Styrany ratowaniem powodzian premier je zupę przywiezioną od żony w słoiku, zadając przy tym kłam oszczercom twierdzącym, że między nimi od lat już nie bardzo się układa. Opozycyjne media wypominają propagandowe ustawki i rzeczywiste lub domniemane braki w akcji ratowniczej, a także brak przygotowania do niej. Prorządowe media wypominają tym poprzednim, że atakują rząd podczas powodzi, czasem nawet wręcz domagają się za to ich zamknięcia. Można by powiedzieć, że pomimo tragedii dziejącej się na Dolnym Śląsku w tle, wszyscy aktorzy zachowują się przewidywalnie i racjonalnie. Zgodnie ze swoimi rolami. Ale tu właśnie pojawia się problem. Czy wyciągniemy wnioski na przyszłość, które pomogą nam uniknąć takich tragedii? By je wyciągnąć, musielibyśmy przełamać schematy, które narzuca nam ogólny kierunek obrany w ostatnich latach przez cywilizację zachodnią. Tamy ideologii Dobra wiadomość jest taka, że refleksja płynie zza granicy. Na poziomie teoretycznym sprawę opisał niedawno duński naukowiec Bjørn Lomborg w głośnej książce "Fałszywy alarm". Na poziomie praktycznym opisała to niemiecka prasa, przede wszystkim frankfurcki "FAZ", przy okazji powodzi, które dotknęły Niemiec w czerwcu tego roku. Teza, jeśli ją skrócić i skrajnie zredukować, jest bardzo prosta. W sytuacji kiedy asygnuje się większość środków i nastawia całą gospodarkę na ambitną choć dyskusyjną walkę ze zmianami klimatycznymi, brakuje działań i środków, które by obecnym skutkom tych zmian zapobiegały. Niemiecka prasa pisała o pękających tamach Bawarii i Badenii-Wirtembergii i tamtejszych gminach, które potrzebują pomocy teraz, a nie "w dniu świętego Habecka". Zielony wicekanclerz Robert Habeck to niemiecki decydent najbardziej zafiksowany na wieloletniej wspólnej walce o ograniczanie emisji CO2. Czy czegoś to nie przywodzi na myśl? Naszych obecnych "ministr" mówiących konsekwentnie o "renaturalizacji", czyli faktycznej deregulacji Odry, rzeki, której naturalne poldery zostały zabudowane już w XIX wieku? Albo triumfalnych doniesień lewicowo-liberalnych mediów, że "ludzie z Kłodzka wybuczeli" plany budowy zbiorników retencyjnych na spotkaniu z PiS-owską minister? Wydaje się, że przynajmniej tej ostatniej potrzeby nikt już w Polsce nie będzie przez jakiś czas podważał, a pierwszy postulat zacznie budzić bardziej racjonalną refleksję. Błota nie braknie Są jednak i złe wiadomości. Dokręcanie klimatycznej i ekologicznej śruby w Unii trwa i wygląda na to, że nie ma miejsca dla maruderów. Widać to po innym równie ważnym obszarze, który wkrótce może dać o sobie znać w innym obszarze. Komisarzem energii właśnie nie został Czech Józef Skila, zwolennik atomu. Zamiast niego rolę tę będzie pełnił pełnił Duńczyk Dan Jørgensen - uważany za fanatyka OZE bardzo sceptycznego wobec energetyki jądrowej. Jørgensen nie będzie sam, bo równie ważnym komisarzem do spraw konkurencji i Zielonego Ładu została Teresa Ribera z Hiszpanii, otwarcie przeciwna atomowi. Tak więc, kiedy wschodnia flanka walczy z katalizmem, w centrali trwają konsekwentne działania mogące ufundować go w innym obszarze, ale będącym efektem tego samego procesu. Zastępowania racjonalnego zarządzania ideologią. Jeśli to się nie skończy, choćby po części, choćby na naszym krajowym podwórku, to możemy szykować się na powtórki. A w międzyczasie obrzucać błotem, w które woda zamieniła ulice Kłodzka czy Paczkowa. ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!