W ocenie prezydenta, projekt ustawy gwarantujący dostęp do tabletki "dzień po" bez recepty jest "kontrowersyjny". - Dzisiaj ta pigułka jest dostępna, to nie jest tak, że tej pigułki dzisiaj w Polsce nie ma - stwierdził Andrzej Duda w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w programie "Gość Wydarzeń". I dodał: - Dzisiaj jest to pod kontrolą, a tu chodzi o to, żeby było bez kontroli. Odnosząc się do założeń projektu, prezydent sięgnął po bardzo wymowne porównanie. - Ja przypomnę, że ja na prośbę, na żądanie, na wnioski składane tutaj przez specjalistów z zakresu dermatologii zgłaszałem i jako projekt prezydencki została uchwalona ustawa, która ogranicza dostęp do solariów osobom poniżej 18. roku życia. Do solariów, nie do bomby hormonalnej, jaką jest ta pigułka - oceniła głowa państwa. Projekt zmian w prawie farmaceutycznym, który przywraca dostęp bez recepty do tabletki "dzień po", większość parlamentarna przegłosowała 22 lutego stosunkiem głosów: 224 za, 196 przeciwko, 1 wstrzymujący. Rząd sięga po plan B Sceptycyzm prezydenta Dudy wobec projektu nie jest dla rządzących zaskoczeniem. Już przygotowując się do głosowania w Sejmie zdawali sobie sprawę, że muszą mieć w zanadrzu także plan B na wypadek weta albo odesłania ustawy do Trybunału Konstytucyjnego. Tym awaryjnym rozwiązaniem jest wydanie specjalnego rozporządzenia przez minister zdrowia Izabelę Leszczynę. - Będziemy szukać alternatywnego planu - zapewnia w rozmowie z Interią minister ds. równości Katarzyna Kotula. Podejście Andrzeja Dudy do tematu oceniaj jednoznacznie negatywnie. - To absolutnie zła decyzja prezydenta. Decyzja przeciwko kobietom, ale przede wszystkim przeciwko nauce i medycynie, bo wszystkie medyczne autorytety mówią, że tabletka "dzień po" powinna być dopuszczona od 15. roku życia - argumentuje. Nasi rozmówcy z obozu władzy przyznają, że w koalicji co do projektu nie ma wątpliwości medycznych ani etycznych. Wszystko jest kwestią polityczną. - To rozwiązanie jest potrzebne, bo niesie za sobą bezpieczeństwa dla kobiet, które przez lata rządów PiS-u zostało mocno ograniczone - nie ma wątpliwości Monika Wielichowska, wicemarszałkini Sejmu. Wiceprzewodnicząca Platformy Obywatelskiej podkreśla też, że proces legislacyjny w przypadku projektu ustawy o tabletce "dzień po" jeszcze się nie zakończył. Ustawa jest aktualnie w Senacie, gdzie izba wyższa parlamentu może nanieść na nią swoje poprawki. - Weta jeszcze nie ma, a więc piłka jest w grze - mówi wicemarszałkini Wielichowska. Zaznacza jednak: - Jeśli prezydent zawetuje ustawę, będziemy szukać innej drogi, aby przywrócić pigułkę "dzień po" bez recepty od 15. roku życia. Jak dowiadujemy się w rządzie, sprawa rozporządzenia minister zdrowia dotyczącego tabletki "dzień po" będzie przedmiotem rozmów podczas posiedzenia rządu zaplanowanego na 28 lutego. - Minister Leszczyna przedstawi nam dostępne warianty działania i spróbujemy wspólnie znaleźć najlepsze wyjście z tej sytuacji - mówi Interii minister ds. równości Katarzyna Kotula. Chaos i dualizm prawny Problem z awaryjnym wyjściem, które przygotował sobie rząd, polega na tym, że jest obarczone ryzykiem stworzenia dualizmu prawnego. Zakładając, że minister zdrowia wydałaby rozporządzenie zezwalające lekarzom na wydawanie tabletki "dzień po" bez recepty, dokument ten stałby w sprzeczności z wciąż obowiązującą ustawą z 2017 roku, na mocy której ówczesna władza ograniczyła dostęp do tego preparatu. Sytuacja mogłaby wywołać chaos w środowisku lekarskim. Mielibyśmy bowiem dwa przeczące sobie akty prawne, przy czym obowiązująca ustawa sprzed siedmiu lat jest aktem prawnym wyższego rzędu. Ma więc pierwszeństwo w stosowaniu przed rozporządzeniem ministerialnym. Od strony formalnej lekarze stosujący się do rozporządzenia Ministerstwa Zdrowia łamaliby więc prawo i mogli ponieść z tego tytułu odpowiednie konsekwencje. - Nie chciałabym sytuacji, w której z jednej strony mamy ustawę, a z drugiej rozporządzenie. Prawo powinno być klarowne i proste, powinno nie komplikować sytuacji lekarzy - przyznaje w rozmowie z Interią Katarzyna Kotula, minister ds. równości w rządzie Donalda Tuska. Absurdy i nadużycia Nasza rozmówczyni zwraca też jednak uwagę, że nawet pozostanie w mocy ustawy z 2017 roku i ewentualne utrącenie przez prezydenta projektu Koalicji 15 Października nie powstrzymają kobiet od walki o swoje prawa, a jedynie stworzą okazję do nadużyć i obchodzenia prawa. - Jeśli prezydent nie podpisze tej ustawy, to tylko wzmocni proceder kupowania tych tabletek przez receptomaty, a także przez osoby trzecie dla faktycznych pacjentek - przewiduje minister Kotula. - Spodziewam się, że mamy, ciotki czy siostry będą chodzić do ginekologów i prosić o wypisanie tych tabletek, które w rzeczywistości będą dla tych młodych dziewczyn. Problem będzie wtedy, gdy taka 15-latka nie będzie miała wokół siebie żadnej starszej kobiety, którą mogłaby poprosić o pomoc - dodaje polityczka Nowej Lewicy. Rozmówcy Interii zwracają również uwagę na kuriozalne okoliczności prawne. W Polsce tzw. wiek przyzwolenia, a więc granica wiekowa, od której prawo dozwala rozpoczęcie współżycia seksualnego, wynosi 15 lat. Jednocześnie ta sama granica wiekowa jest, w ocenie prezydenta, zbyt niska dla dostępu bez recepty do tzw. antykoncepcji awaryjnej. - Dochodzi zatem do absurdów. Z jednej strony, 15-letnia młodzież jest (zgodnie z prawem) dość dorosła, aby podejmować współżycie, ale nie dość dorosła, aby zabezpieczać się przed jego skutkami w postaci niechcianej ciąży - nie może nadziwić się Monika Wielichowska, wicemarszałkini Sejmu. Kobiety zostawione na lodzie Weto albo odesłanie ustawy o tabletce "dzień po" do Trybunału Konstytucyjnego miałoby też dla koalicji rządzącej poważne konsekwencje polityczne. Przywrócenie dostępu bez recepty do tzw. antykoncepcji awaryjnej to kluczowa obietnica dotycząca praw reprodukcyjnych kobiet, którą obóz władzy był w stanie aktualnie zrealizować. Jak pisaliśmy 21 lutego na łamach Interii, to swego rodzaju "nagroda pocieszenia" dla kilku milionów wyborczyń Koalicji 15 Października. Głosujące na nowy obóz władzy Polki w przytłaczającej większości oczekiwały cofnięcia wprowadzonych przez Zjednoczoną Prawicę prawnych obostrzeń zabierających im możliwość decydowania o swoim zdrowiu i życiu. Wiadomo już jednak, że koalicja rządząca nie jest w stanie aktualnie zmienić prawa aborcyjnego, ponieważ nie ma w tej kwestii zgody pomiędzy partnerami. Koalicja Obywatelska i Nowa Lewica domagają się legalizacji aborcji do 12. tygodnia ciąży, natomiast PSL i Polska 2050 chcą, żeby o tej kwestii zdecydowali w ogólnokrajowym referendum wszyscy Polacy. Trzecia Droga złożyła też w Sejmie projekt ustawy przywracający stan prawny gwarantowany przez tzw. kompromis aborcyjny z 1993 roku. Sprawa aborcji generuje coraz poważniejsze napięcia wśród koalicjantów. Efekty widzieliśmy w połowie lutego, gdy współprzewodniczący Nowej Lewicy Włodzimierz Czarzasty oskarżył liderów Trzeciej Drogi, Szymona Hołownię i Władysława Kosiniaka-Kamysza, o torpedowanie prac nad zmianami w prawie aborcyjnymi. Marszałek Sejmu zaprzeczył tym oskarżeniom i zarzucił Czarzastemu kłamstwo. Korepetycje dla prezydenta W szeregach koalicji rządzącej panuje obawa, że jeśli nie uda się nawet przywrócić kobietom dostępu do tzw. antykoncepcji awaryjnej, ich irytacja może dać znać o sobie w zbliżających się wielkimi krokami podwójnych wyborach - samorządowych i europarlamentarnych. Wiceminister zdrowia Wojciech Konieczny apeluje do Polek, żeby nie traciły jeszcze nadziei na oczekiwane zmiany w prawie. Podkreśla, że pole manewru nadal jest. - Można wprowadzić poprawkę podnoszącą próg wiekowy dostępu do tabletki, można w ogóle wykreślić kryterium wiekowe - zastanawia się w rozmowie z Interią. Jak dodaje, najważniejsze jest jednak, żeby przeprowadzić ustawę przez Sejm i złożyć ją na biurku prezydenta Dudy. - Prezydent wielokrotnie mówił, że jest otwarty na dialog z rządem i rozwiązania potrzebne dla obywateli. Może gdy ustawa będzie podpisana, znajdzie się na jego biurku, a Polki wyrażą dla niej poparcie, to prezydent zmieni zdanie - tłumaczy wiceszef resortu zdrowia. Jednocześnie minister Konieczny uważa, że prezydenckie weto wcale nie jest najgorszym z punktu widzenia rządu rozwiązań. Dużo bardziej obawia się skierowania ustawy do Trybunału Konstytucyjnego. - Trybunał zapewne uznałby, że przepisy ustawy są sprzeczne z polską konstytucją, a gdyby tak się stało, trudno byłoby kiedykolwiek tę ustawę przyjąć, o ile chcemy respektować wyroki Trybunału Konstytucyjnego - zauważa. - Z pewnością będziemy apelować do prezydenta, aby podpisał ustawę. Kobiety w Polsce oczekują zmiany. Chcą mieć poczucie bezpieczeństwa i kontrolę nad swoją płodnością - zapewnia wicemarszałkini Sejmu Monika Wielichowska. I dodaje: - Andrzej Duda powiedział kiedyś, że ciągle się czegoś uczy. Tej lekcji jednak nie odrobił. Podpowiadam. Może jeszcze nadrobić zaległości, bo ustawa teraz będzie procedowana w Senacie. Są jeszcze korepetycje. My, kobiety, możemy ich udzielić.