Kogo i co wesprzemy, wydając Wołodymyra Z. Niemcom?
Donald Tusk zdecydował się na permanentnie wojowniczy ton wobec Rosji. Jeśli mimo to polskie państwo wyda ukraińskiego bojownika o sprawę, ten kurs będzie skompromitowany. Prawica słusznie w to bije, ale czy sama jest dziś tak samo wiarygodna w obronie ukraińskiej sprawy, jak na początku wojny?

W tej sprawie mamy same tajemnice. Jeśli Ukrainiec Wołodymyr Z. jest jednym z siedmioosobowej grupy, która wysadziła trzy nitki rurociągu Nord Stream, to z kim mamy w istocie do czynienia? Z agentem ukraińskich służb specjalnych? Czy ktoś taki prowadziłby sobie spokojnie podczas wojny firmę budowlaną pod Warszawą?
Same tajemnice…
A może mamy do czynienia z amatorem, z którego umiejętności państwo ukraińskie jednorazowo skorzystało? Dlaczego jednak nie zachował większej ostrożności? Wrócił do Polski po tym, kiedy chciano go zatrzymać przed rokiem. A teraz zwrócił na siebie uwagę polskich służb, zabierając się, jako obywatel obcego państwa, za zakup nieruchomości.
Być może jego czujność uśpił brak gorliwości polskiego państwa przed rokiem w jego ściganiu. Pozwolono mu wyjechać do ojczyzny, potem bezkolizyjnie wrócić. Jak namierzyli go wtedy Niemcy? Nie znamy detali.
Służby niemieckie posłużyły się europejskim nakazem aresztowania, o którym prawnicy piszą, że jest stosowany dość mechanicznie, jak wyraz zaufania wymiarów sprawiedliwości różnych państw do siebie nawzajem. W tym przypadku to zaufanie jest jednak pułapką. Bo są takie kwestie, gdzie niejako z założenia poszczególne kraje Unii są skazane na odmienne punkty widzenia i odmienne interesy.
Dziś zwłaszcza prawicowe media podnoszą wrzawę, zwracając uwagę, że Nord Stream był wymierzony tyleż w Ukrainę, co w Polskę. Że był częścią systemu pozwalającego Putinowi sfinansować agresję.
W takiej sytuacji Polska mogła, zamiast Wołodymyra Z. zamykać, pozwolić mu uciec lub się ukryć. Zadziałano rutynowo, bez jakiejkolwiek rozwagi. Owszem, w teorii można też sobie wyobrazić odmowę ekstradycji przez polski sąd. Nieprawda, że europejski nakaz aresztowania zawsze kończy się tak samo. Za rządów PiS polski sędzia odmówił wydania Holandii polskiej rodziny, której wcześniej próbowano odebrać tam dziecko.
Kogo to skompromituje?
Słowa sędziny Anny Wielgolewskiej z Sądu Okręgowego w Warszawie, że trzeba się kierować prawem, a nie racjami geopolitycznymi, są złym prognostykiem. Wypowiedziała je przy okazji osadzania Wołodymyra Z. w areszcie. Gdyby odpowiadał z wolnej stopy, miałby szanse na zniknięcie. Polski sąd postanowił być jednak gorliwy. Adwokat Wołodymyra Z. dowodzi, że nie ma tu w ogóle przestępstwa. Że ten czyn z września 2022 roku był po prostu częścią wojny. Przecież współwłaścicielem instalacji Nord Stream był Gazprom, narzędzie wojennej polityki Putina.
My skądinąd mamy niechlubną tradycję mechanicznego stosowania prawa wobec ludzi prześladowanych przez reżymy. W roku 2010 prokuratura chciała aresztowania czeczeńskiego bojownika Ahmada Zakajewa. Nie zgodził się na to sąd. W roku 2011 polska prokurator Anna Adamiak pomogła, w ramach tak zwanej pomocy prawnej, pozyskać dyktatorskiej Białorusi informacje o opozycjoniście (i nobliście) Alesiu Bialackim. Siedzi do dziś w więzieniu, a pani Adamiak jest w nagrodę rzeczniczką prokuratora generalnego.
Wtedy z żądaniami, działo się to za pierwszych rządów Donalda Tuska, zgłaszały się Rosja czy Białoruś. I jednak była gotowość do spełniania żądań opresyjnych państw. Dziś zgłaszają się sojusznicze Niemcy, więc gotowość może być jeszcze większa.
Prawicowe media mówią, że to "ludzie Tuska" chcą wydać domniemanego sprawcę zamachu na Nord Stream. Jest w tym oczywiście uproszczenie, premier niekoniecznie bierze udział w takim zdarzeniu. Ale udział bierze prokuratura, instytucja hierarchiczna i dziś szczególnie mocno kontrolowana przez rządzących, którzy w sprawach politycznych lubią udawać, że nie mają nic wspólnego z jej działaniami. Ale mają. To jest pytanie co najmniej do prokuratora generalnego, czyli ministra Waldemara Żurka.
Donald Tusk i Radosław Sikorski zdecydowali się na permanentnie wojowniczy ton wobec Rosji i limitowaną, ale jednak proukrainskość. Jeśli mimo to polskie państwo wyda ukraińskiego bojownika o sprawę, ten kurs będzie podważony i skompromitowany.
Dobrze wyczuwa to prawica, więc krzyczy w obronie aresztowanego i zagrożonego ekstradycją. Merytorycznie ma rację. Zarazem odnoszę wrażenie, że bardzo ten krzyk jest ułatwiony, kiedy sprawa dotyczy niemieckich służb i żądań. Nawet politycy Konfederacji, zwykle ani proukraińscy, ani specjalnie podsycający wojenną gotowość, ba, oskarżający Tuska o nadmierną wojowniczość, potępiają zamknięcie Wołodymyra Z. Właśnie dlatego, że można przy tej okazji opisać tuskowy aparat państwowy jako proniemiecki.
Gdzieś na marginesie rodzi się we mnie dodatkowa refleksja. Przez ostatnie miesiące, prawica, także Prawo i Sprawiedliwość, zrobiła wiele, aby grać nastrojami antyukraińskimi. Prawda, próbowano to godzić z nastawieniem nadal antyrosyjskim, a już sam Jarosław Kaczyński unikał tego nowego tonu. Ale warto sobie zadać pytanie. Jednego dnia przedstawiamy Ukraińców jako roszczeniową narośl na zdrowym ciele Polski. Drugiego bronimy Ukraińca przed mechaniczną opresją. Czy to pierwsze nie osłabia społecznej skuteczności tego drugiego?
Zerkając w polski internet, mam wątpliwości, czy wyborcy prawicy naprawdę przejmą się losem Wołodymyra Z. Choć przecież walczył o wspólną, ich i naszą, sprawę.
Piotr Zaremba



![Jarosław Kaczyński chce przeniesienia ambasady rosyjskiej. To "niemal" niemożliwe [OPINIA]](https://i.iplsc.com/000LMZFYKFEPDSTQ-C401.webp)












