- Uważam, że jeśli gdziekolwiek wagnerowcy ocaleją, to właśnie w Afryce - mówi Michał Kacewicz, kiedy pytamy go o afrykański odcinek działalności Grupy Wagnera. Dziennikarz Biełsatu oraz autor książek m.in. o reżimach Aleksandra Łukaszenki i Władimira Putina podkreśla, że kluczem do sukcesu Grupy Wagnera na Czarnym Lądzie jest rozległa siatka kontaktów, doświadczony personel i wieloletnia obecność na miejscu. Taki pakiet atutów w afrykańskich realiach stanowi wartość nie do przecenienia. Wagnerowcy robią biznesy Grupa Wagnera pojawiła się w Afryce w 2018 roku. Pierwszymi przyczółkami wagnerowców były Republika Środkowoafrykańska i Sudan, gdzie "instruktorzy wojskowi" z Grupy Wagnera szkolili miejscowe siły zbrojne, jednocześnie będąc "cynglami" do wynajęcia. W Republice Środkowoafrykańskiej dodatkowo wsparli stronę rządową w trwającej od 2012 roku wojnie domowej. Obecnie obszar działania Grupy Wagnera w Afryce jest znacznie większy, a na Czarnym Lądzie działa - wedle różnych szacunków - nawet ponad 6 tys. najemników z formacji Prigożyna. Poza wspomnianymi dwoma państwami wagnerowcy są obecni również w Libii i Mali. Ekonomicznie i politycznie wagnerowcy działają również w Kamerunie i na Madagaskarze. Działalność stricte ekonomiczną prowadzą natomiast w Kenii, a stricte polityczną - w Zimbabwe i Republice Południowej Afryki. Wciąż niepotwierdzone oficjalnie są informacje o aktywności Grupy Wagnera w Demokratycznej Republice Konga. Formacja stworzona przez Prigożyna prężnie działa też na Bliskim Wschodzie, zwłaszcza w Syrii po stronie prezydenta Baszara al-Asada. Jaki jest cel obecności ludzi Prigożyna w Afryce i na Bliskim Wschodzie? Najprostsza odpowiedź brzmi: zarabianie pieniędzy. Wagnerowcy w ostatnich latach bardzo rozszerzyli zakres swojej działalności. Nie są już tylko najemnikami do wynajęcia czy "instruktorami wojskowymi" dla zapuszczonych afrykańskich bojówek i sił zbrojnych. Rdzeniem działalności Grupy Wagnera stał się biznes, zwłaszcza ten nielegalny i półlegalny. - Strategia operacyjna Grupy Wagnera na przestrzeni ostatnich dwóch, trzech lat koncentrowała się na rozszerzeniu zakresu działania zarówno w sferze militarnej, jak i biznesowej - tłumaczyła w rozmowie z telewizją BBC Julia Stanyard z Globalnej Inicjatywy Przeciwko Transnarodowej Przestępczości Zorganizowanej. Wagnerowcom udaje się to w Afryce nadspodziewanie dobrze. Jeśli chodzi o stronę biznesową ich działalności, rozciąga się ona od ochrony pól naftowych i gazowych oraz wydobycia tych surowców w Syrii, przez pozyskiwanie drewna, minerałów i uranu w Republice Środkowoafrykańskiej, aż po przemyt złota i diamentów z Afryki do Rosji. O biznesowej wszechstronności wagnerowców niech świadczy fakt, że w zakres ich kompetencji wchodzi nawet produkcja oraz handel piwem i wódką. Grupa Wagnera, czyli kura znosząca złote jaja Wszystko to jest możliwe dzięki biznesowo-wojskowemu imperium, które przez lata stworzył Jewgienij Prigożyn. Tam, gdzie pojawiają się wagnerowcy, bardzo szybko ściągają też powiązane z tą formacją firmy. Zajmują się praktycznie wszystkim, w zależności od potrzeb i potencjału danego rynku. Przykład pierwszy z brzegu: górnicza spółka M Invest czy zajmująca się wydobyciem złota Meroe Gold, obie działają na terytorium Sudanu. Meroe Gold jest zresztą jednym z największych wytwórców złota na kontynencie afrykańskim. - Mają silnie destabilizujący wpływ w regionie i z pewnością stanowią zagrożenie, dlatego też zostali uznani za międzynarodową organizację przestępczą - tak działalność Grupy Wagnera w Afryce ocenił w rozmowie z Reutersem rzecznik prasowy Pentagonu gen. bryg. Patrick Ryder. Wielkie pieniądze i prężnie działające biznesy to jednak tylko jedna strona medalu, jakim jest aktywność Grupy Wagnera w Afryce i na Bliskim Wschodzie. Drugą są powiązania z Kremlem oraz rosyjskimi służbami specjalnymi - Federalną Służbą Bezpieczeństwa (FSB) i Głównym Zarządem Wywiadowczym (GRU). Mówi Michał Kacewicz, dziennikarz Biełsatu i wieloletni korespondent w krajach postsowieckich: - Rosyjskie służby sporo zainwestowały w Grupę Wagnera, bo nie ma wątpliwości, że ich transfer do Afryki i udział w wojnach afrykańskich watażków to przede wszystkim długoletnia robota służb, a nie samego Prigożyna. On był tylko jednym z elementów tej operacji. Jak podawał w swojej analizie Brookings Institution, ceniony amerykański think tank zajmujący się m.in. polityką zagraniczną, rosyjskie specsłużby mocno trzymają rękę na aktywnościach wagnerowców w Afryce. Z jednej strony, pilnują interesów Kremla; z drugiej - swoich własnych, bo w zamian za wsparcie wywiadowcze, logistyczne i finansowe "pod stołem" same inkasują pokaźne sumy z rozmaitych przedsięwzięć zainicjowanych przez Prigożyna i jego ludzi. Z kolei Kreml ma dzięki wagnerowcom dostęp do cenny afrykańskich surowców, może łagodzić skutki zachodnich sankcji gospodarczych (przemyt złota i diamentów), ale przede wszystkim buduje swoją strategiczną pozycję w Afryce, zwłaszcza kosztem Francji, którą Kreml wyparł z Mali. Nic dziwnego, że ani Putinowi, ani kierownictwom FSB i GRU nie uśmiecha się opcja likwidacji Grupy Wagnera w Afryce. To kura znosząca złote jajka. "Ani jedni, ani drudzy nie chcą stracić dochodów i narzędzi wpływu, które zapewnia Grupa Wagnera, aczkolwiek z pewnością chcą je lepiej kontrolować" - czytamy w analizie Brookings Institution. - Dzięki wagnerowcom Putin dostaje coś, co nie jest wprost policzalne: możliwość wpływania na politykę w Afryce saharyjskiej, krajach Sahelu czy Magrebu. Możliwość budowania zagrożenia i konkurencji dla Europy i Stanów Zjednoczonych, uczestnictwa w "wielkiej grze" mocarstw, czy choćby wpływania na procesy migracyjne - analizuje Michał Kacewicz. "Restrukturyzacja" rękami Kremla Nic więc dziwnego, że Kreml nie planuje pozbywać się tak użytecznego narzędzia. Przyznał to zresztą otwarcie w wywiadzie dla Russia Today szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow: - Na prośbę tamtejszych władz kilkuset żołnierzy z Grupy Wagnera pracuje w Republice Środkowoafrykańskiej jako instruktorzy wojskowi. Ich praca, rzecz jasna, będzie kontynuowana. Zarówno Republika Środkowoafrykańska, jak i Mali zwróciły się do Grupy Wagnera z prośbą o zapewnienie bezpieczeństwa ich przywódcom. Pozostawienie Grupy Wagnera w Afryce i na Bliskim Wschodzie nie oznacza, że żadnych zmian w funkcjonowaniu formacji nie będzie. Analitycy zgodnie przewidują, że należy spodziewać się prób zwiększenia kontroli Kremla i specsłużb zarówno nad działalnością wojskową, jak i polityczną czy biznesową wagnerowców w Afryce. Chociażby po to, żeby na Czarnym Lądzie najemnicy od Prigożyna nigdy nie pomyśleli o buncie na wzór tego z końca czerwca. Putin i jego otoczenia z pewnością chcieliby też odseparować Grupę Wagnera od jej założyciela. Miałyby temu służyć zmiany w strukturze dowodzenia, być może typowe dla rosyjskich realiów czystki. Niezależnie od obranej drogi, efekt ma być jeden: większa zależność wagnerowców od Kremla, a mniejsza od samego Prigożyna. "Taka restrukturyzacja naśladowałaby to, co Putin zrobił z wagnerowcami w Rosji i Ukrainie - przeniósł część kadr pod nadzór armii, część rozbroił, a pozostałym pozwolił funkcjonować w częściowo niezależnej formule, ale pod nowym dowództwem, na które Prigożyn ma już znacznie mniejszy wpływ" - przewiduje Brookings Institution.