Czołgi, transportery opancerzone, wyposażenie indywidulane, obrona przeciwlotnicza, śmigłowce, spodziewane myśliwce - Wojsko Polskie w ostatnich latach dokonało i wciąż dokonuje imponującego skoku modernizacyjnego. Jest jednak program, na którym dotychczas polegli zarówno politycy PO, jak i PiS. Orka - pozyskanie nowych okrętów podwodnych dla Marynarki Wojennej RP. Od co najmniej 12 lat każdy kolejny minister obrony powtarza, że są potrzebne i obiecuje je kupić. Żadnemu jeszcze się nie udało, a sytuacja Dywizjonu Okrętów Podwodnych (DOP) jest z każdym rokiem trudniejsza. DOP właściwie powinien się dziś nazywać "dywizjonem okrętu podwodnego", bo na stanie mamy jedną jednostkę - zbudowany w 1986 roku w Związku Radzieckim ORP Orzeł. W międzyczasie w służbie nasza marynarka miała kilka ponorweskich małych okrętów typu Kobben, które w ostatnich latach wycofano ze względu na wiek i zużycie. Kobbeny miały być pomostem do czasu pozyskania nowych jednostek. Ich kadłuby są obecnie albo cięte na złom, albo przerabiane na muzea. Tymczasem nowych okrętów jak nie było, tak nie ma. Polityków obu rządzących w ostatnich latach partii pytamy dlaczego. Cezary Tomczyk tłumaczy "problem z Orką" Wspomniane 12 lat to cezura, kiedy w 2012 roku, a więc jeszcze w czasach rządów PO, po raz pierwszy w "Koncepcji rozwoju Marynarki Wojennej" pojawił się program Orka. Prace analityczne nad pozyskaniem nowych jednostek trwają jednak dłużej i sięgają ponad dwóch dekad. Kiedy w lutym pytaliśmy MON o postępy w programie, Agencja Uzbrojenia prowadziła rozmowy z potencjalnymi dostawcami w ramach wstępnych konsultacji rynkowych. I tak od dłuższego czasu. W ostatnich miesiącach w sprawie okrętów podwodnych wydarzyło się niewiele, choć w lakonicznych komunikatach jest pewna logika. Jak słyszmy w kręgach związanych z resortem, MON o szczegółach mówić publicznie nie chce, bo później oferenci dostosowują swoje propozycje do publikacji prasowych, a nie realnych możliwości. W każdym razie obecne kierownictwo ministerstwa zapewnia, że z ambicji pozyskania okrętów podwodnych nie rezygnujemy. - Toczy się postępowanie, za to odpowiada Rada Modernizacji Technicznej i minister Bejda. To jest proces, który musi trwać. To wyścig, najlepszy możliwy sprzęt, ale też transfer technologii. Do startu trzeba się dobrze przygotować. Poprzednia władza za nic miała polski przemysł obronny oraz offset. Te standardy się zmieniły - podkreśla w rozmowie z Interią wiceszef MON Cezary Tomczyk. Z wiceministrem Pawłem Bejdą próbowaliśmy się skontaktować jeszcze pod koniec lipca. Do 15 sierpnia nie odpowiedział na naszą prośbę. Natomiast Tomczyk wskazuje na inne zamówienia i podkreśla, że zostały niejako poprawione przez nową władzę. Historia śmigłowców AH-64E Apache dla Polski sięga 2022 roku, kiedy o planowanym zamówieniu mówił Mariusz Błaszczak z PiS. Ostatecznie umowa została podpisana 13 sierpnia 2024. - W sprawie Apachy warto było poczekać. Wynegocjowaliśmy offset, dzisiaj występuje renegocjacja umów w taki sposób, żeby broń była produkowana w Polsce. Rząd PiS kupował zazwyczaj to, co jest. Z minimalnymi negocjacjami. Cały proces kontraktowania w tej chwili zmierza do tego, żeby kupować z jednej strony to, czego wojsko potrzebuje, a z drugiej, żeby realizować transfer technologii do Polski - zaznacza polityk PO. Porównując zakup Apachy z okrętami podwodnymi, tempo było wręcz ekspresowe. Dlaczego Orki nie udało się zrealizować ani w ostatnich latach drugiego rządu PO-PSL (2011-2015), ani przez osiem lat rządów PiS? - Bardzo wiele projektów w pierwszych latach urzędowania PiS-u zostało anulowanych. Były albo zawieszone, albo wstrzymane. PiS obudził się w 2021 roku. Wtedy nastąpił proces szybkiej modernizacji, kosztem technologii. Na tym polega też problem z Orką. Stawiamy to wszystko na nogi - zapewnia Cezary Tomczyk. Polska armia. PiS odpowiada. "Coś trzeba było wybrać" - Budżet MON został zwiększony za czasów Antoniego Macierewicza i dopiero wtedy można było myśleć o jakichś programach zbrojeniowych, bo kiedy przyszliśmy w 2015 roku, kiedy Caracale były brane pod uwagę, to dyrektor departamentu finansowego MON powiedział: nie ma pieniędzy na nic więcej - mówi Interii Bartosz Kownacki, wiceszef resortu obrony w latach 2015-2018. Śmigłowce wielozadaniowe Caracal, które PO chciała kupić w 2015 roku, miały razem z podatkami kosztować ponad 13 mld zł. PiS z kontraktu zrezygnował, a później, w 2017 roku, przyjął ustawę zwiększającą wydatki na obronność do 2,1 proc. PKB z perspektywą do 2,5 proc. W 2023 roku Polska na obronność wydawała już ponad 3 proc. PKB. Dlaczego wspominamy o Caracalach? Bo sprawa tego kontraktu doskonale pokazuje podstawowy dylemat kolejnych ministrów obrony - pieniędzy jest tyle, że zawsze z czegoś trzeba będzie zrezygnować. I do tej pory rezygnowano z okrętów podwodnych. Oczywiście priorytetów ministerstwu nigdy nie brakowało. Kownacki wskazuje chociażby na kluczowy dla Polski program Wisła - obrony przeciwlotniczej, którego realizację rozpoczęto w 2018 roku. Polityk PiS dodaje też, że jego formacja wydatkowała całość środków przeznaczonych na modernizację, realizując kolejne programy zbrojeniowe. - Żadna armia nie ma pieniędzy na wszystko. Można nie było kupić Raków, Krabów, Grotów, systemu Wisła albo Narew. Coś trzeba było wybrać - mówi nam Kownacki. Co do zarzutu Tomczyka o anulowanie kontraktów, były wiceminister PiS odpowiada, że w czasach rządów PO-PSL, "w latach 2007-2015 z MON do budżetu centralnego zwrócono około 10 mld zł". Chodzi o środki ministerstwa, które przepadały, bo nie zrealizowano poszczególnych kontraktów. - Spokojnie to starczyłoby na program Orka - podkreśla Kownacki. Tykający zegar i brak przekonania Tak więc każdy kolejny minister obrony miał i ma swoje priorytety, okrętów podwodnych próżno tam szukać. Z naszych informacji wynika, że podobnie sytuacja wyglądała w 2018 roku, kiedy ekipa Macierewicza przygotowywała punktację do oceny poszczególnych ofert na okręty podwodne, ale nowe kierownictwo, z Mariuszem Błaszczakiem na czele, sprawy nie doprowadziło do końca. Trudno się też temu dziwić, w tamtym czasie budżet resortu na modernizację "zjadał" program Wisła. Również w czasach PiS, ale to dyskusja, która w resorcie powraca regularnie, pojawia się kwestia czy okręty podwodne są w ogóle potrzebne. W tych dyskusjach pobrzmiewał argument, że w razie wojny większość zaopatrzenia dla Polski będzie realizowana drogą lądową. Jednak zdaniem marynarzy to broń o strategicznym znaczeniu. O potrzebie posiadania okrętów podwodnych mówił Interii również gen. Mirosław Różański, obecny szef senackiej komisji obrony. Jeżeli politycy chcą utrzymać zdolności podwodne naszej marynarki, decyzji nie będą mogli odwlekać w nieskończoność, bo jedyny, pozostający w służbie ORP Orzeł wkrótce będzie mieć 40 lat i już teraz radziecka konstrukcja funkcjonuje wyłącznie dzięki olbrzymiemu zaangażowaniu stoczniowców i marynarzy. Czasu jest coraz mniej, a budowa nowego okrętu podwodnego to kilka długich lat. Teoretycznie chwilowo problem można byłoby załatwić przez rozwiązanie pomostowe i pozyskanie używanych okrętów, ale w tym przypadku decyzja nie pozostaje bez wpływu na ostateczny kontrakt na okręty. W nieoficjalnych rozmowach osoby związane z MON przyznają, że oferty pomostowe zazwyczaj są skonstruowane w taki sposób, żeby de facto był to wybór późniejszych, nowych okrętów i przeszkolenie marynarzy na systemach, które ostatecznie znajdą się w nowych jednostkach. Jakub Krzywiecki Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz na jakub.krzywiecki@firma.interia.pl ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!