Nie podejmuję się ocenić, kto odpowiada za przemoc podczas zajazdu rolników na Warszawę. Oglądamy filmy pokazujące protestujących rzucających kostką brukową. I inne filmy, na których taką kostką rzuca w stronę manifestantów policjant. W Telewizji Republika adwokat jednego z zatrzymanych pokazał zapis kamery, która utrwaliła napaść kilku policjantów na spokojnego człowieka z flagą. Ale przecież nie jesteśmy w stanie obejrzeć wszystkiego. Politycy PiS hołdują teorii prowokacji. Władza chciała ich zdaniem ostrej rozprawy z manifestantami. Ale po co? Czy na miesiąc przed wyborami samorządowymi bezpiecznie zrażać sobie całą grupę społeczną? Nawet jeśli oddzieli się zdrową masę "spokojnych rolników" od "prowokatorów", a tego próbuje premier Tusk i jego minister spraw wewnętrznych Kierwiński, rząd ustawia się na kontrze wobec całego protestu. W sobotę Tusk ma przedstawić rolnikom jakieś propozycje. Trudno się jednak spodziewać szybkich i przekonujących decyzji. W sprawie produktów rolnych z Ukrainy embargo przecież już obowiązuje. Ale zdaniem protestujących jest dziurawe. Z kolei w sprawie Zielonego Ładu narzucającego rolnictwu kosztowne ograniczenia sama Komisja Europejska zdaje się odrobinę cofać. Doskonale jednak wiemy, że to są wszystko decyzje nieostateczne. Wątpliwe, aby polski premier miał receptę na przyspieszenie ociężałych unijnych procedur i na gwarancję, że po eurowyborach Unia będzie własne ustępstwa respektować. Nigdy nie byłem zwolennikiem takich form protestu jak blokowanie komuś przejazdu. Wolność protestujących nie powinna być realizowana kosztem wolności innych Polaków. Tym bardziej dotyczy to takich sytuacji jak wdzieranie się do kolejowych wagonów i rozsypywanie ziarna. To bezprawie. Polska państwem z dykty? Co powiedziawszy, dodam zaraz, że protestujący w tak nieestetyczny, tak wątpliwy sposób rolnicy, mają rację. Czy to usprawiedliwia ich metody? Pewnie nie. Mamy jednak do czynienia z kwadraturą koła. Ci ludzie są naprawdę zdesperowani. Rząd próbował ich nie zrażać do końca. Przyznawał im rację, a zarazem zwlekał z podstawowymi decyzjami, które mogłyby ich zadowolić. Pytanie skądinąd, czy był w stanie takie decyzje podjąć. Poruszamy się w mglistej sferze domniemań. Pierwszy przykład z brzegu. Kiedy rząd Morawieckiego wprowadzał embargo na niektóre produkty ukraińskie, ówczesna opozycja krzyczała, że konieczne jest monitorowanie każdego transportu żywności. Tak, aby mieć pewność, że przejeżdża on przez Polskę w ramach tranzytu. PiS miał tego nie robić z powodu nieudolności. Dziś problem nadal istnieje, po niemal trzech miesiącach rządów Tuska. Czy to wynika z faktu, że mamy państwo z dykty? A może to po prostu niewykonalne? Politycy próbowali rolników nie zrażać. Przynajmniej do momentu owych nieszczęsnych starć z policją w stolicy. Ale część elit, które za tym rządem stoją, traktuje chłopskie żale jako utrapienie. Jako coś co zasługuje na lekceważenie. Ci straszni chłopi! Oto głos Magdaleny Środy, modelowej rzeczniczki wielkomiejskiego progresizmu, zawsze prezentowanego przez nią w skrajnej, agresywnej postaci: "Zero solidarności z rolnikami. To bogata i bardzo roszczeniowa klasa społeczna. Mają ogromne dopłaty z Unii, ale gardzą nią, nie płacą podatków, ale gardzą rządem, nie pamiętają kto zaniedbał ich interesy (PiS), ale walą w KO; nie mają żadnej wrażliwości na to, co dzieje się w Ukrainie: przedkładają swój interes ekonomiczny nad sprawy życia i śmierci naszych sąsiadów; współdziałają ramię w ramię z konfederatami i myśliwymi (trudno powiedzieć co gorsze), są przeciwko wszelkim prawom, które humanizują stosunek do zwierząt, przeciw zielonej Europie (w ogólności ekologię mają w d...)" Domagają się absurdalnych gwarancji sprzedaży własnych produktów (można iść w ich ślady i domagać się od rządu zakupienia wszelkich produktów intelektualnych, muzycznych, artystycznych etc.) no i co najważniejsze: są (świadomie lub nie) manipulowani przez Rosję". Zero ludzkiej empatii, rolnicy to wroga masa, nie cierpiana tak naprawdę nie z powodu tego sporu, a z powodu głębokiej ideologicznej nieufności. W nieco złagodzonej postaci takie podejście pojawia się w rozmaitych miejscach Oto tygodnik "Polityka" w dużym artykule podpisanym aż przez troje autorów zajmuje się nie tylko polskimi, ale także europejskimi protestami. Zauważając z niepokojem ustępstwa eurokratów wobec wsi, ci autorzy reagują narzekaniem: "Kampanię do eurowyborów rolnicy już wygrali. Nie ma w Unii społecznej atmosfery do podtrzymywania ambitnych celów polityki klimatycznej. Także dla liberalizacji handlu i otwarcia granic Unii, także przed Ukrainą. W Europie klimat zmienia się na gorszy, bardziej duszny". Po co Europie rolnictwo? Zarówno restrykcje związane z klimatem jak i otwarcie unijnego rynku są tu traktowane jako dogmat. Jeśli sprzeczny z interesami jakichś środowisk, tym gorzej dla tych interesów. "Polityka" zauważa, że rolnictwo odpowiada za ledwie 1,4 procenta unijnego PKB i zatrudnia 17 milionów ludzi (na około 450 milionów). Nie zauważa choćby zjawiska bankructw gospodarstw, nie w Polsce, a w krajach zachodnich. Między rokiem 2010 i 2022 zniknęła ich aż jedna czwarta. Dla otwarcia rynku unijnego na ukraińskie produkty można jeszcze szukać usprawiedliwień. Ukraina toczy wojnę, chcemy jej pomóc. Ale dlaczego toleruje się import tych produktów z Rosji? Dopiero polski premier Tusk postawił ostatnio tę kwestię. A dlaczego szuka się porozumień z blokiem krajów Ameryki Łacińskiej, aby otworzyć europejski rynek między innymi dla produktów rolnych stamtąd? Wszystkie te regiony nie przestrzegają wyśrubowanych przez Unię norm narzucanych własnym rolnikom. Gdy będą wchodzić w życie kolejne reguły Zielonego Ładu z ugorowaniem części ziemi, zakazami dotyczącymi nawozów czy środków ochrony roślin, ta dysproporcja jeszcze się zwiększy. Wygląda to tak, jakby eurokraci naprawdę gotowi byli na likwidację czy przynajmniej potężną redukcję własnej produkcji rolnej. A przecież wspólna polityka rolna Unii z hojnymi dopłatami miała jasny cel. Europa chciała być choć częściowo samowystarczalna w sferze produkcji żywności, choćby po to, aby nie bać się kataklizmów, które mogą ją odciąć od rozmaitych rynków. Na dokładkę zamiana lepszej jakościowo żywności własnej na gorszą, ukraińską, rosyjską czy latynoamerykańską, to nie jest działanie na rzecz konsumenta. Z tych powodów popieram polskich rolników, bo ich batalia jest częścią obrony żywnościowego bezpieczeństwa. Do tego dochodzi moje przekonanie, że warto by zachować wieś z jej specyficznym stylem życia. Tego argumentu ludzie "nowocześni" mogą oczywiście nie uznać. Ale czy warto ryzykować własne bezpieczeństwo? Właśnie wojna na Ukrainie pokazała, że spokój i stabilizacja wcale nie są dane raz na zawsze. Z tego punktu widzenia nie ma analogii między gwarantowaniem cen utworów muzycznych, literackich czy filmowych, a wspieraniem na różne sposoby produkcji rolnej. Pani Środa może wierzyć, że taka analogia istnieje, ale to tylko pokazuje zaczadzenie umysłu upolitycznionych naukowców przez ideologię. Niektóre mieszczuchy podejrzewają, że polscy chłopi są tak naprawdę zamożni. Że walczą o utrzymanie wysokiego poziomu życia, a nie o przetrwanie. Ciężko jednak znaleźć na obronę tej tezy przekonujące dane. Ja wolę rolników przepłacić niż ryzykować ich bankructwo. To nie zwalnia nas od pytania, czy polskie rolnictwo jest prowadzone racjonalnie. Przez ostatnie osiem lat PiS wspierał mniejsze gospodarstwa, nie zawsze efektywne, które dziś przegrywają w starciu z ukraińskimi latyfundiami. Na razie nowy rząd nie przedstawił alternatywnego pomysłu. I pewnie będzie się obawiał majstrowania przy strukturze rolnictwa, choćby z powodów wyborczych. Ale to jest inna debata. Warto na razie robić wszystko, aby polskie i europejskie rolnictwo po prostu przetrwało. Piotr Zaremba Wybory samorządowe 2024. Sprawdź najnowsze informacje w naszym raporcie specjalnym