Nasza Konstytucja - nawet demolowana przez ostatnie osiem lat i zaśmiecana rozmaitymi uchwalanymi w momencie tracenia władzy przez PiS "ustawami kompetencyjnymi" (żeby prezydent Duda mógł podstawiać nogę premierowi Tuskowi) - czyni jednak z Polski państwo o ustroju gabinetowo-parlamentarnym. Prezydent nie jest niestety wyłącznie "żyrandolem", gdyż w konsekwencji pozycji wywalczonej sobie przez Kwaśniewskiego w konstytucji z 1997 roku (przygotowywał się on już wówczas do rozgrywki z Leszkiem Millerem o władzę w partii i w państwie, choć do blokowania Jerzego Buzka też mu się taka konstytucja przydała; ach, jak barwne były wówczas "wojny o ambasadorów"!) polskie państwo dotknięte jest syndromem "rozszczepionej, dwugłowej egzekutywy" (cyt. za Jan Rokita). Wedle konstytucji mamy prezydenta, który co prawda nie został wyposażony w instrumenty rządzenia, ale został wyposażony w instrumenty, za pomocą których może w rządzeniu przeszkadzać (znów cyt. za Rokitą). Rolę przeszkadzajki w rządzeniu odgrywa dziś Andrzej Duda. A też nie robi tego, aby umocnić prezydenturę jako ośrodek władzy wykonawczej w państwie, ale wyłącznie po to, by się wraz z Marcinem Mastalerkiem uwiarygodnić przed przyszłą wojną sukcesyjną o panowanie na prawicy, wobec nieuchronnego słabnięcia przywództwa Kaczyńskiego. Czy Kaczyński znajdzie "nowego Dudę" Wracając do kryteriów wyboru prezydenckiego kandydata (rozpoczynając od PiS), Jarosław Kaczyński obiecuje swoim ludziom (a ci za nim powtarzają), że "wymyśli nowego Dudę", czyli kolejnego politycznego "nołnejma", który stanie się czarnym koniem kampanii. Można mieć wątpliwości wobec tego "przekazu dnia". Po pierwsze "dawnego Dudę" wymyślił Mastalerek, Kaczyński ten pomysł przejął, politycznie likwidując pomysłodawcę, gdyż tak to się robi. Po drugie kontrkandydat Dudy był wówczas nie o jedno, ale o dwa pokolenia starszy od niego. To otwierało młody elektorat na każdego "świeżaka". Kukiz był młodszy o pokolenie, a też na tym skorzystał. Duda o dwa pokolenia i wybory wygrał. "Nowy Duda" dostanie jako konkurentów ludzi młodszych i politycznie silniejszych. Poza tym Koalicja 15 Października ma swoje problemy z rządzeniem, jednak o pełnym zużyciu nie można jeszcze mówić. Także pamięć o ostatnich rządach Kaczyńskiego jest świeższa, niż w 2015 roku była pamięć o jego pierwszych rządach z lat 2006-2007. To wszystko sprawia, że "nowy Duda" będzie miał kłopoty. Jednak znów, nie prezydentura jest celem Kaczyńskiego, ale partia i rząd. Nawet przegrana jego kolejnego "golden boya" w drugiej turze wyborów prezydenckich, ale z dobrym wynikiem, dałaby mu chwilę oddechu jako liderowi PiS. Budowałaby przeciwwagę dla Morawieckiego i każdego innego pretendenta. A już wygrana takiego kandydata byłaby dla Kaczyńskiego zbawieniem. Także w perspektywie kolejnych wyborów parlamentarnych. Następny PiS-owski prezydent uniemożliwiłby Tuskowi rządzenie. Trzech kandydatów Tuska Dla Donalda Tuska też nie liczy się prezydentura jako cel, ale liczy się prezydentura w kontekście przyszłorocznych wyborów władz Platformy Obywatelskiej i wyborów parlamentarnych za trzy lata. Trzaskowski jest dziś naturalnym kandydatem KO. Ale tak samo naturalnym kandydatem PiS jest Morawiecki, a Kaczyński też nie czuje się tym faktem jakkolwiek związany. Dla Tuska Trzaskowski przedstawia jeden problem. Sam nie ma silnej frakcji w PO, jednak wokół niego mogą zgromadzić się ludzie, którzy mając wsparcie nowego, popularnego szczególnie w elektoracie i aparacie Platformy prezydenta państwa, mogą przetrwać personalną czystkę planowaną przez Tuska przy okazji wyborów władz PO, które zostaną przeprowadzone pod znakiem "pokoleniowej zmiany". Drugi potencjalny kandydat, Radosław Sikorski, jest cennym zasobem Polski w polityce zagranicznej, ale Tusk doskonale wie, że w PO (podobnie jak wcześniej w PiS), Sikorski nigdy nie budował "frakcji". Ma osobiste ambicje, jednak nigdy nie był nielojalny. W PiS pozostałby do dzisiaj, gdyby nie obsesja Lecha Kaczyńskiego na jego punkcie. Jarosław Kaczyński tej obsesji nie podzielał, wiedział o Sikorskim to, co ja tu piszę i to, co wie o Sikorskim Donald Tusk - że nie jest typem Brutusa. Nawet, jeśli czasem opowie dowcip na temat swego szefa, nigdy nie wbije mu noża w plecy. Sikorski nie wygra jednak z Trzaskowskim prawyborów w KO. Mógłby wygrać prawybory na całej opozycji (szczególnie głosami PSL, które wciąż ma tysiące działaczy). Jeśli Tusk zdecyduje się Sikorskiego wskazać, zapewni mu prawybory w wersji rozszerzonej. No i wreszcie sam Donald Tusk jako prezydencki kandydat. Jeśli się na to zdecyduje, to tylko jako kandydat już w pierwszej turze poparty przez całą koalicję. Zarówno Kosiniak-Kamysz jak też Czarzasty mogą się na to zgodzić. Hołownia dostanie bardzo trudny wybór: albo nie wejdzie do prezydenckiego wyścigu, pozostanie marszałkiem Sejmu przez całą kadencję i być może zbuduje wreszcie swoją partię. Albo do wyścigu wejdzie, mając pewność utraty stanowiska marszałka Sejmu, z ryzykiem otrzymania kompromitujących kilku procent, co załatwi jego i jego partię. Z Konstytucją czy bez Tusk jako prezydent (używający prezydentury jako narzędzia do zachowania władzy w partii i państwie) byłby scenariuszem z puntu widzenia politycznego wcale nie najgorszym, z punktu widzenia ustrojowego najbardziej fatalnym. Prezydent Donald Tusk miałby swojego sekretarza generalnego PO, miałby swoich regionalnych liderów partii, miałby swojego - bardzo słabego - premiera i swoich ministrów. To przesunęłoby władzę w Polsce całkowicie w stronę prezydentury, tyle że nieformalnie. Oczywiście można by zmienić konstytucję i faktycznie wprowadzić w Polsce konsekwentny system prezydencki. Ale czy komuś będzie się chciało? Kaczyński też kwestiami ustrojowymi się nie przejmował. Jak startował na prezydenta, pokazywał projekt konstytucji z systemem prezydenckim. Jak brał rząd, pokazywał projekt konstytucji z systemem gabinetowym. Zawsze były to tylko projekty. Polska rządzona nieformalnie przez silnego lidera to powrót do czasów Sanacji, kiedy marszałek miał swoich premierów, a nawet swojego prezydenta. Jesteśmy krajem trochę eurazjatyckim, szczęśliwie zakotwiczonym w UE. Przy rządach całkowicie nieformalnych, będziemy krajem jeszcze bardziej eurazjatyckim, a unijna kotwica zawsze może się urwać. Przy Tusku boję się tego nieco mniej (choć pełne zaufanie można mieć wyłącznie do swojego kota, a nie do polityka, nawet takiego, na którego się samemu głosuje). Ale przecież po Tusku jego nieformalną władzę może przejąć każdy. Cezary Michalski