Wyjdźcie sobie dziś wieczorem na balkon. Albo przynajmniej podejdźcie do okna w biurze. Widzicie? Czujecie? Tak, tak. Polska jest już krajem całkowicie praworządnym. Oto sama Komisja Europejska - ustami swojej wiceprzewodniczącej Very Jourovej - ogłosiła, że "naruszenia praworządności nie mają już w Polsce miejsca". Lada chwila zostanie z nas zdjęta tzw. procedura z art. 7, która została na Polskę nałożona w roku 2017. Dwa lata po demokratycznym wyborczym zwycięstwie Prawa i Sprawiedliwości. Zwycięstwie, którego liberalny eurostabliszment postanowił nie akceptować. I przez następne lata robił wszystko, by PiS-owi aktywnie pomóc w jak najszybszej utracie władzy. Jak się w końcu okazało - dość skutecznie. Niepraworządne przywrócenie praworządności Oczywiście przedstawiciele rządu Donalda Tuska ogłaszają to wszem i wobec jako "efekt swojej ciężkiej pracy" oraz "znakomity dzień dla Europy i dla Polski". Brzmią te hasła - przyznajmy - dosyć jednak perwersyjnie. Zwłaszcza w sytuacji, gdy owa "ciężka praca" ekipy Tuska polegała na złamaniu całego szeregu demokratycznych bezpieczników zapisanych w polskiej konstytucji oraz innych ustawach - od nielegalnego przejęcia mediów publicznych po bezprawne usunięcie prokuratora krajowego. Nie mówiąc już nawet o całej antypraworządnościowej otoczce, która temu towarzyszyła (słynne "przywracamy tę konstytucyjność i szukamy jakiejś podstawy prawnej" ministra Bodnara). Oczywiście monitów w tych wszystkich sprawach Komisja Europejska Ursuli von der Leyen słuchać nie zamierzała i nie zamierza. A gdy do Polski na rekonesans przybyła wiceprzewodnicząca Jourova to udawała, że nie rozumie, co się do niej mówi - choć mówiono do niej w wielu językach, w tym w takich, którymi włada. Dość dobrze wpisywało się to w doświadczenie będące od wielu lat udziałem wszystkich krytyków i kontestatorów wszechmocy liberalnego establishmentu Unii Europejskiej. To doświadczenie ich totalnej alienacji, skostnienia i nieskrywanej hipokryzji. Jak to pięknie ujął w czasie kryzysu w strefie euro ówczesny minister finansów Grecji Janis Warufakis: "zamiast wykładania naszych argumentów mogłem równie dobrze odśpiewać hymn Szwecji, efekt byłby dokładnie taki sam. Czyli zerowy". Myliłby się jednak ten, kto myśli, że ten trick z praworządnością w Polsce to ze strony obecnych euroelit taka jednorazowa akcja. Może nie najładniejsza, ale w gruncie rzeczy potrzebna do tego, żeby odsunąć od władzy złych populistów. Tak myślicie? To posłuchajcie sobie, drodzy czytelnicy, na spokojnie obecnego przekazu Ursuli von der Leyen - przewodniczącej Komisji Europejskiej ubiegającej się o kolejną kadencję na tym stanowisku po czerwcowych eurowyborach. Oto w rozmowie z londyńskim "Financial Timesem" Niemka mówi, że mechanizm uzależnienia wypłat z budżetu UE od prowadzenia odpowiedniej polityki gospodarczej przez państwa członkowskie to... bardzo dobry pomysł. Powtórzmy, bo to ważne. Przywódczyni eurochadecji otwartym tekstem głosi, że stosowany w latach 2017-2023 sposób wymuszania woli Brukseli na suwerennych krajach UE będzie czymś w rodzaju nowego standardu. Nowa wizja Europy von der Leyen Jeśli - dajmy na to - demokratycznie wybrany rząd Włoch będzie chcieli prowadzić autorską i aktywną politykę społeczną, którą KE uzna za niedobrą, to niestety. Podobnie będzie w sytuacji, gdy rząd Irlandii chciałby osłonić swoim obywatelom zbyt wysokie rachunki za energię. Rząd w Czechach chciałby renegocjacji polityk klimatycznych? Niechybnie czeka ich zamrożenie środków i sankcje - stosowane już teraz permanentnie. I tak dalej. Każdy w mgnieniu oka może stawać się "niepraworządny" albo niesłuszny na innym polu. W końcu są to pojęcia równie nieostre jak wzrok Very Jourovej patrzącej przez palce na poczynania ekipy Bodnarystów. Takiej Europy chce von der Leyen. To jest wizja Europy wedle liberalnych euroelit. A że rządy krajów członkowskich mają nieporównywalnie silniejszy demokratyczny mandat niż Komisja Europejska? A zasada subsydiarności (załatwiać to, co się da na jak najniższym poziomie i jak najbliżej obywatela), która miała być zasadą integracji europejskiej? A prawo suwerennych narodów do suwerennego samostanowienia - którego to prawa żaden z krajów nie zrzekł się bynajmniej w traktacie akcesyjnym do UE? Wszystkie te argumenty obecny euroestabliszment ma w gdzieś. Dokładnie tam, gdzie von der Leyen i Jourova mają polską praworządność. Rafał Woś