Ilu Polaków nielegalnie przebywa w USA?
Medialne oburzenie i polityczna histeria wywołane "prześladowaniem", jakiego mają doznawać ciężko pracujący w USA Polacy od Donalda Trumpa, wpisuje się w wielokrotnie stosowany model, gdzie wzburzenie moralne, że "krzywdzą naszych" i wywołana nim złość mają jak zawsze zasłonić jakikolwiek rozsądek. Czy tym razem jednak nie poszło to za daleko?

W akcji ratowania rodaków zagrożonych mają uczestniczyć specjalnie w tym celu przygotowywane konsulaty - to nie przesada i nie żart, a cytat. Nie można oczywiście założyć, a nawet zapewne tak jest, że jakaś część najtwardszego odbiorcy przekazów władzy rzeczywiście uzna, że za chwilę nasz kraj zaleje potok biedaków, najlepiej wypadających z przepełnionych ładowni statków po wielomiesięcznym rejsie. Jak fantazjować, to na całego. Po deportacyjnym piekle Donald Tusk ma zapewnić im w Polsce godziwe życie, ponieważ - tu niestety chyba padła słowna gafa - w ciągu ostatnich lat Polska bardzo się zmieniła. Przez ostatnie "lata" to nie on rządził.
Warto jednak zastanowić się najpierw, o jakich liczbach mówimy. Dość charakterystyczne, że na razie żadna nie padła. Bo i chyba nie byłaby zbyt wygodna. A wygląda na to, że równie dobrze możemy gremialnie przystępować do witania przybywających w dobrych zamiarach Marsjan.
Szukanie Polaków w stogu
Nikt nie wie, ilu Polaków nielegalnie dziś przebywa w USA. Nikt się tym ostatnio nie interesował ani tego nie badał. I to jest jednym z dowodów na to, że nie mówimy o specjalnie imponujących liczbach. W 2019 roku, za poprzedniej kadencji Trumpa, Polskę objęto ruchem bezwizowym, bo między innymi spełniliśmy wymóg formalny, jakim był bardzo niski odsetek odrzuconych wiz (poniżej 3 proc.), a z kolei na ten odsetek wpłynęła malejąca liczba osób, które nielegalnie zostawały bądź podejmowały pracę. Przyczyny były oczywiste: najpierw otwarcie zachodnioeuropejskich rynków pracy, a potem poprawa sytuacji gospodarczej w Polsce i zanik bezrobocia.
Ale gdyby Donald Trump się uwziął i właśnie nielegalnych Polaków postanowił wyrzucić wszystkich naraz w pierwszej kolejności? Ile to mogłoby być osób? Według raportu Biura Statystyki Bezpieczeństwa Wewnętrznego (OHSS) w 2022 roku w Stanach Zjednoczonych przebywało około 11 milionów nielegalnych imigrantów. Niektóre raporty podają wyższe liczby, sięgające nawet do 17 milionów, przy czym różnica wynika z napływu nieokreślonej liczby osób przez meksykańską granicę, a także drogą morską z Karaibów w ciągu ostatnich dwóch, trzech lat.
Wskazuje na to także fakt, że stanami, w których jest większość nielegalnych imigrantów i gdzie ich najszybciej przybywa, są Kalifornia, Teksas i Floryda (dane: nowojorskie Centrum Badania Migracji). Raporty wskazują, że 44 do 50 procent z nich pochodzi z Meksyku. Dalej są inne kraje Ameryki Południowej i Środkowej, Azja Centralna, Filipiny, Indie, Chiny, Indonezja i inne kraje Azji. W sumie daje to grubo ponad 90 procent (dane: Departament Bezpieczeństwa Krajowego USA).
A więc nielegalni imigranci z całej Europy, całej Rosji oraz całej Afryki stanowią nie więcej niż jeden milion. Mowa o obszarze zamieszkanym przez 2,3 miliarda osób - ponad jedną czwartą ludności świata. Polacy to mniej więcej półtora procenta z tej liczby.
Czy to oznacza, że w USA przebywa nielegalnie 15 tysięcy Polaków? I w tę liczbę można wątpić. Spójrzmy na Chicago, które ma szczególnie dotknąć rzekoma, antypolska czystka. Faktycznie według "The Wall Street Journal" Trump ma tam zaczynać, a mieszka tam około 800 tysięcy osób pochodzenia polskiego. Według demografa Roba Parala w 2014 roku ogólna liczba nielegalnych imigrantów ze wszystkich krajów wynosiła tam 180 tysięcy.
Z Europy pochodziło z tego 11 tysięcy osób. Paral zauważa, że byli to najczęściej Polacy. Tyle że przez ostatnich 11 lat, szczególnie po wprowadzeniu ruchu bezwizowego, ta liczba musiała drastycznie spaść.
Bohaterowie roku
Reasumując, mowa dziś o kilku tysiącach osób w skali całego kraju. Ale i z nich mała część jest narażona na "szybką deportację", bo ma ona dotyczyć osób, które w USA są krócej niż dwa lata. Co nie oznacza, że takie przypadki się nie zdarzą. Stany Zjednoczone od czasu do czasu kogoś do Polski deportują, podobnie jak do Niemiec, Włoch czy Wielkiej Brytanii. Do tej pory niespecjalnie to kogokolwiek obchodziło. To po prostu fragment polityki bezpieczeństwa i imigracyjnej każdego zachodniego kraju będący reakcją na łamanie prawa.
Oczywiście deportacja nigdy nie jest przyjemna, ale osoby te w oczywisty sposób łamią prawo. Polski premier i jego medialna drużyna z dość dużą satysfakcją odnosi się do aresztowań i rozmaitych innych niedogodności, jakie spotykają ich przeciwników politycznych, którym także zarzucają łamanie prawa. Na tym tle może dziwić troska o w sumie nie tak straszną rzecz, jaką jest konieczność opuszczenia terytorium USA.
Po raz pierwszy w historii, wliczając w to czasy 20-procentowego bezrobocia, te osoby mają szansę być witane jako ofiary prześladowań i bohaterowie. Przynajmniej do czasu, aż władze nie popełnią przy tym jakiegoś kompromitującego błędu, bo deportuje się często osoby, które mówiąc najdelikatniej: nie są aniołkami. Wtedy rząd zacznie wywoływać oburzenie moralne jakimś innym tematem, a rzekoma troska o "deportowanych" podzieli troskę o ofiary płotu granicznego. Przestanie być potrzebna i modna.
Wiktor Świetlik
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!