Szef PO w dwóch kolejnych klipach pokazał, że PiS-owcy chcą jednocześnie ekonomicznie zarabiać na wpuszczaniu muzułmanów, a politycznie na podkręcaniu nienawiści do nich. Obajtek i inni nowi PiS-owscy oligarchowie potrzebują tanich robotników, bo ich szefowie - Kaczyński i Morawiecki - wysyłając miliony ludzi na zasiłki i wcześniejsze emerytury kompletnie zdemolowali rynek pracy w Polsce. Podnosić w swoich folwarkach pensji tak, aby Polacy wrócili z zasiłków na rynek pracy, nie mają zamiaru, stąd pomysł na sprowadzanie tysięcy muzułmańskich tanich pół-niewolników. Jednocześnie jednak, aby im tych folwarków nie odebrano, muszą utrzymać władzę, a lęk przed imigracją i nienawiść do imigrantów już raz im tę władzę dały w 2015 roku. Ryzyko, na które zdecydował się Tusk polegało na tym, że z piarowego punktu widzenia, aby włożyć Kaczyńskiemu kij w szprychy lub choćby nasypać mu tam trochę piasku, nie wystarczyło na zimno porównać liczby muzułmanów wjeżdżających do Polski pod rządami PiS-u z liczbą muzułmanów wjeżdżającymi do Polski pod rządami PO i PSL (jedna dziesiąta PiS-owskiej normy) lub mających do Polski wjechać, gdybyśmy przyjęli unijną zasadę relokacji (jedna setna PiS-owskiej normy). Nie wystarczyło przypomnieć, że nawet wykupienie się Polski od relokacji w ramach mechanizmu solidarnościowego będzie kosztować jedną dziesiątą czy wręcz jedną setną tego, co Polska mogłaby w ramach tego samego mechanizmu dostać od Unii na utrzymanie półtora miliona ukraińskich uciekinierów przed wojną. Nie wystarczyło wyrazić tego w języku suchych liczb i społecznego zatroskania. Trzeba to jeszcze było wzmocnić własną aluzją do imigracyjnego zagrożenia, bo tylko z takim paliwem ładunek wysadzający antyimigrancką kolubrynę Kaczyńskiego mógł dotrzeć poza inteligencki salon i poza twardy elektorat PO, do antyimigracyjnego, a czasami po prostu rasistowskiego twardego elektoratu PiS i potencjalnego elektoratu Konfederacji. Dlatego Tusk posłużył się w pierwszym klipie odniesieniem do zamieszek we Francji (tym samym, którego na co dzień używają Kaczyński i Morawiecki). Jego drugi klip był bardziej precyzyjny, zabezpieczony antyrasistowskimi formułami i w ogóle, pełen empatii. Jednak Tusk wiedział już wówczas, że wystrzelona przez niego zatruta strzała bobruje głęboko w opasłym cielsku polskiej prawicy, czyniąc nową Wunderwaffe Kaczyńskiego kolejnym, trzecim już, kapiszonem. Kaczyński zaczął wycofywać się rakiem. Morawiecki spróbował "konsultacji z opozycją" (przy tej okazji, niestety, Trzecia Droga rozdwoiła się na Trzecią i Czwartą, bo Kosiniak-Kamysz poszedł na rozmowy z Morawieckim, a Hołownia nie poszedł, podczas gdy obojętnie, czego by nie zrobili, powinni to byli zrobić razem, jeśli ich koalicja ma być wiarygodna). Najżałośniejszą rejteradą PiS-u było wycofanie się z rozporządzenia mającego dostarczyć różnym Obajtkom tego kraju kolejnych setek tysięcy tanich pół-niewolników z krajów muzułmańskich. Towarzyszył temu komentarz Kaczyńskiego, że "urzędnicy" go zaskoczyli i popełnili błąd, a on nic nie wiedział. Taki imposybilizm. Referendum jest już praktycznie spalone. Kiedy Kaczyński wzmoże jesienią swoją antyimigracyjną i antyunijną kampanię, w całej Polsce pokażą się plakaty pokazujące faktyczną "politykę imigracyjną" PiS, rozwijające i rozbudowujące argumenty, które Tusk znalazł z niewielką pomocą dwóch swoich przyjaciół. Oczywiście Tusk za takie "rozpoznanie walką" (cyt. za Berlingowcami spod Lenino) musiał cenę zapłacić. Pewna "dobra pani" ostrzegła Tuska, że "udaje, iż tego nie widziała". Zandberg i jego ludzie zadekowani po działach kultury i obyczajówki liberalnych mediów uderzyli w "rasizm Tuska i PO". Zandberg był przynajmniej konsekwentny, on programowo nienawidzi "libków" bardziej niż PiS-u, więc przy PiS-owskich nagonkach na nich chętnie współpracuje. Parę innych postaci lewicy odegrało rolę pudeł rezonansowych. Były też jednak wypowiedzi lewicowych polityków, którzy próbują jeszcze zbierać głosy w terenie. One były zdecydowanie bardziej wyważone. Aby zrozumieć zachowanie Zandberga, warto było przeczytać tekst Ziemowita Szczerka w "Gazecie Wyborczej" sprzed jakiegoś tygodnia. Ten niezły pisarz-realista napisał kąśliwy reportaż z objazdu Polski w poszukiwaniu resztek młodej lewicy, głównie "razemitów". Znalazł groteskową mieszankę obyczajowego freak show z młodymi nostalgikami komunizmu pozującymi przy portrecie Che Guevary. Sam woziłem kiedyś w moim hipisowskim plecaku ocenzurowane PRL-owskie wydanie "Dzienników z Boliwii" towarzysza Che. Miałem jednak wówczas 16 lat, już dwa lata później przeczytałem co nieco, nauczyłem się czegoś, na przykład tego, że przed wyjazdem na kolejną rewolucję do Boliwii towarzysz Che chodził po domach w Hawanie, z pewną dozą sadyzmu mordując osobiście "wrogów ludu", cywilów. "Razemici" (albo, jak lubią nazywać się sami, "razemki") czasami dobiegają czterdziestki, ale nie czytają i nie uczą się niczego poza dogmatami ze swoich czerwonych książeczek. W dodatku, zamiast próbować zrozumieć, dlaczego na razie wszyscy (lewica, liberałowie, liberalni-konserwatyści) przegraliśmy w Polsce zarówno walkę o zupełnie podstawowe prawa kobiet, jak też walkę o zupełnie podstawowe prawa gejów, radykalizują swój język i zajmują się wymyślaniem dla siebie postgenderowych terminów i zaimków. Ucieczka od społecznej rzeczywistości w język nigdy się nie udaje albo udaje się wyłącznie w ustrojach totalitarnych, które jednak wcześniej, żeby się w jakimś kraju osadzić, musiały się rzeczywistości tego kraju (społecznej i kulturowej) nauczyć. Choć jednak "pożyteczni idioci" PiS-u nie powstrzymali Tuska, jak zwykle może go powstrzymać substancja społeczna. Z jednej strony ogólne "zaszumianie" tematu przez radykalną lewicę i "symetrystów" przynosi pewne skutki. Te skutki są takie, że zarówno PO jak i PiS przestają być w kwestii polityki imigracyjnej wiarygodne, a zyskuje Konfederacja, która raczej nie będzie aktywem Tuska po wyborach, a może być aktywem Kaczyńskiego. Z drugiej strony Kaczyński, również bez Wunderwaffe, pozostaje silny. Nawet to co się spaliło, nie spaliło się całkiem. 800 plus jest "procedowane", kasa z innych źródeł (antyinflacyjne osłony, które strat inflacyjnych nie pokrywają, ale nominalnie bywają znaczące) popłynie jesienią wraz z podpisami "darczyńców". Dzięki temu Kaczyński nie straci przynajmniej twardego elektoratu (a ma go całkiem spory), co wcale nie było oczywiste, biorąc pod uwagę stosunek tego twardego elektoratu do drożyzny, a także do Ukrainy i Ukraińców w Polsce. Ukraina to ostatnia inteligencko-postszlachecka fanaberia ścisłego kierownictwa PiS, na wszystkich innych frontach konsekwentnie i głęboko discopolowego, dlatego w twardym elektoracie, a nawet w wywodzącym się bezpośrednio z "substancji" aparacie PiS, ta zabawa Kaczyńskiego w Jaremę Wiśniowieckiego (w wersji paternalistycznej, czyli bez wbijania Ukraińców na pal) może go sporo kosztować. Na razie jednak wszystkie gniewy, niezadowolenia, lęki i wkurzenia Kaczyński zasypuje publicznym groszem. Poza tym wciąż ma "prawicowe społeczeństwo obywatelskie", od klubów "Gazety Polskiej", poprzez rodzinno-klientelistyczne "netłorki" liderów Zjednoczonej Prawicy, aż po znaczną część Kościoła. Tusk ma Sienkiewicza i Ostachowicza, bo nawet jego stosunek do własnej partii pozostaje zniuansowany. Oczywiście znaczna część owego "prawicowego społeczeństwa obywatelskiego" przyszła do Kaczyńskiego za pieniądze i bez pieniędzy od niego odejdzie. A znaczna część Kościoła przyszła do niego za pieniądze i władzę, nieobsłużona tymi darami odejdzie. Jednak do walki o zachowanie pieniędzy i władzy wszystkie te pseudoobywatelskie, utrzymywane za publiczne pieniądze "netłorki" bardzo się przydadzą. One tworzą nierównowagę, która działała na korzyść PiS-u przy paru poprzednich wyborach. Czy tym razem Tusk przeważy? Czy opozycja przeważy? Sytuacja jest tak dynamiczna, że nie chciałbym w tym zakładzie stawiać dolarów, euro, złotówek, ani nawet orzechów. Na razie jednak Kaczyński musi sobie szukać innego sposobu na mobilizację. Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!