Mimo że procentowo PiS wygrało wybory, ordynacja wyborcza nieubłaganie doprowadziła do porażki w Senacie. Polacy wybierają tam swoich przedstawicieli w jednomandatowych okręgach wyborczych. Oznacza to, że z każdego ze stu okręgów, do Senatu dostaje się ten kandydat, który otrzymał największą liczbę głosów. Jest to zasadnicza różnica względem wyborów do Sejmu, gdyż tam liczy się nie tylko liczba głosów na poszczególnych kandydatów, ale przede wszystkim łączna liczba głosów na cały komitet. W wyborach do Sejmu premiowane są więc partie, w wyborach do Senatu traci to na znaczeniu. 100 mandatów do podziału 13 października Polacy wybrali 48 senatorów z PiS, 43 z Koalicji Obywatelskiej, 3 z PSL, 2 z SLD i 4 kandydatów niezrzeszonych. Oznacza to, że dodane mandaty trzech ugrupowań opozycyjnych i kandydatów niezrzeszonych dają wynik 52 do 48 na rzecz opozycji. Czy jednak dojdzie do połączenia wszystkich wymienionych senatorów? Na początek zastanówmy się, co władza w Senacie może oznaczać. Wielki hamulcowy Po pierwsze, Senat może służyć za tzw. hamulcowego. Z poprzedniej kadencji parlamentu pamiętamy obrazki, kiedy ustawy przechodziły w błyskawicznym tempie przez Sejm i Senat, by na końcu trafić na biurko prezydenta. To wyjątkowo szybka ścieżka, która umożliwiała partii Jarosława Kaczyńskiego uchwalanie ustaw, pomijając konsultacje czy dyskusje nad kształtem proponowanych zmian. Zwolennicy takiego rozwiązania powiedzą, że to znacząco przyspieszało wprowadzanie prawa. Przeciwnicy podniosą, że procedowanie w takim tempie dawało wielokrotnie efekt powstawania bubli prawnych, które później wracały pod obrady, by nadać im stosowne poprawki. Po środku jest jednak jeszcze inna opinia - Senat pełni rolę izby refleksji, gdzie nad proponowanymi ustawami powinno się dyskutować i zastanawiać. Przewaga, jaką opozycja zdobyła w Senacie pozwala więc na powrót do zasady 30 dni na wspomniane refleksje. Zgodnie z art. 121 ust. 2 Konstytucji - "Senat w ciągu 30 dni od dnia przekazania ustawy może ją przyjąć bez zmian, uchwalić poprawki albo uchwalić odrzucenie jej w całości. Jeżeli Senat w ciągu 30 dni od dnia przekazania ustawy nie podejmie stosownej uchwały, ustawę uznaje się za uchwaloną w brzmieniu przyjętym przez Sejm". W związku z tym, Senat będzie miał aż 30 dni na to, by wprowadzić zmiany i przede wszystkim - co dla opozycji kluczowe - nagłośnić proponowane przez PiS rozwiązania. To bardzo dużo czasu, by omówić dany temat i wywrzeć ewentualną presję, która spowoduje, że zwrócony do Sejmu projekt będzie niósł ogromne obciążenie dla sejmowej większości. Senat nie ma mocy, by całkowicie zablokować pracę Sejmu, ale utrudnienie jej i spowolnienie może być jeszcze większą pułapką dla partii Jarosława Kaczyńskiego. Jeśli Senat zaproponuje poprawki, ustawa wraca do Sejmu, a tam może zostać odrzucona bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów. Przypomnijmy, że większość bezwzględna to taka, w której liczba głosów za jest większa niż suma głosów przeciw i wstrzymujących się. Z tym partia rządząca nie będzie miała problemu, gdyż taką większość w Sejmie ponownie 13 października zdobyła. Ważne stanowiska Oprócz zahamowania pracy, Senat ma jeszcze kilka ciekawych możliwości do wykorzystania. Może np. nie wyrazić zgody na powołanie przedstawicieli wyjątkowo ważnych urzędów, takich jak Rzecznik Praw Dziecka, Rzecznik Praw Obywatelskich, szef NIK, prezes IPN, a także dwóch senatorów wchodzących w skład Krajowej Rady Sądownictwa i Krajowej Rady Prokuratury, jednego członka Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz trzech członków Rady Polityki Pieniężnej. Konstytucja nie do zmiany Senat jest także niezbędny do zmiany Konstytucji. Politycy PiS, w tym głównie prezes Kaczyński, od dłuższego czasu wspominają o takiej konieczności. Podczas kampanii przed wyborami parlamentarnymi, szef PiS-u wspominał o takich planach na nadchodzącą kadencję. To marzenie może się jednak nie spełnić. Po pierwsze, Prawu i Sprawiedliwości brakuje większości konstytucyjnej w Sejmie. Większość taka to ⅔ posłów, czego nie udało się osiągnąć podczas minionych wyborów. Gdyby nawet taka sytuacja zaistniała, by uchwalić zmiany w Konstytucji, w Senacie byłaby potrzebna bezwzględna większość głosów, by zmiany ostatecznie przeszły pełen tryb legislacyjny. Co zrobi PiS? Prawo i Sprawiedliwość ma teraz dwie możliwości. Albo pogodzić się z porażką i zaakceptować utrudnienia. Albo spróbować odbić Senat z rąk opozycji. Zakładając, że prezes Kaczyński zdecyduje się na drugą opcję, przyjrzyjmy się, kogo mógłby “ukraść" przeciwnikom politycznym. "Kradzież" musiałaby dotyczyć trzech senatorów, by mieć 51 szabli w Senacie. Oczywiście, istnieje potencjalna możliwość odbicia każdego, ale na potrzeby tej kalkulacji odrzućmy większość senatorów Koalicji Obywatelskiej. Kandydaci, którzy wystartowali pod szyldem wspólnego bloku należą do różnych środowisk, ale przed wyborami połączyła ich wspólna idea - walka z kontrkandydatem z PiS. Byłoby więc sporym ryzykiem wizerunkowym porzucanie tej idei i przyłączenie się do Prawa i Sprawiedliwości. W przypadku jednego kandydata Koalicji taka roszada jest jednak najbardziej zastanawiająca. Chodzi o Kazimierza Michała Ujazdowskiego. To wieloletni polityk PiS, niegdyś jedna z głównych twarzy tego ugrupowania. Dopiero przed rokiem związał swoje losy z Platformą. Pytanie o to, czy poprze PiS w Senacie przyjmuje z oburzeniem - podaje "naTemat". - To nie jest możliwe, w żadnym razie! Ja będę członkiem klubu Koalicji Obywatelskiej i nie biorę pod uwagę głosowania razem z PiS - mówi. Z ramienia PSL do Senatu dostali się natomiast: Ryszard Bober, Michał Kamiński i Jan Filip Libicki. Z SLD są to: Wojciech Konieczny i Gabriela Morawska-Stanecka. Senatorowie niezależni to z kolei: Wadim Tyszkiewicz, Stanisław Gawłowski, Lidia Staroń i Krzysztof Kwiatkowski. Prześwietlmy zatem tych dziewięcioro senatorów. Ryszard Bober - wieloletni działacz PSL, samorządowiec z kujawsko-pomorskiego. W przeszłości bezskutecznie ubiegał się o mandat krajowy, 2019 rok przyniósł mu jednak sukces. Kandydował do Senatu z ramienia PSL, ale miał również poparcie Koalicji Obywatelskiej i Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Ryszard Bober wydaje się więc potencjalnie trudnym do przejścia w szeregi PiS. Michał Kamiński - doskonale znany polityk, od wielu lat związany z parlamentem. Początki jego działalności to przynależność do PiS, która w 2010 roku zakończyła się dość brawurowo. Po kilku mniejszych politycznych krokach (m.in. był w PJN), związał swoje losy z PO, z której w lipcu 2016 roku został wykluczony. Wraz z innymi byłymi posłami PO, stworzył Unię Europejskich Demokratów, a początkiem 2018 roku uratował PSL, wstępując w jego szeregi (klub poselski PSL nie miał wystarczającej liczby posłów, dlatego przejście polityków UED pozwalało zachować ludowcom status klubowy). W wyborach do Senatu, Kamiński startował więc z list PSL. I choć zmienność jego losów politycznych nie daje gwarancji stałości, trzeba mu przyznać, że od niemal dziesięciu lat jest przeciwnikiem PiS, co raczej nie plasuje go w roli języczka u wagi dla prezesa Kaczyńskiego. Jan Filip Libicki - zaprawiony w boju polityk, poseł V i VI kadencji, a także senator VIII, IX, a teraz i X kadencji. Swoją przygodę z polityką także zaczynał od PiS, po drodze angażując się w kilka mniejszych projektów. Ostatecznie w 2009 roku zakończył współpracę z partią Kaczyńskiego, od tamtej pory mocno się jej sprzeciwiając. Na przełomie 2011 i 2012 przystąpił do PO, jednak w 2018 roku odszedł z partii. Był to gest poparcia dla trójki posłów wykluczonych z partii za złamanie dyscypliny partyjnej w głosowaniach nad projektami dotyczącymi aborcji. W ubiegłym roku wstąpił do PSL, z ramienia ludowców ponownie zdobył mandat w tegorocznych wyborach. Mimo wielu perturbacji politycznych, Libicki zdaje się być wytrwałym przeciwnikiem PiS. Jak sam zresztą przyznał we wtorkowym wywiadzie dla “Gazety Wyborczej", "nie da się PiS-owi przekupić". Wojciech Konieczny - z wykształcenia lekarz, przewodniczący rady naczelnej Polskiej Partii Socjalistycznej. W tegorocznych wyborach startował z ramienia SLD i jest to jego pierwsza rola w polskim parlamencie. Biorąc pod uwagę, że jego start poparła także Koalicja i PSL, Konieczny również wydaje się mocno związany z obozem opozycyjnym. Gabriela Morawska-Stanecka - prawniczka, aktywistka i działaczka Wiosny Roberta Biedronia. Kandydowała ze wspólnej listy Lewicy, pokonując konkurenta z PiS. Trudna kandydatka do przejęcia przez partię Kaczyńskiego, uwzględniając zasadnicze różnice światopoglądowe między prawicą a lewicą. Wadim Tyszkiewicz - samorządowiec i przedsiębiorca, a od 13 października senator X kadencji. Od 2002 roku prezydent Nowej Soli. Chwilowo związany z PO, później z Nowoczesną. Zasadnicza część jego politycznej kariery to jednak działania niezależne. I jako kandydat niezależny wystartował również i tym razem. Jest jawnym przeciwnikiem PiS, tuż po wyborach zamieścił na Facebooku wpis, którym potwierdził swoją antypatię: "Coś Ty narobiła, Polsko? Naród, który 30 lat temu zrzucił kajdany i zburzył Mur Berliński, teraz sam sobie te kajdany nałożył i się upodlił. Wolność, demokracja, Konstytucja... ? Śmiechu warte. Puste slogany" - napisał. Można więc śmiało przyjąć, że Wadim Tyszkiewicz z PiS-em się nie dogada. Stanisław Gawłowski - to kolejny "mur" dla PiS. Od wielu lat związany z polityką, poseł czterech kadencji Sejmu, został senatorem pierwszy raz w swojej karierze. Związany z PO, jednak w tegorocznych wyborach kandydował ze swojego komitetu, by "nie obciążać przyjaciół z Koalicji" - jak wyjaśniał. Ostatnie lata nie były bowiem łaskawe dla Gawłowskiego. Przypomnijmy, że w kwietniu 2018 roku został on tymczasowo aresztowany po wielu miesiącach spekulacji o przedstawieniu mu zarzutów korupcyjnych. Gawłowski jest oskarżany przez prokuraturę o przyjęcie łapówek w kwocie 700 tysięcy złotych, apartamentu w Chorwacji wartego co najmniej 200 tysięcy złotych oraz dwóch zegarków o wartości 26 tysięcy złotych. Lidia Staroń - polityk, działaczka i przedsiębiorca. Była posłanką trzech kadencji i senatorem IX kadencji. W tym roku z powodzeniem otrzymała mandat senatora X kadencji. W latach 2005-2015 była członkiem PO. Od 2015 roku jest bezpartyjna. Co ciekawe, w okręgu, z którego startowała Lidia Staroń, PiS nie wystawiło swojego kandydata, Staroń musiała za to konkurować z kandydatem Koalicji Obywatelskiej. Wobec tego, PiS może szukać w senator Staroń potencjalnego koalicjanta. W związku ze spekulacjami, Staroń wydała oświadczenie, w którym pisze: “na mój głos w Senacie mogą liczyć wszyscy ci, którzy będą chcieli uchwalać prawo służące ludziom, ułatwiające im życie. Tak jak dotychczas będę też rozmawiała ze wszystkimi - walcząc o lepsze przepisy" - cytuje słowa senator “GW". Krzysztof Kwiatkowski - w latach 2009-2011 minister sprawiedliwości, w latach 2009-2010 także prokurator generalny. Od 2013 roku prezes Najwyższej Izby Kontroli. Senator VII i X kadencji, poseł na Sejm VII kadencji. Przez większość swojej politycznej kariery (od 2004 do 2013 roku) był członkiem PO. Wcześniej działał również w AWS, a także był członkiem Porozumienia Centrum (dawne PiS). Jakie decyzje będzie podejmował jako senator? Czy PiS będzie próbowało go "przejąć"? Kwiatkowski przez lata zachowywał się apolitycznie (z racji pełnionej w NIK funkcji), więc może on być największą zagadką dla potencjalnych koalicjantów. Jak wynika z powyższych kalkulacji, PiS będzie miało gigantyczne problemy z przejęciem Senatu, nie jest jednak wykluczone, że to się uda. Losy izby refleksji wiszą na włosku.