Na krótki dystans faktycznie dla opozycji zrobiło się nieźle. Marsz czwartego czerwca będzie pewnie dwa razy większy, niż byłby zanim Kaczyński i Duda postanowili pozbyć się Tuska "idąc na rympał". Nawet dziennikarscy oportuniści obstawiający silniejszego (przez parę ostatnich lat była to rządząca prawica), z którymi miałem zaszczyt raz czy drugi się publicznie pokłócić, znaleźli się w fazie lekkiego przestraszenia, trochę tak jak miększa część elektoratu PiS, która w momentach rozhuśtanych przez Kaczyńskiego kryzysów staje się na chwilę "niezdecydowana", aby powrócić do "partii Jarosława", kiedy piana opadnie. Owiż (ciż) dziennikarscy oportuniści ukryli się na moment za zapamiętaną przeze mnie jeszcze z czasów "realnego socjalizmu" formułą: "Cyryl owszem, ale te metody!" (co było oczywiście aluzją do imion dwóch mnichów z Bizancjum, którym spora część Słowiańszczyzny zawdzięcza znajomość Ewangelii i pisma). Owiż (ciż) dziennikarscy oportuniści powtarzają zatem zgrabnie brzmiącym chórem: "to dobry pomysł, aby badać wpływy Kremla, ale nie tą akurat ustawą i nie tak akurat zdefiniowaną komisją". Zdanie jest w zasadzie poprawne, a nawet banalne, tyle że nie ma żadnego sensu w obecnym kontekście, gdyż ta akurat ustawa i ta akurat komisja nie są do badania wpływów Kremla, ale do niszczenia Tuska. A w miarę możliwości do niszczenia innych jeszcze polityków opozycji czy ludzi ze społecznego zaplecza opozycji. Cały ten bajzel ma jednak jeszcze jedną funkcję. Jak zwykle na zimno pomyślaną przez Jarosława Kaczyńskiego. W przeciwieństwie do ogólnego amoku, który zaczyna ogarniać przede wszystkim zwolenników (ale trochę także i przeciwników) tej ustawy i tej komisji, amoku mającego w zamierzeniu Sławomira Cenckiewicza i innych apostołów po raz kolejny, nie wiadomo który, "zmienić oblicze Ziemi, tej Ziemi" (źródło cytatu oczywiste). Jaka to funkcja? Otóż Jarosław Kaczyński zdecydował się na szybkie domknięcie procedury uchwalania "Lex Tusk" i na przyciśnięcie Dudy (najmocniejsze od początku tej prezydentury), a także na zapłacenie za to ceny politycznej (większa mobilizacja przed czwartym czerwca, kolejne pogorszenie stosunków z UE i USA), zarówno z autentycznej antytuskowej namiętności (rozgrzewającej nieco jego samego, ale przede wszystkim uważanej przez niego od dawna za najlepsze paliwo mobilizacyjne dla własnego aparatu i twardego elektoratu), jak też z zimnej rachuby wyborczej. Po pierwsze, "wszystkie światła na Tuska!", który staje się realnie jedynym liderem opozycji, a potem (w wyobrażeniu Kaczyńskiego i jego otoczenia) zostaje zniszczony lub mocno pokiereszowany wizerunkowo, zatem "opozycja zostaje bez głowy". Wobec tego co wiemy o możliwych "materiałach na Tuska" (niewystarczających dla jakiegokolwiek sądu, nawet obsadzonego przez nominatów neo-KRS i Dudy), trudno powiedzieć, czy Kaczyńskiego i jego otoczenie opanował typowy dla prawicy amok (zaczynamy wierzyć we własne fantazje, jak w przypadku różnych "nocy teczek" czy różnych fal "walki z agenturą wśród postkomunistów i gdzie indziej"), czy też - przynajmniej na najbardziej cynicznym i "zimnym" poziomie Kaczyńskiego, Bielana... - uważa się, że materiały nawet kiepskiej jakości, nagłośnione jednak przy okazji medialnego obsługiwania komisji w stylu "fuer Deutschland", zadziałają mobilizująco na twardy elektorat PiS, a elektorat niezdecydowany "uchronią" przed przepłynięciem w stronę opozycji. Po drugie, Kaczyński jest przekonany, że sprowokowana przez niego mobilizacja opozycji - jej elektoratu, jej społecznego zaplecza - będzie podobna do wcześniejszych mobilizacji w obronie Trybunału Konstytucyjnego i sądów. Ogromne manifestacje, po których nastąpiły wyborcze porażki opozycji, gdyż elektorat niezdecydowany, socjalny, szczególnie na prowincji i na wsi, uważał tematy praworządności, zagrożenia demokracji itp. za abstrakcyjne, niezrozumiałe, podczas gdy przedwyborcza gotówka od PiS-u była realna. Także tym razem Kaczyński uważa, że mobilizacja nie przekroczy granic tradycyjnego elektoratu opozycji, liderzy opozycji skupią się na obronie praworządności, demokracji i Tuska, a na inne tematy programowe, również na licytację na obietnice z PiS-em, nie starczy im energii i czasu, co znowu "zamknie" elektorat opozycyjny w bezpiecznych dla Kaczyńskiego granicach. Tym bardziej, że także "trzecia droga" (Hołownia/PSL) będzie wobec nastrojów opozycyjnych wyborców zmuszona do zmniejszenia dystansu wobec Tuska i PO, więc wedle nadziei Kaczyńskiego przestanie być alternatywą wobec PiS i PO, a jednej listy (czyli kilkudziesięciu dodatkowych mandatów dla opozycji w prezencie od wujka D'Hondta) i tak już nie będzie. Ostatnią "alternatywą" dla układu Kaczyński-Tusk pozostanie Konfederacja, ale Kaczyński woli rządzić z Konfederacją, niż oddać władzę PO. Komisja antytuskowa będzie zatem jednym frontem Kaczyńskiego, mającym "związać" wszystkie siły opozycji, podczas gdy drugi front Kaczyńskiego, czyli kolejne fale obietnic gotówkowych, eskalowane do dnia wyborów w rytmie sondaży, pozostanie "niekryty" przez opozycję, gwarantując PiS-owi odzyskanie całego "twardego elektoratu", przerażonego wcześniej inflacją, drożyzną, wojną, Ukraińcami..., a także dając szansę na przyciąganie różnych grup elektoratu obojętnego na hasła praworządności, zagrożenia demokracji czy "obrony Tuska". Cena wyboru tej "zimnej" z pozoru strategii będzie jednak ogromna, już ją zaczynamy płacić. W Polsce to kolejne podniesienie poziomu politycznych emocji, wzajemnej nienawiści, nieufności, niszczenia kapitału społecznego. W intencjach Kaczyńskiego ma to zagwarantować, że żaden ewentualny niepisowski rząd po wyborach nie będzie miał legitymizacji do rządzenia "jego Polakami". A jeśli on utrzyma władzę, ten poziom konfliktu stanie się usprawiedliwieniem dla kompletnego zniszczenia "nie jego Polaków", czyli politycznych struktur opozycji i ich społecznego zaplecza. W polityce międzynarodowej cena jest równie dla Polski niebezpieczna. To kolejny, chyba najmocniejszy, kopniak Kaczyńskiego we wszystkie sojusze z Zachodem, wymierzony w momencie, kiedy trwa wojna na Ukrainie. Kopniak nie tylko w stosunki z UE, ale także z USA. W PiS-ie znów wraca wiara w to, że Trump wróci do Białego Domu i pomoże polskiej prawicy (pomoże jej wpaść w objęcia Putina), a Kaczyński świadomie wszedł w konflikt z administracją Bidena, atakując jako "agentów Kremla" nie tylko liderów opozycji, ale także dziennikarzy TVN. Strategia obronna opozycji powinna się oprzeć na utrzymaniu rezerwy energii i pomysłów na dwóch frontach - obrony demokracji, praworządności i Tuska oraz ofensywy programowej adresowanej do elektoratu przekraczającego najszersze nawet granice środowisk występujących kiedyś w obronie TK i sądów (w tym do "elektoratu socjalnego"). Jeśli chodzi o szyk wyborczy, w nowej sytuacji ostrzejszej polaryzacji "zadekretowanej" przez Kaczyńskiego opozycja powinna podjąć ostatni wysiłek w kierunku jednej listy lub choćby zmniejszenia liczby list do dwóch. Jeśli jednak - co bardziej prawdopodobne - szyk opozycji się nie zmieni, międzyopozycyjny pakt o nieagresji powinien zacząć obowiązywać realnie i natychmiast (gest Hołowni i Kosiniaka-Kamysza w sprawie marszu czwartego czerwca jest krokiem we właściwym kierunku, nawet jeśli wymuszonym na nich przez sytuację). PO, "trzecia droga", Lewica (nie mówię do Adriana Zandberga) powinny zbliżyć się politycznie, zachowując różnice programowe, które być może dadzą efekt synergii i pozwolą trafić do grup elektoratu nie angażujących się emocjonalnie w obronę demokracji, praworządności i Tuska, bo bez tych wyborców opozycja zostanie zamknięta w swoim narożniku. Pozostaje tylko jedna wątpliwość wobec takiego poziomu wzmożenia, jakie "czerezwyczajną komisją" już nam zafundował i zamierza nam jeszcze zafundować Kaczyński. Czy wobec tego poziomu wzmożenia PiS może jeszcze w ogóle przegrać wybory i oddać władzę? I co zrobi, jak je jednak przegra?