Łukasz Rogojsz, Interia: Na mieście mówią, że Platforma zlewaczała. Izabela Leszczyna, wiceprzewodnicząca PO: - (śmiech) Nie, to brzydkie, co pan powiedział. Jeśli spojrzymy na propozycje Platformy z ostatnich dwóch miesięcy, to postulatów z agendy lewicowej jest mnóstwo: aborcja do 12 tyg. ciąży, legalizacja związków partnerskich, rozdział państwa od Kościoła, podwyżki dla budżetówki, mieszkanie prawem nie towarem, czterodniowy tydzień pracy. Mocno weszliście do lewicowego ogródka. - I tak, i nie. Wymienił pan wiele problemów, ale przypomnę, że jeszcze przed powrotem Donalda Tuska do polskiej polityki - przewodniczącym był wtedy Borys Budka - zaproponowaliśmy, że po wygranych wyborach Platforma zagwarantuje legalną aborcję do 12 tyg. ciąży. Warunkiem ma być konsultacja z lekarzem, a opcjonalnie także z psychologiem. To był efekt pracy zespołu, który koordynowała marszałkini Kidawa-Błońska. Doskonale pamiętam, ale to tylko jedna kwestia, a ja wymieniłem ich dość sporo. - Premier Tusk już dawno powiedział, że kiedy zaczynał być premierem, był z pewnością liberałem, ale im dłużej tym premierem był, tym bardziej stawał się socjaldemokratą. A jednak przewodził Europejskiej Partii Ludowej, a więc politycznej rodzinie chadecko-konserwatywnej, a nie Socjalistom i Demokratom. - Europejska Partia Ludowa jest nowoczesną partią chadecką. Platforma ewoluuje właśnie w tym kierunku - prawdziwej, europejskiej chadecji, która wciąż jest liberalna, ale rozumie, że świat się zmienia. I jak ten świat się, waszym zdaniem, zmienia? - Jest coraz bardziej skomplikowany, niektórzy czują się w nim zagubieni, dlatego rząd powinien być rządem wszystkich obywateli, a więc ludzi o absolutnie różnych poglądach i absolutnie różnym statusie. Prawo i Sprawiedliwość zupełnie o tym zapomniało. Tymczasem rząd ma obowiązek - na tym polega demokratyczne państwo - pomagać słabym, dawać przestrzeń przedsiębiorczym, a szanować wszystkich i zostawiać jak najwięcej wolności w zakresie stylu życia, poglądów, wiary, seksualności i wszystkiego, co składa się na prywatne życie człowieka. Platforma dojrzała do tego, żeby taka być i zapewnić to Polakom. Albo po prostu znów chcecie być partią typu catch-all, czyli pozyskiwać wyborców i z prawej, i z lewej strony sceny politycznej. Jak za czasów waszych największych sukcesów. - Nie będę ukrywać, że poszerzanie elektoratu jest także naszym celem. Taka strategia zapewniła nam wiele sukcesów. Jednak nasza ewolucja nie jest merkantylna. My naprawdę tacy jesteśmy. Wzięło was na odruch serca? - Raczej nie. Platforma to partia zdrowego rozsądku. A zdrowy rozsądek zastosowany do wielkich rzeczy - makroekonomii, polityki społecznej, ochrony zdrowia, edukacji - zawsze przynosi najlepsze rezultaty. Mniej ideologii przez duże "I", a więcej człowieka. Zdrowy rozsądek zdrowym rozsądkiem, ale ktoś podjął decyzję o waszym lewicowym zwrocie. Zrobił to jednoosobowo przewodniczący Tusk? - Donald Tusk jest bardzo silnym liderem, to on wytycza kierunki naszego programu i działania. Tak było, gdy był premierem, i tak jest nadal. Ja na przykład byłam zaskoczona ogłoszeniem przez premiera Tuska 20 proc. podwyżek dla budżetówki. Rozmawialiśmy o tym pomyśle, przedstawiłam wyliczenia dla 10 proc. podwyżki dla wszystkich pracowników sfery budżetowej, ale premier podjął decyzję, że to ma być 20 proc. Jednak zdecydowana większość naszych projektów rodzi się w toku dyskusji, tak było z obligacjami antydrożyźnianymi, czy zamrożeniem rat kredytów na poziomie z grudnia 2021 roku, a także projektem ustawy blokującej podwyżki dla ministrów i posłów. Co z tych rozmów wynikło? - Kierunkowo co do wszystkich pomysłów się zgodziliśmy. Miałam inne zdanie przy ratach kredytów, chciałam wprowadzić kryterium dochodowe, ale szef zawsze wygrywa. (śmiech) Jego argumenty mają dużą siłę, uznałam, że jego pomysł jest lepszy i taką ustawę z naszymi ekspertami przygotowałam. To była siła argumentów przewodniczącego czy argument siły? - Zawsze siła argumentów. Absolutnie. Lubię rozmawiać z Donaldem Tuskiem, bo naprawdę można się od niego wiele nauczyć. Czego na przykład? - Tego, czym jest polityka i jak ją robić, żeby ciągle była przyzwoita, a jednocześnie skuteczna. To jest dla mnie bardzo ważne. Mimo tego, w OKO.press można było przeczytać o głosach niezadowolenia polityków Platformy. Mówili, że zabrakło im wewnątrzpartyjnej konsultacji tego prospołecznego zwrotu gospodarczego i odejścia od neoliberalnych fundamentów, na których powstawała Platforma. - Nie zgadzam się z tym, że Tusk podkopuje nasze przywiązanie do przedsiębiorczości i wolności gospodarczej. My ciągle tacy jesteśmy. Biznes raczej nie jest zachwycony postulatem czterodniowego tygodnia pracy. Podobnie jak wielu waszych wyborców przywiązanych do kwestii przedsiębiorczości. Czytałem ich opinie po wystąpieniu Tuska, wielu nie zostawiło na nim suchej nitki. - Dobrze, porozmawiajmy chwilę o czterodniowym tygodniu pracy. Rzeczywiście problem, przed jakim staje Polska to problem demograficzny - będzie nas pracować coraz mniej, a coraz więcej z nas będzie pobierać świadczenia emerytalne, bo się starzejemy. Ten brak rąk do pracy odczuwamy już dzisiaj, a będzie jeszcze gorzej. Coraz mniej ludzi będzie wchodzić na rynek pracy, a coraz więcej będzie z niego wychodzić. I to jest potężne wyzwanie cywilizacyjne, na które trzeba odpowiedzieć, ale w taki sposób, żeby młodzi nie uciekli z Polski przerażeni wysokimi składkami na ubezpieczenia społeczne i gorszymi warunkami pracy niż w "starej UE". - Odpowiedzią na to wyzwanie musi być wzrost wydajności, czyli cyfryzacja, automatyzacja, prawdziwa, a nie tylko deklaratywna, innowacyjność. Pomysł czterodniowego tygodnia pracy ma być poddany pilotażowi, a także przedyskutowany z pracodawcami i pracownikami. Moim zdaniem nie tylko nie jest w kontrze, ale wręcz wpisuje się w trend cywilizacyjnych zmian, które przed nami stoją. Oczywiście w toku pilotażu zapewne okaże się, że są przedsiębiorstwa i branże, które nie są w stanie w takim rytmie pracować. I trzeba będzie ten problem rozwiązać. Chcę jednak coś podkreślić: jeśli świat to robi, jeśli takie pilotaże mamy w różnych krajach europejskich, to dlaczego my w Polsce mamy tego nie spróbować? Przeciwnicy tego pomysłu mówią wprost: nie możemy sobie na to pozwolić, bo jesteśmy krajem i społeczeństwem na dorobku, w dodatku nasza gospodarka jest w kryzysie, a teraz mamy jeszcze szalejącą inflację, więc taki pomysł zakrawa na gospodarczy sabotaż. - Sabotażem gospodarczym jest blokowanie przez PiS pieniędzy z KPO, ale oczywiście rozumiem te obawy. Po pierwsze, grozi nam kryzys, mamy dwucyfrową inflację i związaną z tym wielką niepewność. Nikt jednak nie mówi, że zmianę, o której rozmawiamy, wprowadzimy już. Wybory wygramy jesienią 2023 roku, czyli za ponad rok. A pilotaż, żeby był poważny i miarodajny, powinien potrwać mniej więcej rok. Okazuje się więc, że mówimy o 2025 roku. Bardziej niż przygotowania Polski do czterodniowego tygodnia pracy obawiam się gospodarczej spuścizny po PiS-ie, która będzie druzgocąca. Pocieszam się jedynie słowami Churchila: "Nie pozwól, aby dobry kryzys się zmarnował". Kryzysy są trudne, ale mogą i powinny być punktem zwrotnym i początkiem czegoś lepszego. Przedsiębiorców, w tym waszych wyborców, którzy się tego pomysłu boją cytaty z Churchilla raczej nie przekonają. - Ale przekona ich zasada, która jest fundamentem tego pomysłu: 80 proc. czasu pracy musi dać ludziom 100 proc. wynagrodzenia, ale żeby to było możliwe, musi się łączyć ze 100. proc. efektywnością. Pani sama nie wzdryga się, kiedy słyszy o podwyżce 20 proc. dla budżetówki w środku kryzysu, o tym, że mieszkanie powinno być prawem, a nie towarem albo o tym, żeby skrócić tydzień pracy? Przecież zawsze była pani liberałką i chyba nadal nią pani jest. - Byłam i jestem liberałką, to prawda. Chociaż bardziej nazwałabym siebie osobą bardzo serio traktującą finanse publiczne i czującą za nie odpowiedzialność. No i co ta liberałka myśli, kiedy słyszy takie propozycje? - Co myśli o krótszym tygodniu pracy, to już powiedziałam. Natomiast jeśli chodzi o 20 proc. podwyżki dla budżetówki, to osobiście z posłem Cichoniem tę ustawę napisałam. Sama wyszłam z budżetówki, byłam kiedyś nauczycielką, i bardzo szanuję tę grupę zawodową. To ludzie, którzy bardzo dużo się uczą, rozwijają i doskonalą. Odchodzenie nauczycieli ze szkół, które dzisiaj obserwujemy, to w dłuższej perspektywie brak innowacyjności, co przekłada się m.in. na to, czy będziemy mogli kiedyś pracować cztery dni w tygodniu. - Jeśli najlepsi ludzie odejdą ze szkół, to nie mamy szans na szybki rozwój. Jeśli najlepsi urzędnicy odejdą z urzędów, to zapomnijmy, że efektywnie wykorzystamy fundusze unijne, jak już Platforma wygra wybory i te fundusze do nas w ogóle popłyną. Jeśli młodzi lekarze, zniechęceni warunkami pracy w ochronie zdrowia, wyjadą zagranicę, to zapomnijmy o dobrej opiece zdrowotnej. Jeśli stracimy tych wszystkich wykształconych ludzi, to jakie, na miłość boską, usługi publiczne zaproponujemy Polakom? Jaką ochronę zdrowia, jaką edukację, jaką administrację publiczną? Wszystko będzie wyglądać tak jak za PiS-u, a nawet gorzej, bo od początku ich rządów staczamy się po równi pochyłej. Gdybym był złośliwy, powiedziałbym, że przed wprowadzeniem "500 plus" straszyliście drugą Grecją, a minęło siedem lat i ciągle jesteśmy na powierzchni. - Na bankructwo Grecji tamtejsze rządy pracowały ponad dwadzieścia lat, ale PiS idzie dokładnie ich tropem. Kolejna kadencja byłaby gwoździem do trumny polskiej gospodarki i finansów publicznych. A "500 plus" to tylko alibi dla rządu. Alibi dla prywatyzacji sektora usług publicznych i zostawienia ludzi samym sobie. Rodzice dostali 500 zł, ale muszą iść do lekarza prywatnie, żeby nie czekać na rehabilitację potrzebną dziecku, nie mówiąc o leczeniu chorób rzadkich. Emerytów nie stać dzisiaj na nic, mimo "trzynastek" i "czternastek". Ja takiego państwa nie chcę. Nie chcę państwa, które traktuje transfery socjalne jako zamiennik usług publicznych. To jakiego państwa pani chce? - Takiego, w którym transfery socjalne nie są zamiast dobrej szkoły i dobrej opieki medycznej, tylko obok, no i przede wszystkim są dla tych, którzy ich naprawdę potrzebują. Ale tu jedno ważne zastrzeżenie - transfery już przyznane pozostaną. - Przejdźmy do kwestii mieszkań. To nie jest lewicowy postulat. My nie mówimy, że będziemy rozdawać mieszkania na prawo i lewo. Chcemy zmierzyć się z kwestią braku mieszkań w Polsce tak, żeby naprawdę rozwiązać ten problem, a nie szukać propagandowego sukcesu. To jedno z najważniejszych wyzwań dla Polski w najbliższych latach i chcemy stawić mu czoła, a nie mówić ludziom bez zdolności kredytowej, czyli bez szans na kredyt: dopłacimy wam do wkładu własnego. Okej, ale skąd taki timing tego prospołecznego gospodarczo i progresywnego obyczajowo zwrotu Platformy? - Powód jest oczywisty - za rok są wybory, więc musimy ludziom powiedzieć, jaka jest Platforma Obywatelska po ośmiu latach rządzenia i siedmiu latach w opozycji. Za rok wybory, które musimy wygrać. To jest imperatyw, to jest nasz moralny obowiązek. To samo słyszę od polityków opozycji przy okazji każdych wyborów po 2015 roku. Każde z nich opozycja nazywa najważniejszymi od czasów Okrągłego Stołu. - My te wybory nie tylko bardzo chcemy wygrać, ale uważamy, że jeśli ich nie wygramy, to Polska nie wejdzie na drogę, na którą w mojej ocenie wejść musi. W przeciwnym razie grozi nam katastrofa. To znaczy? - Po pierwsze, nie wejdzie na ścieżkę praworządności, a to jest naprawdę groźne dla obywateli. Po drugie nigdy nie dostanie pieniędzy nie tylko z Krajowego Planu Odbudowy, ale już niedługo również z wieloletnich ram finansowych UE. Musimy te pieniądze odzyskać, żeby wzmocnić złotego, podnieść poziom inwestycji i zmniejszyć koszty obsługi długu publicznego. To jest polska racja stanu. Po trzecie, jeśli w 2023 roku wygra PiS, to w Polsce nie będzie żadnej transformacji energetycznej, nie tylko z powodu braku środków. Oni są organicznie niezdolni do tych dwóch rzeczy - przyznania niezależności sądom oraz transformacji energetycznej. To jest wbrew ich wewnętrznym przekonaniom, wbrew ich ideologii. Na dodatek Kaczyński wypowiedział wojnę UE. PiS to naprawdę jedna, wielka katastrofa. Dużo mówi pani o PiS-ie, ale to wy, Platforma, się zmieniacie. I o to pytam - dlaczego w takim kierunku i dlaczego w takim momencie? Wasi politycy, ale również politolodzy, z którymi rozmawiałem, mówili mi, że PO wreszcie odnalazła kontakt ze swoim własnym elektoratem, zwłaszcza w kwestiach obyczajowych. Elektoratem, który zawsze był bardziej liberalny od samej partii. Nadganiacie stracony przez lata dystans do własnych wyborców? - Coś w tym chyba jest. Mnie o tyle trudno się do tego odnieść, że zawsze byłam w tym miejscu, w którym jestem. Nie ewoluowałam światopoglądowo, zawsze miałam takie same poglądy. Ale ma pan rację, podążamy za społeczeństwem. Może tak być powinno, że partia polityczna nie narzuca swojej ideologii ludziom, tylko patrzy, jacy są obywatele, czego pragną, czego oczekują i dostosowuje do tego swoją ofertę programową. Ale ona musi być zgodna z naszymi własnymi przekonaniami. Jeden z waszych polityków skomentował to w rozmowie ze mną takimi słowami: "To jest efekt lektury sondaży. (...) Dobrze, że w końcu zaczynamy mówić do naszego elektoratu to, co on chciałby usłyszeć, a nie to, co nam wydaje się dla niego najlepsze". - Zgoda. Ale to też jest głos z wewnątrz partii, z naszych struktur. Ze spotkań i rozmów z naszymi działaczami i politykami w regionach wynikało, że ludzie Platformy chcieli rozdziału Kościoła od państwa, liberalizacji prawa aborcyjnego czy legalizacji związków partnerskich. Więc to nie jest tak, że przyjechał Donald Tusk, rozejrzał się i powiedział: dobra, to teraz skręcamy w lewo. Fakty są takie, że dzisiaj ludzie z wewnątrz Platformy i miliony Polaków chcą zmian, o których mówimy. Polskie społeczeństwo do tego dojrzało. My tylko wychodzimy mu naprzeciw, bo taka jest rola polityków: słuchać głosu obywateli. Dlatego powtórzę: nie stajemy się partią lewicową, stajemy się nowoczesną europejską chadecją. Powiem więcej: nie chcemy odebrać lewicy miejsca na scenie politycznej. Może samo wam wyjdzie? Utrzymując progresywny i prospołeczny kurs możecie zmusić lewicę do wspólnej listy albo ścisłej współpracy. Z drugiej strony, ryzykujecie, że w oczach części waszych wyborców rozmyjecie liberalny rodowód partii. - Pana pytanie sugeruje, że siedzimy sobie w gronie partyjnym i myślimy, co nam się bardziej opłaci. Z pewnością tak nie jest. - Nie jest. Myślimy raczej, jakiej Polski chcą ludzie i jaką Polskę jesteśmy w stanie im zaproponować i dać, żeby chcieli na nas zagłosować, a my żebyśmy mogli spełnić dane obietnice. I chcą Polski bardziej lewicowej? - W mojej ocenie nie idziemy w lewo, tylko wiemy, że aby ludzie chcieli w Polsce mieszkać, żeby młodzi chcieli zakładać tu rodziny, to muszą mieć dobrą pracę i mieszkanie. Jak jeszcze zapewnimy im do tego sensowną edukację dla dzieciaków i dobrą ochronę zdrowia, to właśnie o takie państwo chodzi. I my takie państwo zorganizujemy. To nie jest lewicowe, to po prostu racjonalne. Wiecie to, bo tak znacie Polaków czy zleciliście w partii analizy elektoratu, z których wynikło, że obywatele chcą tego, co od dwóch miesięcy im proponujecie? - Robimy badania i rozmawiamy z ludźmi. Dzięki temu wiemy, że nasz elektorat oczekuje bardziej liberalnego kursu obyczajowego. Wie pan, partia może mieć różne pomysły na życie, ale przede wszystkim społeczeństwo musi ich chcieć. Jestem absolutną przeciwniczką narzucania ludziom, jak mają żyć. Widzieliśmy, jak to się kończy, kiedy Trybunał Julii Przyłębskiej ograniczył prawa kobiet. Społeczeństwo się buntuje i koniec. Myśli pani, że Polacy wam w to wszystko uwierzą? Co z waszą wiarygodnością? Kiedy Tusk mówił o podwyżkach dla nauczycieli, wyciągnięto mu, że to za jego rządów zamrożono płace w tej budżetówce. Kiedy mówił o mieszkaniach, wyciągnięto mu sprawę OFE. Kiedy mówił o krótszym tygodniu pracy, pojawił się temat podwyższenia wieku emerytalnego. - Podwyżki dla nauczycieli w naszych czasach były zdecydowanie wyższe niż obecnie i to łatwo sprawdzić. Podwyższenie wieku emerytalnego rzeczywiście nie powinno być obowiązkiem ustawowym, chociaż celem było to, żeby ludzie byli w stanie utrzymać się z emerytury. Dzisiaj wiemy już, że coraz więcej emerytów nie jest w stanie utrzymać się ze swojego świadczenia. Niby wszystko dobrze, a jednak za to przeprosiliście. Przepraszał i Grzegorz Schetyna, i Donald Tusk. - To prawda. Ja natomiast podkreślam, że wprowadzimy rozwiązania, które spowodują, że ludzie będą chcieli dobrowolnie pozostać dłużej na rynku pracy. Mamy projekt ustawy, który przy dobrowolnym wydłużeniu aktywności zawodowej daje natychmiastowe efekty - wyższą pensję i potem wyższą emeryturę. Na pewno nie zrobimy tego obowiązkową ustawą. To co z waszą wiarygodnością? - Za naszą wiarygodnością stoi to, jak rządziliśmy Polską w czasie ośmiu lat i dwóch wielkich kryzysów - największego kryzysu finansowego na świecie od 100 lat i kryzysu strefy euro, który spowodował recesję w całej UE z wyjątkiem Polski. Jak w Polsce mieliśmy 14 proc. bezrobocie, to w Hiszpanii wynosiło ono 25 proc., a wśród młodych ludzi 50 proc. Do dzisiaj wypomina się nam, że za naszych rządów wzrosło bezrobocie albo że zamroziliśmy pensje w budżetówce, ale mało kto pamięta, że nigdy nie podnieśliśmy w tamtym czasie wynagrodzeń sobie i nie dostawaliśmy żadnych nagród. Warto też pamiętać, że nasze miliardowe inwestycje w drogi przyniosły w efekcie setki tysięcy nowych miejsc pracy i między innymi dlatego nie ma w Polsce bezrobocia. A mimo to społeczeństwo dzisiaj ubożeje i to jest skutek złych rządów PiS-u. Rząd przed wszelką tego rodzaju krytyką zasłania się argumentem, że w sferze społecznej zrealizował tyle programów i tak poprawili sytuację Polaków, że jest to ewenement po 1989 roku - "500 plus", "300 plus", trzynasta i czternasta emerytura, podniesienie stawki godzinowej, obniżenie wieku emerytalnego. To jest tarcza, za którą zawsze się chowają. Macie pomysł, jak przez tę tarczę się przebić? - Nie jest sztuką, i chyba każdy to wie, zabrać pieniądze jednym podatnikom po to, żeby rozdać je innym. To nie wymaga żadnej umiejętności, żadnych kompetencji. PiS mogło to zrobić m.in. dlatego, że zostawiliśmy im tyle pieniędzy w budżecie, także dzięki reformie OFE, że starczyło na wprowadzenie "500 plus". Zostawiliście im tyle, że starczyło na siedem lat programów socjalnych? - Nie starczyło, dlatego przez sześć lat zadłużyli nas na pół biliona złotych, chociaż w tym czasie pięć lat to była świetna koniunktura gospodarcza, a przez dwa ostatnie lata planują zadłużyć Polskę o kolejne 250 mld zł. Ale pomogliśmy im znacząco. Nasza reforma OFE, o której Morawiecki wciąż obrzydliwie kłamie, zostawiła im w budżecie ponad 160 mld zł w perspektywie ośmiu lat, a my musieliśmy w trudnych dla finansów publicznych czasach przekazać do OFE ponad 100 mld zł. - Niestety obecna polityka fiskalna i monetarna rządu prowadzą nas prostą drogą do załamania gospodarki, a w efekcie do stagflacji, czyli dynamicznego wzrostu cen przy pełzającym wzroście gospodarczym. W obszarze gospodarki PiS zniszczyło wszystko to, co im zostawiliśmy. - Dlatego kiedy ludzie będą nas pytać o wiarygodność, powiem im, że my inwestowaliśmy w infrastrukturę, a nie w siebie, i nikt nam nie powie, że było inaczej. Zostawiliśmy gospodarkę w świetnym stanie, finanse publiczne również. A teraz, przez kolejne osiem lat naszych rządów po wygranych wyborach, będziemy inwestować w człowieka. Bo żeby móc inwestować w człowieka, to najpierw trzeba było zainwestować w infrastrukturę. Tyle. Rywalizowanie z rządzącymi na płaszczyźnie inwestycji w człowieka to dla opozycji bezpieczny wybór? - To dla nas najlepszy teren do starcia z PiS-em, bo inwestycja w człowieka to nie tylko dobre usługi publiczne, ale również stworzenie mu przestrzeni wolności - do życia, do realizowania się, do tego wszystkiego, czego dzisiaj brakuje. To bezpieczny wybór, bo PiS nie zainwestowało w człowieka. "500 plus" to za mało, żeby powiedzieć, że w Polsce istnieje dobra polityka społeczna. "500 plus" to zaledwie fragment tej polityki. My pokażemy, co naprawdę znaczy inwestować w ludzi. Nikt inny tego nie zrobi. Może to zrobić tylko partia, która rozumie, że praca jest najważniejsza, że praca musi się opłacać, że nie może być tak, że z zasiłku społecznego żyje się równie komfortowo jak wtedy, gdy się pracuje. To jest istota i fundament Platformy i my od tego nie odchodzimy. Można połączyć te dwie kwestie - inwestycję w człowieka i inwestycję w przedsiębiorców? - Chyba coraz rzadziej to się ze sobą kłóci. Bardzo często spotykam się z przedsiębiorcami i z różnymi organizacjami, które ich reprezentują. Dzisiaj w Polsce jest tak, że przedsiębiorcy są umęczeni zmianą przepisów, chaosem podatkowym, opresyjnym fiskusem, aroganckimi działaczami partyjnymi, którzy tak jak upodlili nauczycieli czy lekarzy, tak samo upadlają przedsiębiorców, mówiąc, że są cwaniakami. Dzisiaj polski przedsiębiorca marzy o tym, żeby mieć stabilne prawo, prosty system podatkowy, żeby państwo po prostu mu nie przeszkadzało. Dzisiaj naprawdę mamy rynek pracownika i ten trend będzie się umacniać. Pracodawcy muszą liczyć się z tym, że nie tylko dobre wynagrodzenie, ale również jak najlepsze warunki pracy będą konieczne do tego, żeby w ogóle pracowników pozyskiwać. Dlatego dzisiaj jest najlepszy czas na wejście z postulatami prospołecznymi, o których mówimy.