Przez lata spędzone w opozycji szeroki antyPiS (politycy, komentatorzy, sympatycy, wyborcy) stworzyli sobie własny świat. W tym świecie uznali siebie za ofiary wielkiej opresji ze strony partii Kaczyńskiego. Do tego poczucia krzywdy doszedł pierwiastek mesjanistyczno-superbohaterski, w myśl którego to oni - i tylko oni - zdolni są uratować (odbudować) polską demokrację. Swoje zrobiło też zielone światło, jakie dostali na to od "zagranicy" - oportunistycznie zainteresowanej tylko tym, żeby PiS-owska Polska przestała im wreszcie bruździć w ich autorskich planach rządzenia Europą. Z tego węzła przyczyn zrodził się współczesny tuskizm. Skażony właśnie owym genem autorytarnym, bo oparty o dogmat posiadania moralnego prawa do przekraczania kolejnych granic. Ponad pół roku po wzięciu władzy widzimy, że ten proces stale postępuje. I to ruchem jednostajnie przyspieszonym. Geneza autorytarnych zapędów władzy Zaczęło się od łamania politycznego obyczaju - ot, nie damy największej partii opozycyjnej wicemarszałka Sejmu i Senatu, bo... możemy. Niech wiedzą, gdzie ich miejsce. Niech poczują, kto teraz rządzi. Potem przeszli do łamania ustaw i obchodzenia konstytucji - ominiemy możliwe weto głowy państwa, sięgając po prawnicze triki, a jeśli trzeba, to i po nagą siłę. A kto nam zabroni? W końcu przyszła pora na najgrubsze numery - zaczęło się taśmowe uchylaniem immunitetów, prokuratorskie szykany i nieuzasadnione okrucieństwo przy zatrzymaniach demokratycznie wybranych parlamentarzystów opozycji. A czemu nie? "Przywracamy konstytucyjność i szukamy podstawy prawnej" - jak to uchwycił kiedyś zwięźle minister Bodnar. Tylko że trzeba być doprawdy kompletnie politycznie zacietrzewionym, albo zupełnie pozbawionym wyobraźni, by nie dostrzegać, że to jest właśnie... tyrania. Tak, tyrania. Sposób sprawowania władzy polegający ona na nieliczeniu się z żadnymi prawami. Oczywiście, że każda władza ma tendencję do tego, by stawać palce i wspiąć się ponad obowiązujące reguły (pisane bądź nie). Obecny rząd już dawno minął moment, gdy były to sprawy jednostkowe. Jednorazowe wyskoki, by - przepchnąć tę czy inną kluczową sprawę - a potem wrócić do normalności. Tak działał PiS. Ale dla koalicji Tuska sięganie po tyrańskie metody jest systemowym pomysłem na rządzenie. A zwłaszcza na dowożenie ich głównego politycznego planu rozliczenia poprzedników. Mało tego - rząd Tuska zdaje się tego w ogóle nie wstydzić. Ministrowie tacy jak Adam Bodnar czy wcześniej Bartłomiej Sienkiewicz kompletnie odrzucają argument, że to, co oni nazywają "słusznym rozliczeniem poprzedników", już dawno przeistoczył się w antydemokratyczne niszczenie, zastraszanie i uciszanie opozycji. A co za tym idzie, w zarżnięcie samego ducha demokracji. Rządy Tuska skręcają ku wschodowi? Kwestią sporną pozostaje tylko, czy mamy tu do czynienia jeszcze tylko z podobieństwami do późnej sanacji w czasach II RP, która bardzo pilnowała, by władza nie wymknęła się z rąk jedynie słusznego ośrodka politycznego. Czy może jesteśmy już bliżej model znanych w teraźniejszości - Budapesztu, Mińska... Oczywiście autorytarny gen zarzucić można każdej władzy. W praktyce o tym, czy osunięcie w tyranie faktycznie nastąpi decydują hamulce. Wewnętrzne i zewnętrzne. Bardziej faktyczne niż pisane. Pierwsze półrocze pokazuje, że z tym jest w "uśmiechniętej Polsce" źle. Na wewnętrzne przemyślenia bym nie liczył. Nie na tym etapie. W tej koalicji są rzecz jasna politycy ciężko przerażeni świadomością, w czym przyszło im uczestniczyć. Ale są słabi. Dominuje zdeterminowany premier i jego "cyngle". Ale prawdziwym nieszczęściem tuskizmu jest brak hamulców zewnętrznych. PiS-owcy nie mogli wszystkiego (nawet gdyby chcieli), bo mieli przeciwko sobie silne antyPiS-owskie media prywatne oraz jeszcze bardziej wpływową zagranicę życząca im jak najgorzej. Teraz tego nie ma. Większość mediów uśmiecha się do premiera szerokim uśmiechem. Pozostali nie mają nawet setnej siły rażenia, jaką miał medialny antyPiS w latach 2015-2023. Komisja Europejska pozostająca w rękach Ursuli von der Leyen z uporem udaje, że nie wie, o co chodzi. Oczekiwanie, by powściągnęli swojego drogiego Donalda, jest iluzoryczne. Raczej powiedzą tak, jak mówili kiedyś amerykańscy przywódcy o przeróżnych autokratach, "może i sukinsyn, ale nasz sukinsyn...". Czy tak rozumiany tuskizm skazany jest na trwałe i bezpowrotne osunięcie się w tyranię? Na razie widać trzy szanse, by tak się nie stało. Pierwszą jest niedawna interwencja Rady Europy w sprawie posła Romanowskiego. Czyli takie "hola, hola" ze strony Zachodu niebędącego krainą von der Leyen. Drugim jest prawdopodobne listopadowe zwycięstwo Trumpistów w Stanach. Republikański kandydat na "wice" J.D. Vance już zwrócił się do Tuska o "stonowanie autorytarnych tendencji". Na razie Tuskowi pochlebcy mogą się z tego śmiać, ale po zmianie gospodarze w Białym Domu mina im zrzednie. Zwłaszcza w obecnej sytuacji geopolitycznej. Trzeci kanał zmiany to presja społeczna w Polsce. Pod jej wpływem udało się (przynajmniej na razie) ocalić CPK. I widać, że z tym Tusk też się liczy. Może więc - mimo wszystko - jeszcze Polska nie zginęła? Rafał Woś