- To były dla nas najtrudniejsze wybory. Wybory samorządowe dla Lewicy zawsze takie były - ocenił już podczas wieczoru wyborczego współprzewodniczący Nowej Lewicy Włodzimierz Czarzasty. - 6,8 proc. Czy jesteśmy zadowoleni? Nie. Ale czy to może się jutro zmienić? Może. Poczekajmy na oficjalne wyniki - tonował minorowe nastroje. I faktycznie, zmieniło się. Ostatecznie Lewica uzyskała jeszcze słabszy wynik, bo zaledwie 6,32 proc. To wyraźnie mniej niż w 2014 (8,79) i 2018 roku (6,62 proc. SLD i 1,57 proc. Razem). Taki rezultat oznacza, że w nowym rozdaniu w sejmikach wojewódzkich Lewica będzie mieć tylko ośmioro swoich przedstawicieli. To strata trzech mandatów wobec i tak słabego wyniku sprzed sześciu lat. Nic dziwnego, że w szeregach partii przez wszystkie przypadki odmieniane jest jedno słowo: zawód. Co jednak ważne, ten zawód dla nikogo z polityków i działaczy nie jest zaskoczeniem. - Przewidywaliśmy, że taki będzie wynik - mówi nam jedna z naszych rozmówczyń z partii. - W wyborach samorządowych zawsze mieliśmy wyniki wyraźnie słabsze niż w parlamentarnych, więc skoro w październiku wzięliśmy 8,6 proc., to teraz spodziewaliśmy się właśnie wyniku w przedziale 6-7 proc. - dodaje. Wyniki wyborów. Lewica uległa frekwencji Kierownictwo Nowej Lewicy już w powyborczy poniedziałek przed południem zebrało się, żeby omówić, wtedy jeszcze nieoficjalny, wynik formacji. Kampania i uzyskany rezultat będą też przedmiotem dyskusji, a być może również decyzji, na najbliższym zarządzie partii. Kiedy pytamy polityków i polityczki z władz partii, czy na gorąco byli w stanie postawić rzetelną diagnozę w kwestii tego, co w wyborach samorządowych zawiodło, odpowiedź jest krótka: "nie". Zaraz potem nasi rozmówcy podkreślają, że rzeczy, które nie zagrały i nad którymi trzeba pilnie popracować jest sporo. Co znajduje się na tej liście? Przede wszystkim brak sojuszu z Koalicją Obywatelską. Lewica mocno na niego liczyła, ale na fali zwyżkujących sondaży Donald Tusk pokazał jej drzwi i uznał, że jego formacja jest w stanie w pojedynkę pokonać Prawo i Sprawiedliwość. - Upadek koncepcji koalicji z KO odcisnął duże piętno i na kampanii, i na listach. Gdybyśmy startowali wspólnie, wygralibyśmy z PiS-em, wprowadzilibyśmy więcej radnych sejmikowych, nie byłoby żadnego poczucia porażka po stronie Koalicji 15 Października - ocenia w rozmowie z Interią osoba ze ścisłych władz partii. Inne z naszych źródeł dodaje, że w związku z koniecznością samodzielnego startu listy na wybory samorządowe były układane w pośpiechu i brakowało na nich mocnych nazwisk. - To była krótka kampania, nasi kandydaci nie robili dobrych kampanii indywidualnych, a na listach mieliśmy najsłabsze nazwiska od dawna - słyszymy. Po drugie, politycy i polityczki Lewicy uważają, że ich formację zatopiła niska frekwencja. Wyniosła zaledwie 51,5 proc. i była najniższa od lat - o ponad 3 pkt proc. niższa niż w wyborach samorządowych z 2018 roku (54,9 proc.) i o prawie 23 pkt proc. niższa niż w jesiennych wyborach parlamentarnych (74,38 proc.). Według wyników exit poll tylko 7,5 proc. kobiet poparło 7 kwietnia Lewicę. Co więcej, frekwencja wśród młodych Polaków wyniosła zaledwie 38,9 proc. - to o przeszło 31 pkt proc. mniej niż w październikowych wyborach parlamentarnych - a Lewica okazała się najsłabsza w stawce wśród najmłodszego elektoratu. W grupie 18-29 i 30-39 lat zdobyła odpowiednio 12,7 oraz 7,8 proc. głosów. - Przy tej frekwencji mam wrażenie, że odliczyły się po prostu twarde elektoraty. My jesteśmy na etapie odbudowywania swojego zaplecza politycznego, bazy politycznej, jesteśmy w czasie przebudowy - mówi Interii Krzysztof Kukucki, senator Lewicy oraz wiceminister rozwoju i technologii. Jak twierdzi, "niska frekwencja zatrzymała w domach wiele osób, które w wyborach październikowych zagłosowały na nas". Wybory samorządowe 2024. Kluczowy błąd i deficyt liderów - Wtedy aborcja i prawa kobiet - rzeczy, które Lewica ma na sztandarach - poprowadziły młodych i kobiety do urn wyborczych. Wtedy stawką było też odsunięcie PiS-u od władzy, teraz po raz pierwszy od ośmiu lat nie o to toczyła się gra - dodaje Krzysztof Kukicki, który wygrał pierwszą turę wyborów samorządowych we Włocławku. Wspomniana przez polityka aborcja to trzecia z rzeczy, którą politycy Lewicy obarczają winą za bardzo słaby wynik. W rozmowach z Interią przyznają, że wyborcza rzeczywistość boleśnie ich zweryfikowała, a zainwestowanie wizerunkowo i politycznie dużo w walkę z Trzecią Drogą o projekty ustaw aborcyjnych nie dało oczekiwanego zwrotu w postaci poparcia wyborców. - Młodzi i kobiety są rozczarowani, że ich postulaty nie są realizowane, że są zwodzeni. Ludzie wymagają postulatów lewicowych, nie głosują na Lewicę, ale pretensje za brak realizacji tych postulatów idą na konto Lewicy - żali się nam jedna z liderek Lewicy. Co jednak ważne, Lewica nie ma najmniejszego zamiaru porzucać tematu praw reprodukcyjnych kobiet. - W polityce twarz ma się tylko jedną i nawet kosztem tych kilku procent głosów nie wycofamy się z poparcia dla kobiet - zarzeka się polityk Lewicy, jeden z członków rządu. - Musimy pokazać, że jesteśmy wiarygodni - dodaje, wspominając o zaplanowanym na 10-12 kwietnia posiedzeniu Sejmu, podczas którego odbędzie się debata na temat aborcji. Na przerywaniu ciąży lista grzechów Lewicy w kampanii się jednak nie kończy. - W Lewicy nie ma celów długoterminowych - nie owija w bawełnę jedno z naszych źródeł. - Tusk robi politykę długoterminowo. Współpracuje z nami, wziął nas do rządu, bo liczy, że z czasem nas pożre. A u nas nie ma innych celów poza tym, że parę osób dostało po wyborach stołki i chce się na nich utrzymać - słyszymy. Część naszych rozmówców z Lewicy wyraża również wotum nieufności wobec przyjętej przez partię formuły "drużyny liderów", zamiast jednego czy dwóch polityków, którzy są lokomotywami kampanii i całej partii. - Brakuje nam liderów, liderek - mówi jedna z polityczek Lewicy. I dodaje: - Polityka polega na tym, że masz charyzmatycznego lidera, który ciągnie za sobą ludzi. Nam brakuje jednego albo dwóch wyraźnych liderów, którzy by to ogarniali. Tak jak w Trzeciej Drodze, gdzie jest Hołownia i Kosiniak-Kamysz. Im to bardzo dobrze zagrało. Lewica po wyborach? Nie dać się pożreć Tuskowi Ostre słowa padają również pod adresem sztabu wyborczego i tego, jak aktualnie funkcjonuje partia. - Sztab był fatalnie prowadzony, Arek Sikora kompletnie się do tego nie nadaje - nie gryzie się w język osoba z kierownictwa Lewicy. Od naszych rozmówców z partii słyszymy, że od momentu utworzenia rządu w Lewicy leżą działy strategii i komunikacji. Za pierwszy odpowiadała Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, za drugi - Joanna Scheuring-Wielgus. Obie są dzisiaj w rządzie - pierwsza jako minister rodziny, pracy i polityki społecznej, a druga jako wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego. - Nasz problem polega na tym, że jak weszliśmy do rządu, to mnóstwo osób, które robiły dla partii ważną i potrzebną robotę, poszło do rządu. I w partii nie ma komu robić. To musiało się na nas odbić - nie kryje rozczarowania nasze źródło w partyjnych władzach. Siódmym i ostatnim politycznym grzechem, jaki zarzucają sobie członkowie Lewicy, jest zlewanie się programowo i wizerunkowo z Koalicją Obywatelską. Do tego dodają nieumiejętność chwalenia się swoimi sukcesami i bronienia swojej sfery programowych wpływów. To problemy i wyzwania tym ważniejsze, że Lewica w rządzie z KO docelowo planuje spędzić jeszcze 3,5 roku. W partii coraz głośniej słychać jednak, że Lewica musi znaleźć pomysł na skuteczną obecność w rządzie. W przeciwnym razie podzieli los takich formacji jak Inicjatywa Polska czy Nowoczesna, które skończyły jako przystawki Platformy Obywatelskiej. - Wiele osób obawia się, że to początek konsumpcji Lewicy przez KO. Zresztą takie obawy towarzyszyły nam od początku przy wejściu do rządu - tłumaczy nam jedno z naszych źródeł w Lewicy. Z informacji Interii wynika, że Lewica chce jeszcze mocniej postawić na kwestie programowe i socjalne. Cel jest prosty: odróżnić się od liberalnej gospodarczo Koalicji Obywatelskiej i nie zlać się z KO w kwestiach obyczajowych, w których obu formacjom jest do siebie blisko. - Musimy pokazywać, że jest partia, która zawsze będzie walczyć o prawa człowieka i prawa mniejszości, że jest partia, która uważa, że gdy komuś powinie się noga, to państwo powinno pomóc obywatelowi wstać, a nie zostawiać go na pastwę losu - tłumaczy nam prominentny polityk Lewicy. Plan wydaje się sensowny, ale nawet w samej Lewicy nie są pewni, czy zakończy się sukcesem. Mówi osoba z rządu i władz Lewicy: - Problem polega na tym, że jesteśmy trendsetterami wielu pomysłów, zazwyczaj to my jesteśmy też ich wykonawcami, ale to Tusk i KO są beneficjentami, bo przychodzą na gotowe, wdrażają i zbierają oklaski. Łukasz Rogojsz *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!