- Chciałbym, alby prezydent Warszawy Pan Rafał Trzaskowski złożył wraz ze mną podpis na liście do kanclerza Niemiec Olafa Scholza w tej sprawie - powiedział w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego premier Mateusz Morawiecki. Ta sprawa to oczywiście reparacje za potworne zniszczenia wojenne, których polski rząd domaga się od Berlina. Trafiając - jak dotąd - na szczelną zmowę milczenia. To oczywiste, że kanclerz Scholz na widok nazwiska "Trzaskowski" w panice poleci ministrowi finansów Niemiec Christianowi Lindnerowi przygotowanie pierwszej transzy wypłat dla Polski. To się nie wydarzy. Nikt przy zdrowych zmysłach tego nie oczekiwał i nie oczekuje. Przygotowana przez zespół posła Mularczyka nota reparacyjna z roku 2022 to raczej plan na lata. Może nawet na dekady. To element bardziej długofalowej polityki wobec zachodniego sąsiada. Propozycja nowego ułożenia polsko-niemieckich relacji. Po etapie klientelistycznym, który charakteryzował minione trzy dekady, teraz powinien nastać czas ułożony na etapie bardziej partnerskim. Szczere wyrównanie krzywd i omówienie najtrudniejszych spraw zamiast powierzchownego "kiczu pojednania". Oczywiście zarysowana tu powyżej "nowa filozofia polityki wobec Niemiec" to pomysł 100 procentowo pisowski. Dlaczego więc czołowa nadzieja antypisu Rafał Trzaskowski miałby się pod tym podpisywać? Otóż powód jest bardzo prosty. "Trzasku" powinien to zrobić w swoim własnym dobrze pojętym interesie politycznym. Polityka to oczywiście jest gra drużynowa. Żaden indywidualista - choćby nie wiadomo jak zdolny - niczego tu nie osiągnie. Aby osiągać sukcesy w demokracji parlamentarnej trzeba mieć poparcie swojego politycznego obozu. Jednocześnie każdy obóz polityczny ma jednak swoich liderów. Tym liderem można zostać przypadkiem. Ot, bo akurat tak się ułoży chwilowa szczęśliwa dla tego czy owego konstelacja. Ale tym przypadkowym liderem nie da się być dłużej niż chwilowo. Aby zagościć w fotelu szefa na lata lider musi... liderować. To znaczy wyznaczać kierunki i cele. Czasem specjalnie je zmieniając. Również po to, by pokazać "ja tu teraz rządzę i będziemy robili to, co ja uważam za dobre". CZYTAJ WIĘCEJ: Konfederatom uderzyła sodówka Jeśli chcecie wiedzieć jak to działa, to spójrzcie na Jarosława Kaczyńskiego albo na Donalda Tuska. Oni to umieją. To nie oni idą za swoimi obozami. To ich obozy dopasowują się do wyznaczanego przez nich kierunku. Nawet jeśli ktoś tam w obozie czy środowisku popsioczy po cichutku (jak ostatnio w KO na Tuska za jego tyrady przeciw migrantom). Ale na koniec dnia wszyscy maszerują właśnie tam. Lider pokazał, że jest liderem. Wróćmy więc do Trzaskowskiego. Wielu widzi w prezydencie Warszawy naturalnego następcę Tuska. Jego mocnymi stronami są osobista popularność i dobre wyniki wyborcze, które dowoził. Jednocześnie "Trzasku" pozostaje liderem właśnie trochę przypadkowym. Dowiózł Warszawę w 2018 i był mocny w boju o polską prezydenturę roku 2020. Ale specyfika obu tych wyborów była taka, że KO mogła wystawić w nich nawet kij od szczotki. I on też pewnie zrobiłby świetny wynik. Krótko mówiąc - aby zostać prawdziwym liderem, Trzaskowski musi zacząć zachowywać się jak lider. Musi zacząć wyznaczać kierunki. Nie tylko podążać szlakiem, który wyznaczają inni (kiedyś Schetyna i jego ludzie a teraz Tusk). "Trzasku" musi pilnie się zacząć od nich odróżniać. Nie tylko wiekiem, bo to za mało. Musi mieć swoją charakterystyczną wizję. Inną od partyjnych dziadersów. Oraz odwagę pokazywania tym dziadersom, że tę wizję ma. Paradoksalnie teraz to premier Morawiecki wystawił Trzaskowskiemu piłkę do pokazania takiej wizji. Właśnie proponując wspólne i ponadpartyjne wystąpienie na rzecz reparacji od Niemiec. Oczywiście, że w logice pancernego antypisizmu, która niesie dziś Tuska "Trzasku" powinien tę propozycję odrzucić z hukiem. Ale - powiedzmy to raz jeszcze - to jest logika, która niesie Tuska. Nie "Trzaska". CZYTAJ WIĘCEJ: Temat migracji? Wreszcie jakiś mądry ruch Tuska Załóżmy teraz, że Trzaskowski przyjmuje ofertę. I podpisuje się obok premiera Morawieckiego pod listem do Scholza. Co traci? W zasadzie nic. Oburzenie pancernych antypisowców w obozie KO? Mogą się oburzać, ale i tak nie mają do kogo pójść. Także dla nich Trzaskowski jest i pozostanie naturalnym kandydatem do schedy po Donaldzie. Gniew niemieckiej publiki? Podobnie. Dla Niemców wrogiem jest PiS. Nikt tam nie będzie Trzaskowskiego szarpał za jakiś wspólny list. Nie mówiąc już nawet o tym, że nikt w KO nie mógłby go nawet tak serio skrytykować. W końcu posłowie tej partii poparli rok temu uchwałę reparacyjną w Sejmie. Jednocześnie lista potencjalnych zysków jest znacznie dłuższa. Trzaskowski - jako prezydent Warszawy czyli miasta, które najmocniej ze wszystkich miast ucierpiało na niemieckim barbarzyństwie - ma pełne prawo by zabrać głos w sprawie reparacji. Robiąc to, mógłby pokazać, że troska o "jego miasto" jest większym imperatywem niż jakieś tam gierki z PiS-em. Na dodatek takie postępowanie budowałoby go w oczach tych wszystkich wyborców (a jest ich wielu), którzy lubią stawanie ponad partyjnymi podziałami w imię wartości wyższych. I jeszcze jedno. Wchodząc na poletko reparacji Trzaskowski wypełniłby lukę, która już wkrótce zacznie być wielkim problemem obozu liberalnego. Chodzi o kompletny brak wizji innej niż totalna afirmacja tego co się dzieje w Europie i jaką rolę odgrywają w niej Niemcy. Na tym polu PiS od lat pozostaje bezkonkurencyjny - bez najmniejszych problemów zaganiając KO do kąta dla "niemieckich sługusów". Gdyby Trzaskowski miał "cojones" (jak to mówią Latynosi), to zaoferowałby alternatywę i zbił na tym duży polityczny kapitał.