Amerykańska prawica zapłonęła gniewem. Dlaczego śmierć Charliego Kirka ma szczególne znaczenie?
Trudno nie łączyć kolejnych aktów przemocy w USA z pogłębiającą się atmosferą politycznego konfliktu i polaryzacją. Jednak śmierć Charliego Kirka może mieć wśród tych aktów przemocy znaczenie szczególne.

Przemoc polityczna ma w Stanach Zjednoczonych długą historię. Czterech prezydentów tego kraju zginęło w zamachach. Ale ostatnie lata przyniosły intensyfikację tego rodzaju zdarzeń.
Udaremniona próba porwania demokratycznej gubernatorki Michigan Gretchen Whitmer, atak na męża demokratycznej spikerki Izby Reprezentantów, Nancy Pelosi. Wtargnięcie tłumu na Kapitol w styczniu 2021 roku. Dwa nieudane ataki na Donalda Trumpa w czasie ostatniej kampanii wyborczej. Podpalenie rezydencji gubernatora Michigan, Josha Shapiro, za pomocą koktajlu mołotowa. Zastrzelenie spikerki Izby Reprezentantów w Minnesocie, Melissy Hortman oraz jej męża.
Wreszcie scena, która obiegła media społecznościowe w ostatnim tygodniu: zabójstwo prawicowego influencera i aktywisty Charliego Kirka. Trudno nie łączyć kolejnych aktów przemocy z pogłębiającą się atmosferą politycznego konfliktu i polaryzacją (choć motywacje indywidualnych sprawców bywają niejednoznaczne i czasem trudne do ustalenia). Jednak śmierć Kirka może mieć wśród tych aktów przemocy znaczenie szczególne.
Gniew MAGA
Zabójstwo Kirka wywołało ogromny gniew amerykańskiej prawicy. Gniew wymierzony nie tylko w samego sprawcę, ale także, a może przede wszystkim w amerykańską lewicę, a nawet wprost w Partię Demokratyczną.
Posypały się oskarżenia pod adresem lewicowych polityków i działaczy, którzy demonizowaniem konserwatystów mieli się przyczynić do śmierci aktywisty. W tę narrację wpisał się sam prezydent Trump, który potępił radykalną lewicę i zapowiedział, że konsekwencje spadną na wszystkich, którzy mogli przyczynić się do śmierci Kirka. Taka retoryka ze strony prezydenta pojawiła się jeszcze zanim zatrzymany został człowiek podejrzany o atak na Kirka, nie wspominając o ustaleniu jego rzeczywistych motywacji.
Dopiero później zatrzymano Taylera Robinsona, 22-latka wychowanego w konserwatywnej rodzinie, od dziecka wychowywanego w kulturze broni palnej, spędzającego wiele czasu w sieci, zarejestrowanego jako wyborca niezależny, który jednak najprawdopodobniej przejawiał lewicowe sympatie. Za kluczowe dowody w tej sprawie uchodzą łuski nabojów, na których zamachowiec wyryła napisy: "Hej faszysto, łap!"]", wers z włoskiej piosenki antyfaszystowskich partyzantów "Bella ciao", spopularyzowanej przez serial "Dom z papieru", na innych były nawiązania do gier wideo i popularnych memów.
Według władz stanu Utah współlokator Robinsona jest osobą w trakcie zmiany płci - w czym część komentujących również widzi potwierdzenie skrajnie lewicowych poglądów domniemanego zamachowca. Sam Robinson nie przyznał się do winy i nie współpracuje z policją. Na ten moment nie ma więc jednoznacznego rozstrzygnięcia dotyczącego motywu zamachowca, ale wydaje się to nie przeszkadzać w toczącej się wojnie narracji na ten temat w mediach społecznościowych.
Osobną kwestią są reakcje na śmierć Kirka. O ile na amerykańskiej prawicy to przede wszystkim żal i gniew, o tyle wśród wyborców o liberalnych poglądach pojawiają się nawet komentarze pełne satysfakcji: oto zwolennik drugiej poprawki (dającej prawo do posiadania broni), który twierdził, że ofiary śmiertelne są akceptowalną ceną szerokiego dostępu do broni palnej, pośrednio padł ofiarą własnych poglądów. Tego rodzaju wpisy, a także nagrania wideo osób celebrujących śmierć Kirka, jeszcze pogłębiły gniew wśród bazy wyborczej Trumpa.
Kim był Charlie Kirk?
Charlie Kirk miał dla Donalda Trumpa i jego otoczenia szczególne znaczenie. Wywodził się z zamożnych przedmieść Chicago. Jako nastolatek sympatyzował z ruchem Tea Party, który stanowił libertariańską odpowiedź na kryzys i dojście do władzy Baracka Obamy. Kirk był też wielkim fanem Rusha Limbaugh, bardzo popularnego, konserwatywnego publicysty, którego radiową działalność można uznać za zapowiedź przyszłych sukcesów stacji Fox News czy komentatorów ery mediów społecznościowych - Limbaugh nie stronił od ostrego języka i nie wahał się przed zaangażowaniem w wojny kulturowe. Wystąpienia nastoletniego Kirka na spotkaniach Tea Party zwróciły na niego uwagę zamożnych darczyńców tego ruchu. Po tym jak nie udało mu się dostać do akademii wojskowej w West Point, Bill Montgomery, jeden z biznesmenów wspierających ruch, zaproponował mu, by skupić się na działalności politycznej, a konkretnie na aktywizowaniu młodych wyborców po stronie republikańskiej.
Tak powstała organizacja Turning Point USA (TRUPSA), która stopniowo zaczęła budować swoją pozycję na amerykańskich kampusach uniwersyteckich, prezentując się jako alternatywa dla staromodnych organizacji konserwatywnych i czerpiąc inspiracje z podobnych podmiotów, które już wcześniej wyrosły po lewej stronie sceny politycznej.
Jednak przełomowe dla Kirka i TPUSA okazały się wydarzenia z 2016 roku. Początkowo założyciel Turning Point wprost deklarował, że nie jest fanem Donalda Trumpa, a na wczesnym etapie tamtej kampanii poparł Teda Cruza. Jednak dominacja Trumpa wkrótce stała się oczywista, a Kirk nawiązał relacje z otoczeniem przyszłego prezydenta, w tym z jego synem, Donem Trumpem Jr. Temu ostatniemu towarzyszył nawet na kampanijnym szlaku (Don Jr. mocno zaangażował się we wspieranie ojca) i przez jakiś czas pełnił nawet rolę jego asystenta, zawiadując mediami społecznościowymi Dona.
Pieniądze i wpływy
Te relacje zaowocowały późniejszym zaproszeniem od prezydenta i wsparciem, jakiego Trump udzielił wciąż młodemu Charliemu Kirkowi i jego organizacji. Pojawiał się nawet na spotkaniach organizowanych przez Turning Point USA.
Kirk stopniowo stawał się coraz bardziej wpływową postacią. TPUSA otwarło swoje oddziały na ponad 800 kampusach, odniosła również sukces fundraisingowy, gromadząc miliony dolarów od konserwatywnych darczyńców. Kirk okazał się doskonałym organizatorem, ale też zyskiwał coraz większą osobistą popularność. Prowadził znany wśród konserwatywnych wyborców podcast, jego kanał na YouTube sięgnął prawie 5 milionów subskrypcji. Szczególny rozgłos przyniosła mu gotowość do konfrontacji z politycznymi oponentami. Kirk często pojawiał się na kampusach uniwersyteckich i pod szyldem "Udowodnij, że się mylę" stawał do dyskusji z każdym, kto miał ochotę rzucić mu wyzwanie.
To popularność i sukces organizacji Kirka wydatnie pomogły Donaldowi Trumpowi wygrać wybory w 2024. Jednym z kluczowych elementów tego zwycięstwa było zmotywowanie większej liczby młodych osób (przede wszystkim młodych mężczyzn) do głosowania na byłego prezydenta. Turning Point USA okazała się nieocenionym narzędziem w osiągnięciu tego celu. Kirk służył Trumpowi pomocą także później. Kiedy prezydent kompletował swoją administrację, a niektóre nominacje budziły poważne wątpliwości nawet wśród republikańskich senatorów, internetowa armia Kirka aktywowała się, by wywierać presję na niezdecydowanych.
Kontrowersje
Kirk zaczynał jako zwolennik ograniczonego państwa i wolnego rynku. Opowiadał się też za rozdziałem Kościoła od państwa. Jednak lata spędzone w orbicie Donalda Trumpa odmieniły go. Stopniowo ewoluował w kierunku charakteryzującego obecnie partię republikańską populizmu i chrześcijańskiego nacjonalizmu. Blisko mu było do takich postaci, jak wiceprezydent J.D. Vance. W swoich wypowiedziach, podobnie jak jego idol z czasów młodości Rush Limbaugh, często testował granice.
Mówił na przykład, że czarnoskórzy w USA mieli się lepiej 80 lat temu (w czasach segregacji rasowej), bo choć czasy były złe, to jednak popełniali wtedy mniej przestępstw. Uznał Martina Luthera Kinga za okropną osobę, winną temu, że Ameryka jest dziś tak bardzo zafiksowana na rasie. Stwierdził, że zawsze, kiedy widzi czarnego pilota zastanawia się, czy jest on wykwalifikowany (czy zawdzięcza swoje miejsce polityce dywersyfikacji rasowej). Komentując zaręczyny Taylor Swift życzył jej, by odrzuciła feminizm i podporządkowała się mężowi. O islamie mówił, że to "miecz, którego lewica używa, by poderżnąć gardło Ameryce".
Miał też wyraziste poglądy na politykę zagraniczną. Był oddanym obrońcą państwa Izrael i zaprzeczał, jakoby w Gazie dochodziło do ludobójstwa. Uważał, że USA nie powinny traktować Rosji jako wroga (choć miał raczej negatywne zdanie o Putinie) i sprzeciwiał się amerykańskiej pomocy Ukrainie. Zełenskiego uważał za marionetkę CIA i obarczał go odpowiedzialnością za śmierć wielu ludzi.
Rozprawa z politycznymi wrogami?
Biorąc pod uwagę znaczenie Kirka dla ruchu MAGA i jego osobiste relacje z czołowymi jego przedstawicielami, nie dziwi gniew, który zapanował wśród popleczników Trumpa. Podobno Biały Dom pogrążył się w smutku, kiedy wieść o zamachu dotarła do Waszyngtonu. Kirk mógł w przyszłości stać się czołowym amerykańskim politykiem, choć jak dotąd trzymał się z dala od politycznych stanowisk (a w drugiej administracji Trumpa zapewne mógłby je mieć). Już teraz wywierał znaczący wpływ na całą polityczną scenę.
Niepokoić może jednak częstotliwość wezwań do rozprawy z politycznymi oponentami, w tym sugestie samego prezydenta. FBI podobno już zajęło się sprawdzaniem lewicowych organizacji w Utah, by sprawdzić, czy nie wspierały zamachowca.
Ostatnie miesiące przyniosły szereg prób ze strony administracji, by rozszerzyć swobodę używania wymiaru sprawiedliwości oraz siły zbrojnej przeciwko rzeczywistym i domniemanym zagrożeniom (nielegalnym imigrantom, protestom i zamieszkom w Los Angeles, rzekomym przemytnikom narkotyków). Trump testuje, w jakich sytuacjach może użyć gwardii narodowej, w jak kiepskich warunkach można przetrzymywać więźniów, czy można ich wysłać do owianego złą sławą zakładu penitencjarnego w innym kraju i czy można deportować obcokrajowców do kraju, z którego nie pochodzą.
Istnieje ryzyko, że rozprawa z politycznymi przeciwnikami (pod pretekstem ich wsparcia dla krajowego terroryzmu) wpisze się w ten niepokojący wzorzec.
Andrzej Kohut













