Liderzy Lewicy z dumą mówią o swojej formacji, że jest nudna i przewidywalna. Duma wynika zaś z tego - jak tłumaczą - że niezależnie od sondaży i przykuwających na chwilę uwagę opinii publicznej "gorących tematów", Lewica trwa przy swoim programie i przekazie do wyborców. - My naprawdę wiemy, po co jesteśmy w polityce. Nie mamy najmniejszego problemu, żeby wskazać, co konkretnie, dlaczego i w jaki sposób chcemy zrobić. Zresztą jest tak od 2019 roku - mówi Interii jeden z liderów formacji. Sześć filarów Lewicy Teraz politycy Lewicy muszą przekonać do tego jeszcze Polaków. Pierwszy sprawdzian czeka ich 2 września. Wówczas w Łodzi Lewica organizuje dużą konwencję, na której zaprezentuje główną część swojego programu wyborczego, a także najważniejsze propozycje dla Polaków. Liderzy formacji powtarzają, że pomysł Lewicy na Polskę opiera się na sześciu filarach programowych: mieszkalnictwie, prawach pracowniczych, usługach publicznych wysokiej jakości, szeroko rozumianych prawach kobiet, świeckim państwie, a także walce z ubóstwem i wykluczeniem medycznym. Po 2 września aż do wyborów Lewica skupi się na mniejszych politycznych eventach poświęconych konkretnym zagadnieniom i skierowanym do konkretnych grup elektoratu. To model, który został przyjęty jeszcze w prekampanii i z którego w Lewicy są zadowoleni. Latem mogliśmy obserwować konwencje tematyczne poświęcone m.in. gospodarce, świeckiemu państwu, samorządom i prawom kobiet. Wydarzeniem specjalnym - jego szczegóły nie są jeszcze znane, a przygotowania trwają - ma być... wyjazd do Wiednia. Event poświęcony będzie skutecznej, publicznej polityce mieszkaniowej, z której stolica Austrii od lat słynie i na której Lewica w dużej mierze wzoruje swoje pomysły w tym obszarze. Krótszy czas pracy i dostęp do mieszkań Programowo, ale już w Polsce, politycy Lewicy chcą skupić się na trzech kwestiach. Pierwszą jest skrócenie tygodnia pracy - w zależności od wariantu do czterech dni w tygodniu albo do siedmiu godzin dziennie. To propozycja, którą w lipcu ubiegłego roku podnosił również Donald Tusk, ale w Lewicy nikt się tym nie przejmuje. - My mówimy o tym od kilku lat, jesteśmy w tym wiarygodni i z tym kojarzeni. Platforma wspomniała o tym raptem kilka razy - mówi nam jeden z czołowych polityków Lewicy. Poza skróceniem czasu pracy, oczkiem w głowie Lewicy tej jesieni będzie kwestia dostępności mieszkań, a więc kolejny temat, który partia wprowadziła do debaty publicznej i z którym jest silnie kojarzona. Politycy formacji będą przypominać swoje rozwiązania, prezentować nowe recepty na kryzys mieszkaniowy i punktować politykę władz w tym zakresie. Lewica chce też podnieść temat wzmocnienia pozycji pracowników w dialogu z pracodawcami, nie tylko w kontekście związków zawodowych, oraz upodmiotowienia uczniów w polskich szkołach. W tej ostatniej kwestii chodzi o to, żeby kluczowe decyzje dotyczące uczniów nie mogły zapadać z pominięciem ich głosu (przykładem jest tu m.in. sprawa szkolnych statutów). Cztery palące problemy Poza kwestiami programowymi Lewica u progu jesieni ma też przed sobą cztery sprawy stricte polityczne, w których znalezienie właściwych odpowiedzi zadecyduje o wyniku wyborczym 15 października. Po pierwsze, bolączką Lewicy wciąż jest mobilizacja dwóch kluczowych grup elektoratu - kobiet i młodych Polaków. Zwłaszcza straty w pierwszej z nich są dotkliwe, bo ku zaskoczeniu wszystkich duże wpływy w tej grupie zyskała Konfederacja, o czym obszernie pisaliśmy w Interii. Bez przełamania negatywnego trendu Lewicy ciężko będzie myśleć o trzecim wyniku w październikowych wyborach. A taki jest cel. W scenariuszu optymistycznym Lewica myśli nawet o 55 mandatach w Sejmie w nowej kadencji. - Zamierzamy walczyć o te kobiety, o ich głosy. Chcemy je odzyskać, bo to dla nas kluczowa grupa elektoratu. Będziemy atakować i punktować Konfederację od strony prawno-człowieczej, żeby pokazać, jak antykobieca jest to partia - zapowiadała w lipcu w rozmowie z Interią posłanka Lewicy Joanna Scheuring-Wielgus. Wspomniana Konfederacja to zresztą problem Lewicy nie tylko, jeśli chodzi o elektorat kobiecy. Z naszych rozmów z politykami Lewicy wynika, że zwłaszcza w metropoliach i dużych miastach ugrupowanie czeka batalia o głosy właśnie z partią Sławomira Mentzena i Krzysztofa Bosaka, a także z Trzecią Drogą. To tam ma się rozegrać bój o to, kto będzie "the best of the rest", czyli pierwszą siłą polityczną poza PO-PiS-em. Co do Konfederacji, w Lewicy panują dość spokojne nastroje. Głównym powodem takiego stanu rzeczy jest fakt, że partia Mentzena i Bosaka przestała rosnąć w sondażach. Jej średni wynik sondażowy w ostatnich tygodniach to mniej więcej 12-13 proc. Gdy w lipcu pytaliśmy o starcie z Konfederacją Włodzimierza Czarzastego, był przekonany, że można ją przeczekać. - Takie właśnie są te proste tezy Konfederacji - głupie. Żeby zrozumieć takie tezy, trzeba się napić piwa. Im więcej się tego piwa wypije, tym bardziej przyswajalna jest głupota. Ale Polacy w końcu to zrozumieją, bo wytrzeźwieją - przekonywał współprzewodniczący Nowej Lewicy. - Jak w pewnej chwili się pije, to każdą głupotę się przyjmie, ale jak się wytrzeźwieje, to już tylko głowa boli. Tak się zakończy polityka piwa z Mentzenem - dodał. Plany przeczekania Konfederacji może jednak pokrzyżować zaplanowany na 1 października i organizowany przez Koalicję Obywatelską Marsz Miliona Serc. Największa partia opozycyjna chce odtworzyć polityczny efekt, jaki dał jej Marsz 4 Czerwca. Wówczas przez mniej więcej miesiąc notowania KO szły w górę, zwłaszcza kosztem Lewicy i Trzeciej Drogi. Produktem ubocznym podkręcenia politycznej polaryzacji były też jednak wzrosty Konfederacji. Gdyby październikowy marsz przyniósł organizatorom podobne korzyści co czerwcowy, mniejsze formacje opozycyjne miałyby poważny problem. Lewica zachowuje jednak spokój. Albo robi dobrą minę do złej gry. - Nic dwa razy się nie zdarza - mówi nam jeden z liderów ugrupowania. I podkreśla: - Wówczas były wielkie emocje wokół "lex Tusk", to one napędzały ten marsz. Jeśli tutaj takiej emocji społecznej nie będzie, to i efektów marszu też nie będzie. Podobnie argumentował to w wywiadzie dla Interii przewodniczący Czarzasty. - Marsz 4 czerwca rozładował atmosferę. Był szczytem polaryzacji, który do wyborów już raczej się nie powtórzy - zapewniał. Jak mówił, "marsz 4 czerwca spowodował, że ludzie pokazali swój bunt i wkurzenie i... pojechali na wakacje". Ostatnim wyzwaniem Lewicy na najbliższe kilka tygodni jest kwestia ogłoszonego przez rząd referendum, które odbędzie się równocześnie z wyborami parlamentarnymi. Po stronie opozycji panuje powszechne przekonanie, że tematyka i kształt pytań referendalnych - dotyczą wyprzedaży państwowych przedsiębiorstw, podwyższenia wieku emerytalnego, przyjęcia do Polski migrantów i bariery na granicy polsko-białoruskiej - mają pomóc rządzącym rozgrywać potencjalnie polaryzujące kwestie w kluczowym momencie kampanii. Nasi rozmówcy z kierownictwa Lewicy mówią, że to oczywista pułapka na opozycję. Krytykowanie referendum i wzywanie do bojkotu byłoby wodą na młyn obozu władzy. Podobnie zresztą jak jego poparcie i zachęcanie do udziału. Dlatego Lewica chce referendum przemilczeć. - To o tyle łatwe, że ludzie, z którymi rozmawiamy w całej Polsce, nie mają pojęcia, że w ogóle jest jakieś referendum. Już nie mówiąc o tym, czego ono dotyczy - przyznaje nam jedna z czołowych posłanek ugrupowania.