We wtorek w Otwocku odbywało się spotkanie premiera Mateusza Morawieckiego z wyborcami. Podczas przemówienia polityka PiS posłanka Kinga Gajewska z Koalicji Obywatelskiej mówiła ze znacznej odległości przez megafon o aferze wizowej. Funkcjonariusze policji zabrali parlamentarzystkę do radiowozu, a całe wydarzenie miało niecodzienny przebieg. Policjanci, co doskonale słychać na nagraniach, wielokrotnie byli informowani, że zatrzymują posłankę na Sejm RP. Mimo to jej legitymację poselską mieli sprawdzić dopiero w radiowozie, a po chwili wypuścili kobietę. Koalicja Obywatelska poinformowała, że zgłosi sprawę do prokuratury. Gajewska: Trzymali za ręce i szarpali W rozmowie z Polsat News sama Gajewska powiedziała, że chciała się wylegitymować. - Niestety policjanci trzymali mnie za ręce i szarpali, więc nie było takiej możliwości - dodała. - To całkowita kompromitacja MSWiA i kierownictwa policji - komentuje poseł PO Arkadiusz Myrcha, a prywatnie mąż Kingi Gajewskiej. - Teraz chcą uciąć sprawę. Kamiński mówi wprost, że nikomu nie spadnie włos z głowy, a na filmach widać ewidentnie, że funkcjonariusze przekroczyli uprawnienia. Naruszyli nietykalność cielesną, nie pozwolili parlamentarzystce się wylegitymować, użyli siły, by doprowadzić ją do samochodu - dodaje. Swoje nagrania ze zdarzenia opublikowała też policja, tłumacząc, że jest w pełni transparentna. Niewiele różnią się one jednak od tych dostępnych wcześniej w internecie. Wyjątek jest jeden. Na nagraniu słychać, na jakiej podstawie funkcjonariusz zatrzymuje posłankę, powołując się na art. 51 Kodeksu wykroczeń, czyli za "zakłócanie spokoju lub wywołanie zgorszenia w miejscu publicznym". Szef MSWiA Mariusz Kamiński odnosił się do sprawy w Radiu Zet. - Poseł przychodzi i zakłóca legalne zgromadzenie, spotkanie wyborcze swoim oponentom politycznym? Używa megafonu? Odmawia wylegitymowania się? Na Boga, jakie mamy standardy?! Nie możemy tego tolerować - mówił w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim i jednoznacznie bronił postawy funkcjonariuszy. Mąż posłanki zarzuca kłamstwo szefowi MSWiA Co na to Myrcha? - To jest kłamstwo. Jaki był element zakłócania? Nie było ze strony tamtego zgromadzenia - widać to na nagraniach - próśb, krzyków, żeby nie przeszkadzać. To było w tak dużej odległości, że nie wiem, czy w ogóle im to przeszkadzało. Tutaj policja zadziałała sama z siebie. Oceniła, że to zakłóca, że dochodzi do jakiegoś nieznanego nam czynu, sama z siebie nie chciała obejrzeć tej legitymacji poselskiej, bo przecież wszyscy mówili - włącznie z innym obecnym tam posłem - że to parlamentarzystka. Nawet nie skorzystali z okazji, żeby wylegitymować ją na miejscu. - To wygląda tak, jakby chcieli krzyczących ludzi zabrać do samochodu, żeby zrobiło się cicho, a później jakoś się to wytłumaczy. Widać, że działali po omacku, bez żadnej podstawy prawnej. Wystarczyło podejść i powiedzieć: "proszę przestać". Nie było potrzeby wyprowadzania jej na siłę, żeby przy samochodzie sprawdzić legitymację - ocenia mąż posłanki Gajewskiej, z wykształcenia prawnik. Na miejscu obecny był poseł Trzeciej Drogi Paweł Zalewski. To on informował funkcjonariuszy, że mają do czynienia z posłanką. Zrobiła to też zresztą sama Gajewska, a także kilkoro innych świadków całej sytuacji. Wyraźnie słychać to na nagraniach udostępnionych przez samą policję. Funkcjonariusze musieli więc wiedzieć, że mają do czynienia z osobą chronioną immunitetem - przekonują politycy opozycji. Kamiński: Ja bym pani Gajewskiej nie rozpoznał Minister Kamiński widzi to jednak inaczej. "Policja nie miała nawet świadomości. Ja bym chyba pani Gajewskiej nie rozpoznał. Nie kojarzę" - mówił w Radiu Zet. - To jest tak kompromitujące, że dziwię się, dlaczego takie rzeczy wygaduje - mówi Interii Myrcha. - Co to znaczy, że on nie zna? Jeśli ktoś mówi, że jest posłem, to wystarczy poprosić o potwierdzenie, dowód tych słów. I tyle. A jak nas - mnie czy Kamińskiego - wpuszczają do Sejmu? Nie każdy ze Straży Marszałkowskiej wie, że jesteśmy posłami, więc pokazujemy dokumenty. Tu powinno działać to tak samo - podkreśla Myrcha. Minister Kamiński przekonywał też w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim, że Gajewska takim zachowaniem zwraca na siebie uwagę w ramach kampanii wyborczej. - Ta pani i opozycja chce na bazie tego incydentu wytworzyć absurdalną atmosferę wokół policji - uważa szef MSWiA. - To nie jest żadna wymyślona historia - przekonuje Myrcha. - Tak jak prawdziwą historią było użycie gazu łzawiącego w stosunku do Barbary Nowackiej. Prawdziwą sytuacją jest to, że Michał Kołodziejczak jest śledzony, są na to nagrania. Prawdziwą historią było użycie siły wobec protestujących kobiet. Prawdziwą sytuacją było użycie granatnika przez komendanta głównego. Prawdziwy był obrazek policji na podnośniku. To też nie my wymyśliliśmy historię z Black Hawkiem na pikniku. Przecież to wszystko są prawdziwe historie - wylicza poseł. Myrcha opowiada też, że o całej sytuacji dowiedział się w zasadzie po fakcie. Gdy Gajewska pojechała do Otwocka, on został w domu z dziećmi. Po jakimś czasie zerknął na telefon z mnóstwem nieodebranych połączeń. - Czuję złość - mówi nam dzień później. - Użyli siły w stosunku do kobiety. Na siłę wprowadzili ją do samochodu. Kolejny raz sprawiają, że znów mówimy o godności munduru. Sam jestem synem wojskowego, więc mam wrodzony szacunek do munduru. Ile można? Nie mają cienia wstydu - kończy polityk PO. Łukasz Szpyrka Czytaj także: Wybory 2023. Tak wypełnisz kartę wyborczą, by głos był ważny Jak głosować poza miejscem zameldowania? Masz czas do 12 października Jak zagłosować za granicą? Nie wszędzie wystarczy dowód osobisty Sprawdź, czy jesteś w rejestrze wyborców. Bez tego nie oddasz głosu