- Łaska wyborców na pstrym koniu jeździ - przyznaje Interii poseł Krzysztof Śmiszek, którego pytamy o to, jak politycy Lewicy patrzą na uzyskany w wyborach wynik. - Mieliśmy dobrą kampanię, świetnych ludzi, bardzo ciekawe pomysły, ale czasami dynamika jest taka, że to nie przekłada się na 15 proc. głosów, tylko na 8 - dodaje. Mówi Krzysztof Gawkowski, poseł i przewodniczący klubu parlamentarnego Lewicy: - Wynik mógł być lepszy, bo zawsze może być lepszy. Jest poniżej naszych oczekiwań, ale nie jest to wynik, który napawa nas smutkiem czy wątpliwościami. Dwie dekady czekania na władzę Powyborczy sojusz Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Lewicy wydaje się tylko kwestią czasu, co przyznają też rozmówcy Interii. A to osładza politykom Lewicy wyborczy wynik. - Dziś wiemy, że wracamy do rządzenia Polską i to jest dominująca emocja w Lewicy. Teraz są już pierwsze SMS-y i pierwsze telefony między liderami partii. Myślimy już o przyszłych negocjacjach - zdradza poseł Śmiszek. Krzysztof Gawkowski dodaje, że "do rozmów koalicyjnych dotyczących nowego rządu usiądziemy, jak będą znane pełne wyniki wyborów". Gawkowski zwraca też uwagę na jeszcze jedną kwestię - Senat. Jak mówi, tutaj Lewica znacząco zwiększy swój stan posiadania w porównaniu z kończącą się właśnie kadencją. Formacja liczyła na siedem, może osiem mandatów, a ostatecznie przypadło jej w udziale dziewięć miejsc. - Patrząc całościowo, spójność liczbowa klubu zmniejszy się, ale nie rażąco - to będzie klub trzydziestoparoosobowy, a nie czterdziestoparoosobowy - analizuje w rozmowie z Interią Gawkowski. Przewodniczący klubu parlamentarnego Lewicy podkreśla, że jeśli położyć na jednej szali wielkość klubu, który w Sejmie i Senacie będzie mieć Lewica, a na drugiej fakt, że niemal na pewno będzie współtworzyć przyszły rząd, to w partii taki bilans oceniany jest zdecydowanie pozytywnie. O wadze powrotu do władzy po tak długiej przerwie mówili tuż przed wyborami w rozmowach z Interią czołowi przedstawiciele obozu lewicowego. - Gramy o sprawczość - zapewniał Adrian Zandberg. - Jesteśmy w polityce dla naszego programu. Po to, żeby wszedł w życie - podkreślał Adrian Zandberg. W podobnym tonie wypowiadał się też Aleksander Kwaśniewski. - Myślę, że prawdziwym celem Lewicy jest to, żeby demokratycznej opozycji udało się zdobyć większość w parlamencie i przejąć władzę - analizował na kilkadziesiąt godzin przed wyborami. - Tak jak powiedział Adrian Zandberg, chodzi o sprawczość, a tę daje tylko udział we władzy. Lewica nie była przy władzy od 18 lat. To ogrom czasu, prawie całe jedno pokolenie - zaznaczył. Oficjalne wyniki wyborów. Tuzy na aucie Oczywiście trudno dziwić się, że liderzy Lewicy patrzą dzisiaj na pełną, a nie pustą połowę szklanki. Odsunięcie Zjednoczonej Prawicy od władzy i wejście do rządu to dla każdej z opozycyjnych partii wielki sukces. Rzecz w tym, że w przypadku Lewicy nie sposób przejść obojętnie obok suchych liczb i faktów. Liczby są natomiast takie, że w nowym Sejmie klub Lewicy będzie liczyć zaledwie 26 posłów i posłanek. To druga najmniejsza reprezentacja w nowej kadencji. W porównaniu do wyniku z 2019 roku strata jest ogromna - wówczas Lewicy udało się wprowadzić do Sejmu 49 osób, a wynik na poziomie 12,56 proc. był zgodnie uznawany za bardzo pozytywne zaskoczenie. Zresztą nawet wobec stanu posiadania na koniec kadencji (42 mandaty) ubytek bardzo rzuca się w oczy. Siłę - albo raczej "siłę" - wyniku ugrupowania na poziomie 8,61 proc. dobrze pokazuje też los wielu prominentnych postaci minionej kadencji. Do Sejmu nie dostali się będący lokomotywami swoich list posłowie Maciej Gdula i Arkadiusz Iwaniak oraz posłanka Monika Falej. Na Wiejskiej nie zobaczymy również Pauliny Piechny-Więckiewicz (wiceprzewodnicząca Nowej Lewicy) i Dariusza Standerskiego (członek zarządu i dyrektor legislacji Nowej Lewicy). Skala ubytków mogła być jeszcze większa, bo wiele czołowych postaci lewicowej koalicji o swój wynik drżało do ostatniej chwili, a do Sejmu weszło, biorąc ostatni albo przedostatni mandat w okręgu. Można tu wymienić m.in. Marcina Kulaska (poseł i sekretarz generalny Nowej Lewicy) czy Wandę Nowicką (posłanka i wiceprzewodnicząca Nowej Lewicy). Wymowna jest też zresztą sytuacja Włodzimierza Czarzastego. Współprzewodniczący partii w swoim okręgu uzyskał niemal dwukrotnie gorszy wynik niż startujący z ostatniego miejsca na liście lokalny radny Łukasz Litewka. Lewica ma plan na przegranych Naturalne jest w takiej sytuacji pytanie, co zrobić z ważnymi politykami ugrupowania, którzy po wyborach znaleźli się na parlamentarnym aucie. - Lewica cztery lata była poza Sejmem i nikt z naszych czołowych postaci z polityki nie zniknął. Teraz też nie zniknie - zapewnia Interię Krzysztof Gawkowski. Dopytywany o konkrety wskazuje na zaplanowane na wiosnę 2024 roku wybory samorządowe. Lokomotywy wyborcze z zakończonej właśnie elekcji, nawet mimo przegranych, są dobrze oceniane przez partię i w wielu przypadkach mają otwierać listy Lewicy w wyborach samorządowych. Ale to niejedyna możliwość, o której mówią nasi rozmówcy. - Zawsze jest też opcja rządowa, ale o niej będziemy myśleć dopiero, jak nowy rząd będzie tworzony, na razie jest na to za wcześnie - zdradza Gawkowski. - Na pewno będziemy brać tych ludzi pod uwagę w różnego rodzaju negocjacjach na temat przyszłego rządu - dodaje Krzysztof Śmiszek. Od Marcina Kulaska słyszymy to samo. - PiS narobiło tylu szkód w naszym państwie, że będzie co i komu naprawiać. Mamy wielu doświadczonych, merytorycznych i sprawdzonych, chociażby w kończącej się kadencji Sejmu, ludzi, którzy będą do zagospodarowania - przekonuje sekretarz generalny Nowej Lewicy. Wybory 2023. Frekwencja i mobilizacja Chociaż dzisiaj czołowi politycy Lewicy skupiają się na powrocie po 18 latach do rządu, to nie uciekną od rozliczenia kampanii i wyciągnięcia z niej wniosków na przyszłość. Celem minimum był w końcu wynik dwucyfrowy, a celem optimum - utrzymanie stanu posiadania z poprzedniej kadencji. Ani pierwszego, ani drugiego nie udało się zrealizować. Co więcej, w Sejmie Lewica straciła 16 mandatów względem końca kadencji i aż 23 względem wyborów sprzed czterech lat. Nasi rozmówcy wskazują na dwie główne przyczyny wyraźnie słabszego od oczekiwań wyniku: frekwencja i polaryzacja. - Wiedzieliśmy, że jeśli będzie rekordowo wysoka frekwencja, to nas zabije - przyznała nam już na wieczorze wyborczym jedna z liderek Lewicy. Jak tłumaczyła, "ludzie, którzy w ostatniej chwili decydują się zagłosować, głosują na największych: PO albo PiS". W podobnym tonie wypowiada się Krzysztof Śmiszek. Z jednej strony, wyraża dumę z absolutnie rekordowej frekwencji, ale z drugiej wprost stwierdza, że ta "frekwencja dała władzę opozycji, ale była bezlitosna dla mniejszych partii". Marcin Kulasek do przyczyn słabego wyniku Lewicy dodaje polaryzację, która w dużym stopniu doprowadziła do wspomnianej już rekordowej frekwencji. - Wyborcy z większą chęcią głosowali na największą partię opozycyjną, która w ich opinii dawała największe szanse na odsunięcie PiS-u od władzy - mówi Interii. Kiedy pytamy, jak to możliwe, że superwysoka frekwencja podtopiła Lewicę, ale nie zaszkodziła Trzeciej Drodze, sekretarz generalny Nowej Lewicy wspomina apel liderów opozycji - m.in. Donalda Tuska i Aleksandra Kwaśniewskiego - o wsparcie formacji Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza. Największą obawą tzw. opozycji demokratycznej było bowiem to, że któraś z trzech tworzących ją partii nie dostanie się do Sejmu. To niemal na pewno dawałoby trzecią kadencję Zjednoczonej Prawicy. - Myślę, że to mogło w świadomości wyborców też na finiszu kampanii zafunkcjonować - ocenia poseł Kulasek. Kiedy Lewica planuje rozliczyć kampanię i wynik? - O sprawach wewnątrzpartyjnych i przyszłości będziemy rozmawiali, jak zostanie sformułowany nowy rząd i wtedy będzie też czas na wyciąganie wniosków z ostatnich wyborów - zapowiada Krzysztof Gawkowski. Na razie Lewica będzie więc świętować powrót do władzy po niemal dwóch dekadach posuchy, a nie analizować przyczyny znacznie słabszego od oczekiwań wyniku wyborczego.