Oglądałem niedawno dyskusję polityczną z udziałem posłanki KO Jolanty Niezgodzkiej. Rzecz dotyczyła wolnych niedziel. W ramach koalicji "Polski uśmiechniętej" zrodził się - jak wiadomo - projekt skasowania tego sztandarowego rozwiązania propracowniczego z czasów Polski PiS. Obecnie projekt jest na wczesnym etapie procedowania w komisjach. I właśnie o to odpytywana była w telewizyjnym studiu 33-letnia posłanka z Wrocławia. Nie jest ona oczywiście politykiem najbardziej znanym ani jakoś szalenie doświadczonym. Aż przykro było jednak patrzeć, jak nie umie (nie potrafi, nie chce) ona nawet jakoś sensownie uzasadnić swojego poparcia dla inicjatywy własnego rządu. Jedyne, co z siebie wykrzesała to było powtarzane w kółko "popieram skierowanie projektu do dalszych prac w komisji". Dlaczego? "Bo popieram skierowanie projektu do dalszych prac w komisji". Oczywiście to tylko przykład. Ale jakoś bardzo dobrze rymuje mi się on z nastawieniem, na które coraz częściej natrafiam, próbując dyskutować ze zwolennikami, sympatykami i wyborcami rządu Donalda Tuska. Zaczyna się od obowiązkowego wyrazu generalnego poparcia, że "jednak każdy rozsądny człowiek musi przyznać, że idzie przecież w dobrym kierunku, prawda?". Ślepe zaufanie Gdy skrobiesz głębiej, pojawiają się pierwsze kłopoty. Ale też na tej drodze szybko pojawia się zakaz wjazdu dalej. A przy próbie zejścia w szczegóły dyskusja się kończy. "Ja tam nie do końca wiem, co tam konkretnie minister Bodnar robi z wymiarem sprawiedliwości, ale wierzę, że robi dobrze". Albo "może i niezbyt ładnie ta akcja ministra Sienkiewicza z mediami wyglądała. Ale przecież była konieczna". Albo "nie wiem, co oni tam zarzucają Glapińskiemu. No, ale skoro premier powiedział, to przecież muszą być dobre powody, żeby go postawić przed Trybunałem...". I dziękuję, do widzenia, to by było na tyle. Ktoś określił tę sytuację - myślę, że dość trafnie - jako "czas ufoków". Oto sympatyk antyPiSu zaufał Donaldowi Tuskowi bezgranicznie i bezwarunkowo. Zawierzył mu w pełni i z ulgą udał się do swoich zajęć i trosk w pracy, domu, ogródku i przy dzieciach albo psach. Polityka i demokracja jako proces niekończącego budowania Rzeczpospolitej naszych marzeń się... skończyły. 15 października. A definitywnie w momencie, gdy Tusk zajął gabinet w Alejach Ujazdowskich. Tego dnia sympatyk antyPiSu przestał być obywatelem. A stał się na powrót dzieckiem sprzed okresu dojrzewania. Ufnym w to, że mama i tata dobrze wiedzą, co robią. Niewielu oczywiście zdobywa się na tak rozbrajającą szczerość jak piosenkarz Krzysztof Zalewski. Znany z tego, że w decydującym momencie kampanii czuł się w obowiązku krzyczeć ze sceny "J... PiS i Konfederację". A teraz mówiący, że "już nie muszę interesować się polityką. (...) Mam zaufanie i nadzieję, że obecni rządzący będą w stanie się dogadać i realizować swoje postulaty". Ale myślę, że dokładnie tak jak Zalewski myśli sobie ogromna część wyborców antyPiSu. Donaldzie, ufam tobie! Oczywiście bystry i przewrotny obserwator zauważy pewnie, że ma się to nijak do autodiagnozy wyborców antyPiSu o sobie samych. Ona jest przecież oparta o chlubny etos obywatelskiego zaangażowania, patrzenia władzy "na ręce" i nieustającej troski o dobro wspólne. Spytajcie sympatyka obecnego rządu (nawet nie bardzo wzmożonego) a usłyszycie pewnie, że to PiS miał zawsze wyborców otaczających ich wodza kultem parareligijnym i biorących to, co wymyśli Nowogrodzka na wiarę. Tymczasem teraz mamy rzeczywistość dokładnie odwrotną. Prawda jest taka, że Donald Tusk nawet nie bardzo musi swoim wyborcom cokolwiek "dowozić". Oni zdają się bowiem doskonale rozumieć, że te nieszczęsne 100 konkretów to była tylko "taka metafora". Zasłona potrzebna do wygrania wyborów. Teoretycy polityki - jeśli starczy im ikry - będą kiedyś pewnie analizowali fenomen "Polski uśmiechniętej" z okresu po wyborach 2023 roku dostrzegą bardzo ciekawą i nowatorską wersję systemu wodzowskiego opartego na parareligijnym i pozarozumowym zaufaniu. Oraz dobrowolnym zdziecinnieniu suwerena. W tym sensie Tuskowi nie można nawet zarzucić, że on kogokolwiek oszukał albo rozczarował. Trudno rozczarować kogoś, kto nie ma wobec ciebie... żadnych oczekiwań. Poza tym jednym - odsunął od władzy znienawidzonego wroga, czyli PiS. A reszta? A kogo obchodzi reszta? Rafał Woś