"Polityka zagraniczna prezydenta Obamy nie zaowocowała jak dotąd sukcesami, chociaż nie przyniosła też porażek" - przyznaje autor. Wytyka jednak prezydentowi, że wyznaczając ryzykowne harmonogramy rozwiązania szeregu konfliktów międzynarodowych, w które uwikłane są Stany Zjednoczone, stwarza złudne nadzieje sukcesu. Przykładem takiego terminarza jest zapowiedź wycofywania wojsk amerykańskich z Afganistanu od lipca 2011 r. Diehl przypomina, że dowódcy operacji afgańskiej, z głównodowodzącym generałem Davidem Petraeusem na czele, ostrzegają, że osiągnięcie celów misji - pozostawienie w Afganistanie stabilnego i silnego rządu centralnego - wymagać będzie co najmniej kilku lat, a nie miesięcy. Podobnie nierealistyczny, zdaniem autora, może się okazać harmonogram wycofania wojsk z Iraku, skąd mają one być ewakuowane w całości do końca grudnia 2011 r. "Jeśli Obama będzie się jego trzymał, narazi na niebezpieczeństwo 'strategiczne partnerstwo' z nowym rządem w Iraku i odda przewagę Iranowi" - pisze. Publicysta "Washington Post" krytykuje także podobne terminy wyznaczone negocjatorom w konflikcie izraelsko-palestyńskim. Rząd USA oświadczył, że rozmowy na temat powstania niepodległego państwa palestyńskiego, jego granic i rozwiązania wszystkich spornych problemów, jak status Jerozolimy, mają przynieść rezultat w ciągu roku. Ostatnio Waszyngton naciska, żeby Izrael przedłużył o dalsze 60 do 90 dni moratorium na budowę osiedli na palestyńskich ziemiach okupowanych. "Raz jeszcze terminarze są oderwane od strategii. Czy jest możliwe, by (izraelski premier Benjamin) Netanjahu i (prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud) Abbas zgodzili się co do granic państwa palestyńskiego i zakończyli spór o osiedla w ciągu 60 dni? Nie. A co się stanie, kiedy upłynie kolejny termin? Zacznie się dyskusja o następnym terminie" - pisze Diehl. Jego zdaniem, dyplomacja kładąca tak wielki nacisk na arbitralnie wyznaczane terminy nie wróży powodzenia. "Dla administracji Obamy harmonogram staje się celem samym w sobie. Jest on prezydentem, który jest skupiony nie tyle na rozwiązywaniu problemów polityki zagranicznej, ile na pozbywaniu się ich" - konkluduje komentator.