"Życzliwi" Trzeciej Drodze raz po raz zastanawiają się, czy sojusz Szymona Hołowni i Władysława Kosiniak-Kamysza przekroczy 8-procentowy próg wyborczy i wejdzie do Sejmu. Według "Gazety Wyborczej" w Lewicy pojawiło się przerażenie, bo według wewnętrznych badań nie przekracza ona progu wyborczego. Tymczasem w środę w TVN24 opublikowano najnowsze sondaże pracowni Kantar, według których oba komitety tańczą na granicy progu wyborczego - Trzecia Droga może liczyć na 8 proc. poparcia, a Nowa Lewica 6 proc. Idziemy więc krok dalej i pytamy, co by się stało, gdyby po wyborach 15 października pod progiem wyborczym znalazły się nie jeden, ale obydwa komitety - Trzeciej Drogi oraz Nowej Lewicy? Jaki miałoby to wpływ na wynik wyborczy? Czy wówczas w cuglach wygrałoby Prawo i Sprawiedliwość? A może to Koalicja Obywatelska liczy na przejęcie głosów wyborców Lewicy i Trzeciej Drogi, dzięki czemu mogłaby rządzić samodzielnie? Prof. Flis obala scenariusz political-fiction Uznany badacz preferencji wyborczych, kampanii i geografii wyborczej prof. Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego od lat zajmuje się tym tematem. W rozmowie z Interią obala tezę zawartą w naszym pytaniu. W jego opinii to mit, którego spełnienia mogłyby sobie życzyć wyłącznie PiS i PO. Naukowiec swoje słowa popiera badaniami, z których wynika, że sytuacja, w której Lewica i Trzecia Droga nie wchodzą do Sejmu, to w polskich warunkach scenariusz z gatunku political-fiction. - Nie ma co tego w ogóle rozważać, bo to przekaz suflowany przez PiS - z czystego wyrachowania i rozsądku, a także przez część sympatyków PO - w tym przypadku z głupoty, bo wydaje im się, że są w stanie zgarnąć wszystkie te głosy. To nieprawda - przekonuje prof. Flis. - Nie ma co się łudzić, że zrobi się stuprocentową polaryzację. W tym przypadku to złudzenie, które może kosztować opozycję zwycięstwo - uważa naukowiec. - Wiemy z doświadczeń, że w żadnym kraju takiej wielkości i z takim systemem wyborczym jak Polska nie udało się zejść w parlamencie do mniej niż czterech partii. Generalnie w XXI wieku średnia liczba polskich partii powyżej progu wyborczego wynosi pięć. Mamy w tym momencie pięć takich partii. Od wielu miesięcy wszystkie one są stabilnie nad progiem. Gdyby zrobić średnią wszystkich sondaży z kilku ostatnich miesięcy, to są to linie kompletnie proste. Wychodzi, że to jest naprawdę stabilne - przekonuje. Prof. Flis: Polaryzacja najsłabsza od 16 lat Drugi element, na jaki zwraca uwagę nasz rozmówca, to kwestia polaryzacji. W przestrzeni publicznej utarło się, że powrót Donalda Tuska do polskiej polityki spowodował większą polaryzację i w zasadzie ograniczenie rywalizacji do starcia między PiS a PO. Co ciekawe, kompletnie nie pokazują tego dane. Prof. Flis jakiś czas temu opublikował zaskakującą analizę w "Tygodniku Powszechnym". Wynika z niej, że polaryzacja w Polsce jest dziś najmniejsza od 16 lat. Profesor wziął pod lupę lipcowe wyniki sondażowe oraz ostateczne rezultaty czterech poprzednich wyborów. W poprzedniej kampanii PiS i PO mogły liczyć na zsumowany wynik ok. 76,3 proc. Cztery lata wcześniej było to 69,6 proc., w 2011 roku 77,9 proc, a 16 lat temu 69,2 proc. Dziś - według średniej lipcowych sondaży - PiS i PO mogłyby liczyć łącznie na 66,8 proc. poparcia. - Przy takim układzie sieci społecznych, różnych skrzydeł w poszczególnych partiach, wybiórczej słabości jednych i drugich, nie ma powodu, żeby udało się doprowadzić w Polsce do trzech partii. Nigdy tak nie było. Polaryzacja jest mniejsza niż w jakichkolwiek wyborach w ciągu ostatnich 16 lat i niby dlaczego miałaby się zwiększyć? - zastanawia się prof. Flis. - Nie widzę żadnego takiego powodu. Zarówno Tusk jak i Kaczyński są osobami, które przodują w braku zaufania. Dlaczego miałoby im się udać przyciągnąć więcej ludzi? Wiem, kto to opowiada. Ci, którym się to marzy. Wydaje mi się to zdecydowanie mniej prawdopodobne - konkluduje Jarosław Flis. Analiza: Liderzy tracą, zyskują partie spoza lipcowego podium Co więcej, historyczne dane wskazują - z małymi wyjątkami - że od lipca do terminu wyborów polaryzacja wręcz maleje, a w ostatniej fazie kampanijnego wyścigu zyskują głównie partie spoza układu PiS-PO. - Jest tak, że zawsze następowała depolaryzacja. Tak było przy czterech ostatnich starciach wyborczych - podkreśla prof. Flis. Z porównania tych samych okresów wynika, że partia rządząca zawsze notuje gorszy wynik niż sugerowałyby sondaże z lipca. To samo dzieje się z główną siłą opozycyjną (wyjątkiem jest PO w 2007 roku). Trzecia siła również traciła poparcie względem sondaży z lipca. Tak było w 2007, 2011 i 2015 roku, a w 2019 roku Lewica zanotowała minimalny wzrost. A to oznacza, że na baczności powinna mieć się też Konfederacja. Przede wszystkim jednak z analizy prof. Flisa - obejmującej dane z ostatnich 16 lat - wynika, że w przyszłym parlamencie powinniśmy widzieć pięć ugrupowań - również Lewicę i Trzecią Drogę. W lutym 2015 dostrzegł coś, czego nie widzieli inni Jarosław Flis swoje tezy opiera na badaniach. Tak było też w lutym 2015 roku, kiedy jako jeden z pierwszych sygnalizował możliwą porażkę Bronisława Komorowskiego w wyborach prezydenckich. Socjolog przeanalizował wówczas wyniki wyborów z 2010 roku, podzielił elektoraty SLD i PSL - jego zdaniem kluczowe - na część liberalną oraz solidarną i pokazał, że z matematycznego punktu widzenia zwycięstwo Andrzeja Dudy jest możliwe. I choć wówczas środowisko ówczesnego prezydenta nie chciało w to wierzyć, tezy Flisa potwierdziły się po drugiej turze wyborów. CZYTAJ WIĘCEJ: Wybory parlamentarne 2023. Kiedy? Najważniejsze informacje. Wszystko, co musisz wiedzieć Wybory 2023. Tak wypełnisz kartę wyborczą, by głos był ważny Jak głosować poza miejscem zameldowania? Masz czas do 12 października Sprawdź okręgi wyborcze do Sejmu. Które województwo daje najwięcej mandatów? Praca przy wyborach. Za dzień można zarobić 800 zł. Wymagania są minimalne Napisz do autora: lukasz.szpyrka@firma.interia.pl