Polska jest ZA! W Polsce powody, dla których Ukraina i Mołdawia otrzymały status państw kandydujących do UE, są dobrze znane. Najkrócej: nie może być tak, że Rosja bezkarnie napada na kolejne kraje, tylko dlatego, że nie należą do NATO czy UE. I oto nudna, mozolnie pracująca nad kompromisami Unia ostatecznie podjęła decyzję w ekspresowym tempie. Moralne oburzenie doniesieniami z Buczy, Mariupola i innych miejsc przechyliło szalę na korzyść Ukrainy. Z polskiego punktu widzenia to próba utrzymania pewnego kierunku polityki wschodniej, znanego jako polityka ULB. Zręby tych założeń od lat 70. XX wieku forsowało środowisko Kultury paryskiej. Najważniejszą gwarancją polskiej suwerenności mają być silna suwerenna Ukraina, Litwa i Białoruś. Po 1989 polityka ULB stała się oficjalną linią polityki zagranicznej i podstawą przyjaznych relacji ze wschodnimi sąsiadami. Na naszych oczach Moskwa próbuje stopniowo likwidować tę koncepcję. W pojedynkę nie mamy szans na zatrzymanie neoimperializmu prezydenta Putina. Teraz starą koncepcję ULB próbujemy ratować pod parasolem Unii Europejskiej. Ale nie wszystkim się to podoba Nasze koncepcje geopolityczne nie są - i nie muszą być - podzielane przez partnerów z tzw. starej Unii. Ich do zjednoczenia pchało co innego. Wśród powodów, dla których w ogóle odpalono projekt jednoczenia Europy odnajdziemy próby wyjścia z szaleństwa rywalizacji wojennej, ale także próbę odnalezienia się pomiędzy potęgą USA i ZSRR w dobie zimnowojennej, a w mniejszej skali - próbę podtrzymania silnej międzynarodowo pozycji Paryża, tyle że nowymi sposobami. Przeszłość się za nami ciągnie - i oddziałuje na UE na różne sposoby. Nasza chęć wepchnięcia polityki ULB pod unijny parasol nie budzi entuzjazmu wszystkich na Zachodzie. Coraz mocniej wybrzmiewają głosy sprzeciwu wobec deklaracji Macrona, Scholza i Draghiego, złożonych podczas niedawnej wizyty w Kijowie. Porażka rozumu? Weźmy konkretny przykład. Jeden z poważanych francuskich specjalistów od geopolityki decyzję o przyznaniu Ukrainie i Mołdawii statusu państw kandydujących do UE określił jako emocjonalną i nierozsądną. To źle pojęte przeprosiny - stwierdził, dodając, że bicie się w piersi jest nieporozumieniem. Francja i inne kraje ponoszą przecież ogromne koszty wojny w Ukrainie. Przyjęto uchodźców z Ukrainy. Po wycofaniu się części firm francuskich miliardy euro de facto wzbogaciły Rosję. Obiecano dostawy broni, których realizacja jest w toku. I tak dalej. Ekspert podkreśla, że Ukraina nie była gotowa do kandydowania ani przed 2022, ani teraz - i to się nie zmieniło. Co więcej, Ukraina strategicznie będzie orientować się na USA, a nie na Niemcy i Francję. Wspólna polityka rolna, z której korzysta Francja, może legnąć w gruzach. "To porażka rozumu", stwierdził geopolityk i tryumf krajów Europy Wschodniej, które narzucają teraz agendę i tempo jej realizacji. Trzeba w końcu wziąć nasze interesy długofalowe pod uwagę, grzmiał ów ekspert, to nie może być temat tabu. Warto takie słowa mieć na uwadze. Nasze motywacje, dla których Ukraina i Mołdawia otrzymały status państw kandydujących do UE, nie są podzielane przez wszystkich na Zachodzie. Przychylna dla Kijowa koniunktura może się zmienić. Warto wyciągać te różnice stanowisk na wierzch, aby przeciwdziałać zmianie trendu na niekorzystny. Na zakończenie trudno się powstrzymać od uwagi, że - z naszego geopolitycznego punktu widzenia - rząd PiS na nikogo lepszego u władzy niż Scholz i Macron liczyć nie może. Gdy przyjdą do władzy tamtejsi narodowi populiści z ich mniej lub bardziej jawnymi powiązaniami z Moskwą, cały polski plan obrony polityki ULB pod unijnym parasolem może lec w gruzach. *** Jarosław Kuisz, redaktor naczelny "Kultury Liberalnej", autor podcastu "Prawo do niuansu".