Być może profesor Adam Glapiński dopuszczał się jakichś działań niezgodnych z przepisami, być może nie. Nie wiemy i się nie dowiemy, bo cała sprawa ma - uwzględniając okoliczności - kontekst już nie tylko polityczny, ale ambicjonalny, a nawet wręcz rytualny. Choćby prezes polskiego banku centralnego był świętym Franciszkiem, to do tego by doszło. Dlaczego? Adam Glapiński a Trybunał Stanu. W czym rzecz? Zarzuty mają dotyczyć przede wszystkim skupu obligacji w okresie COVID-19 i nieskutecznej walki z inflacją. Z pierwszym z nich jest taki problem, że jak to u nas, obrońcy i przeciwnicy szefa NBP powołują się na dwa przeciwstawnie interpretowane przepisy Konstytucji. Adam Glapiński prochu tu zresztą nie wymyślał, a podążył ścieżką, którą wytyczył Europejski Bank Centralny, a także kilkadziesiąt banków narodowych, w tym amerykańska Rezerwa Federalna. Skup obligacji ratował gospodarkę przed brakiem pieniądza. Zapewniał jej płynność. Bez tego wzrost mógłby być jeszcze niższy, a sam aż za dobrze pamiętam obecnego rzecznika portu w Gdańsku, wówczas posła Konfederacji, Artura Dziambora, straszącego ludzi tym, że się zaraz pieniądze w bankomatach skończą. Panika wisiała na włosku. Największe gospodarki skupiły się na ratowaniu systemu bankowego, wychodząc z diagnozy, że jego kryzys pociągnie za sobą katastrofę. Stąd właśnie skup obligacji - uwaga, to bardzo ważne - na rynku wtórnym, od banków komercyjnych właśnie. Adam Glapiński druhem Jarosława Kaczyńskiego Jeśli chodzi z kolei o walkę z inflacją, to dodajmy, że przed momentem rząd chwalił się tym, jak ona jest niska. W tym czasie prezesura Adama Glapińskiego w NBP nie została zawieszona, ani nie był on na urlopie. Po wybuchu wojny na Ukrainie faktycznie ceny u nas faktycznie bardzo wzrosły, ale są kraje, które nie osiągnęły tak wysokiego jednorazowego poziomu (w skali rok do roku), ale za to wysoka inflacja była lub jest tam dużo dłużej. Generalnie, problem dotyczył wszystkich krajów regionu. Najwyższy poziom osiągnęły kraje bałtyckie, a potem przegoniły nas Czechy i Węgry. Można oczywiście założyć, że Adam Glapiński popełnił błędy przy decyzjach o stopach procentowych (co zarzuca mu wielu ekonomistów), tyle, że błędna decyzja to jeszcze nie powód do stawiania przed Trybunałem Stanu. Dochodzi zarzut "upolitycznienia". Adam Glapiński to stary, wierny druh Jarosława Kaczyńskiego. Wszyscy to wiedzą, ale - wydawałoby się - to jeszcze trochę mało by kłopotać wysokie trybunały. Do prezesów NBP wcześniej należały tak apolityczne postaci jak Marek Belka, Leszek Balcerowicz czy Hanna Gronkiewicz-Waltz. Wątpliwe swoją drogą by Jarosław Kaczyński wymuszał jakiekolwiek ruchy związane z polityką pieniężną bo się po prostu, tak jak niżej podpisany i 99 procent polityków, na niej nie zna, a Glapiński się zna, więc na niego to prezes PiS deleguje. Sprawa Adama Glapińskiego. Tusk chce posiać zamęt Chodzi więc o zupełnie inne sprawy. Komentowany powszechnie jest brak reform i wypełnienie tylko tych z setki obietnic PO, które mieszczą się w zakresie zemsty na PiS. Cała reszta czeka lub wręcz leży. Do tego dochodzi awantura o CPK, rozczarowanie dużej części elektoratu kwestią aborcji, spór z rolnikami, Zielony Ład i nadciągające uwolnienie cen prądu oraz likwidacja VAT na ceny żywności. Lepiej byśmy zajmowali się Glapińskim czy nawet Kaczyńskim, triumfującym w Komisji ds. Pegasusa nad drugoplanowym posłem. Jest też aspekt praktyczny. Polityczny i oczywisty. W dokręcaniu śruby i przejmowaniu poszczególnych instytucji, NBP i jego prezes stanowią niezwykle istotną rolę. Nawet jeśli nie uda się go wyeliminować, a tylko zawiesić na czas postępowania to wprowadza to zamęt w szeregi wroga. Wiceprezesi NBP to nie ten ciężar gatunkowy, polityczny i charakterologiczny, co Adam Glapiński. Ale jest jeszcze jedna sprawa. Nie do przecenienia. Donald Tusk obiecał. Obiecał TVP, obiecał Wąsika i Kamińskiego, obiecał Glapińskiego. Ten układ władzy zdecydowanie większą wagę przywiązuje do obietnic rozliczenia przeciwników niż materialnej troski o obywatela. Pewnie w dużym stopniu wynika to z diagnozy oczekiwań elektoratu, ale trochę też z rzeczywistych emocji. Także emocji lidera formacji i trudno powiedzieć, czy sprawa nie wymyka się już racjonalnej kalkulacji politycznej. "Niech świat zginie, bylebym się zemścił" - mówił bohater sztuki Cyrano de Bergeraca o mordach z czasów cesarza Tyberiusza. Słowa te postrzegano jako parodię myśli świętego Augustyna "niech świat zginie byleby sprawiedliwość zatriumfowała". Zemsta po zmianie władzy, czy po prostu eliminacja przeciwników politycznych, nader często jest parodią sprawiedliwości. *** Przeczytaj również nasz raport specjalny: Wybory samorządowe 2024. Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!