. - Sprawa dotyczy przeszłości, na ten moment nie wyjaśnimy tej sytuacji. Należy jednak ubolewać, że osoba, która zajmuje się PR, sięgała po takie metody. Wynika z tego, że mieszkańcy, którzy w 2018 r. aktywnie włączali się w życie miasta, byli obserwowani i niejako inwigilowani przez ludzi związanych z prezydentem Jackiem Majchrowskim - mówi Maślona. - Jeśli pięć lat temu robiono takie rzeczy, to jak ta machina jest rozbudowana dzisiaj - zastanawia się radny. Internetowe boty Tymczasem we wrześniu 2018 r., a więc miesiąc po rozmowie, która została właśnie upubliczniona, "Gazeta Krakowska" opublikowała tekst zatytułowany "Brudna kampania wyborcza". W artykule możemy przeczytać o tym, że być może za atakami na ówczesnych kandydatów na prezydenta - Łukasza Gibałę i Małgorzatę Wassermann - stoją internetowe boty, które miały być powiązane z firmą realizującą zlecenia dla urzędu miasta Krakowa. Jednym z argumentów było to, że kilkanaście profilów na Facebooku w ten sam sposób atakuje kontrkandydatów Majchrowskiego. Osoby o różnych imionach i nazwiskach powielały dokładnie te same komentarze, słowo w słowo, nawet z błędnymi literówkami. Wtedy prezydent Jacek Majchrowski wszystkiemu zaprzeczył, mówiąc o nieudanej prowokacji. Profile atakujące mieszkańców Ofiarą internetowego hejtu padł również Maciej Fijak, mieszkaniec Krakowa od kilku lat angażujący się w życie miasta. Jakiś czas temu ktoś założył na Facebooku profil "krakowscy patoaktywiści". Publikowano na nim treści mające zdyskredytować mieszkańców. W okolicach świąt Bożego Narodzenia ktoś opublikował zdjęcie szopki, w której wkleił zdjęcia mieszkańców. O Fijaku i kilku innych mieszkańcach napisano, że są zwierzętami zagrodowymi, które zostawiają po sobie odchody w komentarzach. Wpis został polubiony przez niektórych krakowskich urzędników i ludzi związanych z urzędem. - Postanowiliśmy wtedy w kilka osób zgłosić sprawę do prokuratury i przygotowaliśmy pozew. To, że z prawnikiem piszemy taki pozew, nie było tajemnicą i pocztą pantoflową najwyraźniej dotarło do organizatorów procederu. I nagle profil zniknął z internetu - opowiada Fijak. W przygotowanym piśmie, jako potencjalne osoby, które mogą prowadzić profil, wpisano osoby mające bliskie relacje z krakowskimi urzędnikami. Podejrzane profile Co ciekawe, śledząc dyskusję na krakowskich grupach facebookowych można dostrzec jeszcze jedno zjawisko. W rozmowy na trudne dla władz miasta tematy angażują się osoby, które na swoim profilu mają zdjęcia ściągnięte z internetu oraz brak znajomych. Ich wypowiedzi charakteryzują się dużą agresją skierowaną w kierunku mieszkańców, którzy nie popierają działań władz Krakowa. Inna sytuacja. W lipcu 2021 r. mieszkańcy protestowali przeciwko niektórym pomysłom urzędników związanych z rewitalizacją parku Bednarskiego. W jego ramach planowano wyciąć sporo drzew. Temat budził w Krakowie wiele kontrowersji. Mieszkańcy skupieni m.in. w Akcji Ratunkowej dla Krakowa zorganizowali protest. W dniu, w którym miał się odbyć, nieznane osoby na moście kolejowym nad Wisłą powiesiły wielką białą płachtę. Na niej zamaskowana postać z psem, która próbuje ocalić drzewa przed wielką czarną ręką z symbolem Zarządu Zieleni Miejskiej. Poniżej podpis "Wara od Bednara". Zaraz po pojawieniu się banneru wysocy rangą urzędnicy i radni zaczęli pisać, że jest on inspirowany plakatem wojennym powstałym najprawdopodobniej w 1939 r. Na krakowskich grupach szybko pojawiła się szybko narracja, że mieszkańcy porównują urzędników do hitlerowców. Sam zaś Zarząd Zieleni Miejskiej zgłosił sprawę do prokuratury. Mieszkańcy od plakatu się odcięli. Co ciekawe, został on powieszony w zupełnie innym miejscu, niż odbywała się pikieta. Prokuraturze nie udało się ustalić, kto stoi za jego powieszeniem. Nieoficjalnie policjanci mówili wtedy, że miejski monitoring znajdujący się w pobliżu mostu był zepsuty. Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: dawid.serafin@firma.interia.pl