Putin ma plan na Grupę Wagnera. "Kucharz" może zostać odsunięty
Czerwcowy bunt Jewgienija Prigożyna przeciwko Władimirowi Putinowi i kremlowskiej wierchuszce władzy postawił pod dużym znakiem zapytania przyszłość stworzonej od zera przez "kucharza Putina" formacji. Miesiąc po próbie przewrotu wiele wskazuje na to, że Grupa Wagnera może przeżyć samego Prigożyna. Wszystko dlatego, że przez lata stała się Kremlowi po prostu niezbędna.
Temat Grupy Wagnera nie schodzi w ostatnich dniach z ust polityków i dowódców wojskowych w naszej części Europy. Wszystko dlatego, że najemnicy ze stworzonej przez Prigożyna formacji pojawili się na Białorusi i, jeśli wierzyć informacjom tamtejszego resortu obrony, mają rozpocząć szkolenie białoruskiej armii.
Na pierwszy ogień mają pójść trzy jednostki: w Homlu, Brześciu i Grodnie. To o tyle ważne dla państw członkowskich ze wschodniej flanki NATO, że dwie ostatnie znajdują się tuż przy granicy z Polską. To natomiast rodzi ryzyko prowokacji bądź działań hybrydowych. Właśnie w tym kontekście temat Grupy Wagnera był omawiany na niedawnym szczycie Sojuszu w Wilnie.
Prigożyn na łasce Putina
Grupa Wagnera wzbudza jednak emocje nie tylko na zewnątrz - w Polsce, na wschodniej flance NATO, w całym Sojuszu - ale przede wszystkim wewnątrz Rosji. Prigożynowi udało się przez lata działalności zbudować potężne imperium militarno-biznesowe, w dużej mierze działające nielegalnie bądź w szarej strefie, dzięki któremu umocnił swoją pozycję jako jednej z najbardziej prominentnych figur w otoczeniu Putina.
Wagnerowcy mają też liczne zasługi w zakresie dbania o interesy Kremla, zwłaszcza te nieoficjalne, do których Rosja wolałaby się nie przyznawać. Chodzi przede wszystkim o operacje w Afryce i na Bliskim Wschodzie. To tam Grupa Wagnera działała i działa najprężniej, to tam zdobyła największe wpływy i pieniądze, wreszcie to tam Kreml dzięki wagnerowcom osiąga swoje strategiczne i geopolityczne cele. To dlatego po buncie Prigożyna pytaniem numer jeden w kręgach rosyjskiej elity władzy było: co stanie się teraz z Grupą Wagnera.
Mówi Michał Kacewicz, dziennikarz Biełsatu i autor książki "Putin i spółka. Historia manipulacji": - Prigożyn ocalał. W zupełnie fizycznym sensie. Na razie żyje. Chyba. A to już jego wielki sukces, bo oznacza, że gdzieś w trakcie trwania rokoszu zawarty był jakiś kompromis i w ramach tego kompromisu zagwarantowano mu jakąś przyszłość i rolę w systemie.
Aktualnie Prigożyn jest potrzebny, bo potrzebna jest jego wiedza, kontakty i zdobyte przez lata doświadczenie. Optymalnym scenariuszem dla Putina byłoby zachowanie Grupy Wagnera, ale pod ścisłą kontrolą specsłużb (FSB i GRU) i już bez Prigożyna, a z wiernymi wobec Kremla następcami. To jednak skomplikowany proces, bo sam bunt z końca czerwca pokazał, jak wierni wobec Prigożyna są jego ludzie.
Wagnerowcy mają budować presję na Polskę Litwę, i Ukrainę. (...) ich zadanie w tym momencie polega na tym, by straszyli
~ Michał Kacewicz, dziennikarz Biełsatu i autor książki "Putin i spółka. Historia manipulacji"
- Po czerwcu doszło do procesu redukowania roli pośrednika, jakim był Prigożyn. Wiadomo, że wagnerowcy byli w jego firmie dla pieniędzy. Więc i dziś pójdą za pieniędzmi - zauważa Kacewicz.
- Prigożynowi zostanie tyle, na ile mu da Putin. Jeśli celem Putina nie jest oczywiście w ogóle odsunięcie Prigożyna od Grupy Wagnera, a na to trochę wygląda - nie ma złudzeń ekspert.
Największym dylematem Kremla - w swojej analizie wskazuje na to chociażby Polski Instytut Spraw Międzynarodowych (PISM) - jest afrykańska i bliskowschodnia działalność Grupy Wagnera. To ona jest dla Kremla najcenniejsza. Niestety jest też najdelikatniejsza, bowiem mocno osadzona w specyficznych lokalnych uwarunkowaniach. Próba dokonania nagłych i głębokich przetasowań w dowództwie Grupy Wagnera byłaby obarczona dużą dozą ryzyka. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja wagnerowców w Rosji, Ukrainie i na Białorusi.
Kreml wziął wagnerowców pod but
Na krajowym podwórku Kreml od miesięcy stopniowo ograniczał możliwości działania Grupy Wagnera, która w pewnym momencie rozrosła się do nawet 40-50 tys. najemników. Początkowo, od lutego, formacji Prigożyna zakazano rekrutacji najemników spośród skazańców. Od lipca natomiast Grupa Wagnera miała trafić pod kontrolę resortu obrony, co było dla bezpośrednim zarzewiem buntu.
Już po nieudanej próbie przewrotu Kreml podjął wobec wagnerowców stanowcze kroki. Wobec wielu z nich specsłużby rozpoczęły śledztwa, prowadzono kontrole w ich domach oraz domach ich bliskich. Ostatecznie wskutek porozumienia między Putinem a Prigożynem, w którym pośredniczył białoruski dyktator Aleksander Łukaszenka, FSB umorzyła śledztwa przeciwko wagnerowcom.
Sam Putin dał natomiast najemnikom Prigożyna wybór - mogli wstąpić do rosyjskiej armii, wrócić do cywila albo przenieść się na Białoruś. Większość wybrała pierwszą opcję i wciąż jest na froncie albo na jego zapleczu. Część rozjechała się po Rosji i czeka na to, co się wydarzy - być może w przyszłości dołączą do rosyjskiej armii, ale równie prawdopodobne, że trafią na Białoruś albo wrócą do Afryki.
Rola wagnerowców w rosyjskich siłach zbrojnych jest dzisiaj jednak znacznie mniejsza niż choćby latem zeszłego roku. - Wojna zmieniła charakter i wagnerowcy jako autonomiczna formacja nie są już Moskwie tak bardzo potrzebni - ocenia Kacewicz.
Białoruś. Wagnerowcy mają straszyć
Chyba że mówimy o Białorusi. Tutaj wagnerowcy w teorii trafili na zesłanie, a jednak mogą okazać się dla Kremla znacznie bardziej użyteczni, niż Putin i spółka przypuszczali. Chociaż najemników z Grupy Wagnera jest obecnie na Białorusi - wedle różnych szacunków - od 700 do 1000, to wywołują ogromne emocje w graniczących z Białorusią państwach członkowskich NATO. Oficjalnie mają szkolić białoruskie siły zbrojne, ale państwa regionu obawiają się, że prawdziwym celem są akcje dywersyjne, prowokacje i działania hybrydowe.
- Mają budować presję na Polskę Litwę, i Ukrainę. Mogą nic nie robić, ale sama ich obecność na Białorusi powoduje, że w Polsce i na Zachodzie powstają fantastyczne i absurdalne historie, że wagnerowcy zaatakują Polskę albo zajmą "przesmyk suwalski". No nie, ich zadanie w tym momencie polega na tym, by straszyli - ocenia Michał Kacewicz.
Ani Kreml, ani rosyjskie specsłużby nie chcą stracić dochodów i narzędzi wpływu, które zapewnia Grupa Wagnera, aczkolwiek z pewnością chcą je lepiej kontrolować
~ Brookings Institution, amerykański think tank zajmujący się m.in. polityką zagraniczną
Michał Kacewicz dodaje, że właśnie w ramach wojny psychologicznej i wywierania nacisku na kraje NATO Grupa Wagnera "jest niesamowicie wygodna dla Putina jako narzędzie w wojnie".
- Jak sam Putin powiedział, z prawnego punktu widzenia Grupa Wagnera nie istnieje. A skoro nie istnieje, choć istnieje, to może popełniać dowolne zbrodnie, tracić ludzi, robić coś, co w regularnej armii by nie przeszło, a odpowiedzialności za to nikt nie ponosi. To też typowo rosyjskie podejście - przypomina wieloletni korespondent w krajach postsowieckich.
Grupa Wagnera, czyli kremlowskie Afrika Korps
W najlepszym położeniu Grupa Wagnera znajduje się w Afryce, czyli tam, gdzie zaczynała i święciła największe sukcesy. Brookings Institution, ceniony amerykański think tank zajmujący się m.in. polityką zagraniczną, zauważa, że niezależnie od tego co stanie się z samym Prigożynem oraz jego najbliższymi współpracownikami, przyszłość Grupy Wagnera w Afryce jest niezagrożona. Powody takiego stanu rzeczy są trzy.
Po pierwsze, operacje Grupy Wagnera w Afryce i na Bliskim Wschodzie oraz Rosji i Ukrainie zawsze były traktowane zupełnie osobno. Od lata ubiegłego roku nie odnotowano ani przerzucania ludzi, ani sprzętu z Afryki i Bliskiego Wschodu na front w Ukrainie.
Po drugie, wagnerowcy wykonują w Afryce i na Bliskim Wschodzie niezwykle cenne z punktu widzenia Kremla zadania. Przede wszystkim poszerzają geopolityczne wpływy Rosji, a także zapewniają (często nielegalny) dostęp do pożądanych i rzadkich dóbr oraz towarów. Ochrona pól gazowych i naftowych w Syrii pomaga Kremlowi wykorzystywać kwestię surowców energetycznych do politycznych nacisków na Zachód. Z kolei działalność przemytnicza Grupy Wagnera (zwłaszcza w przypadku złota, diamentów czy nawet antyków) pozwala łagodzić wpływ zachodnich sankcji na rosyjską gospodarkę.
Po trzecie, Kreml ma już z przeszłości doświadczenia "restrukturyzacji" swoich paramilitarnych organizacji w Afryce i na Bliskim Wschodzie. Koronnym przykładem jest Korpus Słowiański, szerzej znany pod angielską nazwą Slavonic Corps, który działał na terytorium Syrii w imieniu Baszara al-Asada. Dowodzona przez Dmitrija Utkina formacja poniosła jednak na syryjskiej ziemi klęskę i musiała się stamtąd wycofać, ale zarówno Utkin, jak i jego współpracownicy z powodzeniem odnaleźli się po latach właśnie w Grupie Wagnera.
Brookings Institution zauważa, że zarówno Kreml, jak i rosyjskie specsłużby (FSB i GRU) mają w Afryce i na Bliskim Wschodzie wiele pożytku z Grupy Wagnera. "Ani jedni, ani drudzy nie chcą stracić dochodów i narzędzi wpływu, które zapewnia Grupa Wagnera, aczkolwiek z pewnością chcą je lepiej kontrolować" - czytamy w analizie think tanku.
Wiele wskazuje na to, że aby uchronić afrykański biznes Grupy Wagnera, ale też przejąć nad nim kontrolę, Kreml zdecyduje się na czystkę w strukturze dowodzenia założonej przez Prigożyna formacji. Grupa Wagnera ma być mocniej uzależniona od rosyjskiej władzy, a mniej od samego Prigożyna. "Taka restrukturyzacja naśladowałaby to, co Putin zrobił z wagnerowcami w Rosji i Ukrainie - przeniósł część kadr pod nadzór armii, część rozbroił, a pozostałym pozwolił funkcjonować w częściowo niezależnej formule, ale pod nowym dowództwem, na które Prigożyn ma już znacznie mniejszy wpływ" - przewiduje Brookings Institution.