- Poprawiliśmy wynik i stan posiadania sprzed pięciu lat. Jest uzysk - krótko komentuje wynik Koalicji Obywatelskiej jeden z jej samorządowców, mocno zaangażowany w ostatnią kampanię. Z tą oceną trudno się nie zgodzić, potwierdzają ją twarde dane. W 2018 roku Koalicja Obywatelska, przy poparciu 26,97 proc. w skali kraju, wygrała w siedmiu województwach, a PiS w dziewięciu. Wprowadziła 194 radnych sejmikowych, 726 radnych powiatowych i 2030 radnych gminnych. W tegorocznych wyborach wynik 30,59 proc. w skali kraju przełożył się na zwycięstwo w dziewięciu województwach (aczkolwiek w Wielkopolsce KO uzyskała tyle samo mandatów co Prawo i Sprawiedliwość), 210 mandatów w sejmikach i 1056 mandatów w powiatach. Jeśli chodzi o prezydentów miast, wynik nie jest jeszcze dokładnie znany, ponieważ 21 kwietnia w wielu miejscach kraju odbędzie się druga tura wyborów. Koniec PiS-u przeszedł Platformie koło nosa Dotychczas Koalicja Obywatelska współrządziła w ośmiu sejmikach wojewódzkich. Po tegorocznych wyborach będzie samodzielnie rządzić w jednym regionie (Pomorze), a w różnych wariantach koalicyjnych ma szanse współrządzić w 11 kolejnych. PiS będzie samodzielnie sprawować władzę w czterech województwach (świętokrzyskie, podkarpackie, małopolskie, lubelskie), a w jednym (podlaskie) ma widoki na stworzenie większościowej koalicji. - Na pewno były większe apetyty. PiS się nie rozpadło i na razie nie rozpadnie, to już pewne. Jakbyśmy zgarnęli 15 sejmików, to byłoby finito, agonia. Suwerenna Polska by ich zostawiła, a w PiS-ie rzuciliby się na Kaczyńskiego po eurowyborach. A tak, złapali oddech - komentuje te wyniki jeden z rozmówców Interii z Platformy Obywatelskiej. W PiS-ie te wyniki odebrano jako wielki sukces. Jak pisaliśmy na łamach Interii pod koniec lutego, Nowogrodzka spodziewała się spektakularnej klęski. Albo zawczasu skutecznie obniżyła poziom oczekiwań co do wyborczego wyniku PiS-u. - Mówili, że będzie jedno województwo. Daj Boże więcej! - triumfował podczas wieczoru wyborczego Jarosław Kaczyński. - To dziewiąte wygrane wybory z rzędu. Jak mówił Mark Twain, pogłoski o mojej śmierci są przedwczesne - podkreślił prezes PiS-u. W Koalicji Obywatelskiej układ sił, który wyłonił się z wyborów samorządowych ma słodko-gorzki smak. - Trzeba było być naiwnym, żeby wierzyć, że zostanie im tylko Podkarpacie. Wystarczyło popatrzeć na analizy i sondaże, żeby wiedzieć, że będzie inaczej - ocenia doświadczony polityk PO, którego pytamy, czy cztery województwa utrzymane przez PiS to porażka obecnego obozu władzy. - Jeśli ktoś wierzył, że w ciągu trzech miesięcy PiS-owi wyparuje jedna trzecia poparcia, to gratuluję wyobraźni - dodaje nasz rozmówca. Jak mówi, o kondycji PiS-u świadczy fakt, że w miastach, zwłaszcza dużych i metropoliach, formacja Jarosława Kaczyńskiego "kompletnie nie istnieje". - Gdzie jest to ich oszałamiające zwycięstwo? Jeśli mają wygrywać w ten sposób, to niech wygrywają tak do końca świata - ironizuje polityk Platformy. Kiedy pytamy w partii Donalda Tuska, czego najbardziej żałują, jeśli chodzi o wyniki w poszczególnych województwach, najczęściej pada nazwa dwóch z nich: łódzkiego i świętokrzyskiego. W pierwszym większość Koalicji 15 Października w sejmiku będzie najmniejsza z możliwych - zaledwie jeden mandat. W świętokrzyskim KO liczyła na odbicie sejmiku z rąk PiS-u przez koalicję rządzącą, ale musi obejść się smakiem. PiS zdobyło tam 16 mandatów, a KO z Trzecią Drogą i Bezpartyjnymi Samorządowcami łącznie tylko 14. Co więcej, mająca siedmioro przedstawicieli w sejmiku Trzecia Droga zdołała wyprzedzić pod tym względem KO o jeden mandat. Nasi rozmówcy z Platformy poza sejmikową arytmetyką wskazują też jednak na symbolikę wyniku wyborów. Symbolikę, która wyraźnie ich uwiera. - Mieliśmy nadzieję, że wygramy bezpośrednio z PiS-em, choćby o mniej niż 1 pkt proc. Symbolika jest ważna, chodzi o odwrócenie trendu. Donaldowi bardzo na tym zależało - słyszymy od jednego z polityków PO. - Przesuwamy się do przodu, chociaż po mału, wolniej, niż planowaliśmy - dodaje po chwili. Rozprężenie wyborców KO. "To bardzo niebezpieczne" Chociaż apetyty były znacznie większe i poczucie niedosytu jest zauważalne, to w szeregach Koalicji Obywatelskiej nie ma wrażenia, że uzyskany wynik to żółta kartka od wyborców po pierwszych czterech miesiącach rządów w kraju. - To była słaba frekwencja i przy niej wzięliśmy wynik niemal jeden do jednego taki jak w październiku. Dzisiaj to wciąż PiS ma większy problem niż my - tłumaczy nam wieloletni polityk Platformy. Inny z naszych rozmówców przekonuje, że kluczowa jest skala makro, a więc to, że Koalicja 15 Października wciąż zachowuje wyraźną przewagę nad PiS-em. - Na pewno nie ma premii za październikowe zwycięstwo, to jest fakt. Z kolei PiS się utwardza, ale bardzo pomogła im w tym niska frekwencja - analizuje. Temat niskiej frekwencji przewija się regularnie w rozmowach z politykami KO. Nie powinno to dziwić, do urn poszło zaledwie 51,5 proc. uprawnionych do głosowania. W partii Donalda Tuska nikt nie łudził się, że dojdzie do powtórki z października ubiegłego roku, kiedy przy urnach stawiło się ponad 74 proc. Polaków. Zakładano jednak, że ostateczna frekwencja znajdzie się w przedziale 55-60 proc., co oznaczałoby rekord w historii wyborów samorządowych po 1989 roku. Sama niska frekwencja, to jednak tylko część problemu. Kierownictwo Koalicji Obywatelskiej może martwić fakt, że mobilizacja była wyraźnie niższa na zachodzie i północnym-zachodzie kraju, a więc w bastionach Platformy Obywatelskiej. Wschód i południowy-wschód Polski przy urnach stawiły się znacznie chętniej. Podczas październikowych wyborów parlamentarnych wyglądało to dokładnie odwrotnie. Efektem było odsunięcie PiS-u od władzy, chociaż partię Jarosława Kaczyńskiego poparło 7,64 mln głosujących. Z informacji Interii wynika, że premier Tusk na finiszu kampanii spodziewał się problemów z mobilizacją wyborców swojego ugrupowania. Dlatego do ostatnich minut przed ciszą wyborczą podkreślał wagę wyborów i apelował, żeby 7 kwietnia nie zapomnieć o oddaniu głosu. - Ta słaba mobilizacja wynika z tego, że w odczuciu naszego elektoratu robota została wykonana - PiS pogonione, nie rządzi krajem, można jechać na wakacje - mówi Interii polityk PO dobrze zorientowany w temacie. Szybko jednak poważnieje i dodaje: - To bardzo niebezpieczne przekonanie, bo daje PiS-owi szanse na wyjście z kryzysu i zagrożenie nam w przyszłości. KO bez Lewicy i Trzeciej Drogi Ani niska frekwencja, ani nie do końca satysfakcjonujący wynik w wyborach samorządowych, ani drugie życie, które dostało PiS, nie zmieniają jednak planów Koalicji Obywatelskiej na kampanię europarlamentarną. Jak słyszymy w Platformie, obrany kurs jest właściwy i partia będzie się go trzymać. Przed 9 czerwca - to wtedy Polacy znów pójdą głosować - PO chce mówić wyborcom o miliardach euro pozyskanych z Krajowego Planu Odbudowy i unijnej polityki spójności, odzyskiwaniu wpływów przez Polskę na europejskich salonach, a także znaczeniu UE dla bezpieczeństwa gospodarczego i militarnego naszego kraju. Jednocześnie w partii spodziewają się jeszcze niższej frekwencji niż w wyborach samorządowych. Jeden z naszych rozmówców mówi wręcz, że "to będzie frekwencyjna katastrofa". Nie ma jednak przekonania, że dalszy spadek liczby głosujących zadziała na korzyść PiS-u. - Każdy weźmie swoje, utrzymamy status quo - tłumaczy jedno z naszych źródeł w partii. Chociaż decyzji o formule startu jeszcze oficjalnie nie ma, to wszyscy nasi rozmówcy przewidują, że nie zmieni się ona w porównaniu do wyborów parlamentarnych i samorządowych. - Miała być taka formuła, że pójdziemy do eurowyborów razem z PSL, ale wygląda na to, że nie pójdziemy z ludowcami - zdradza nam osoba dobrze zorientowana w sprawach partii. Jak twierdzi, "dzisiaj wszystko wskazuje, że nie będzie żadnych zmian i pójdziemy w takim samym układzie jak w październiku i kwietniu, czyli w trzech osobnych blokach".