W Interii rozpoczynamy Cykl Europejski. Wspólnie z ekspertami przyglądamy się najważniejszym wyzwaniom Wspólnoty. W ostatnich latach jednym z nich stał się napływ migrantów. Czy pakt migracyjny zabezpieczy Unię przed kryzysami na jej granicach? Prace nad paktem migracyjnym rozpoczęły się w 2016 roku i trwały blisko osiem lat. Większość przepisów zacznie obowiązywać w 2026 roku;Pakt ma zmniejszyć liczbę przybywających migrantów, przyspieszyć procedury azylowe oraz przenieść rozpatrywanie wniosków na granice Unii. Podczas ostatecznego głosowania w Radzie Unii Europejskiej Polska sprzeciwiła się paktowi. Warszawa podkreśla, że przyjęte przepisy niewystarczająco odpowiadają na wyzwania, które tworzy polityka Rosji i Białorusi. Jednocześnie w naszej debacie publicznej najczęściej pojawia się sprawa relokacji, czyli przyjmowania lub płacenia za migrantów z innych państw. "Ścieżki" dla migrantów - Relokacja nie jest najważniejszym elementem tego paktu. Generalny wydźwięk przyjętych rozwiązań, który w Polsce słabo się przebija, jest taki, że Unia podejmuje wiele kroków, żeby nie przyjmować migrantów, którzy znajdą się u jej granic i szybko ich odsyłać - mówi Interii dr Dominika Pszczółkowska z Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego. "Szybko" znaczy w siedem dni. - Pomysłem na to ma być dzielenie przybyszów na tzw. ścieżki. Jeśli po przybyciu do Unii okaże się, że jest mało prawdopodobne, że dana osoba otrzyma azyl, bo na przykład pochodzi z kraju, z którego mniej niż 20 proc. obywateli otrzymuje azyl, wtedy jest automatycznie kierowana na ścieżkę do deportacji - wyjaśnia Pszczółkowska. W ciągu tygodnia migranci, który dotarli do Unii, ale nie spełniają warunków wjazdu na jej terytorium, mają zostać rozpoznani i wpisani do biometrycznej bazy danych. Następnie zostaną skierowani do zwykłej lub przyspieszonej procedury azylowej, albo do procedury powrotowej. Przyspieszona procedura azylowa jest dla tych, którzy pochodzą z państw o małym odsetku pozytywnie rozpatrzonych podań, wprowadzali władze w błąd podczas kontroli albo stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa. Mają trafić do ośrodków recepcyjnych na granicach Unii i przebywać tam do 12 tygodni. Zdolność recepcyjną całej UE obliczono na 30 tysięcy osób. Jeśli ostatecznie decyzja azylowa będzie odmowna, procedura powrotowa również ma trwać do 12 tygodni. Deportacje. Unia odwraca wzrok Odmowa azylu ma się skończyć deportacją. - Unijne przepisy zawsze przewidywały możliwość odsłania danej osoby do kraju pochodzenia, pod warunkiem, że jest to kraj bezpieczny i nie grożą tam prześladowania. Teraz Unia chce odsyłać ludzi do krajów, przez które oni przyjechali. Tylko znów jest problem, że duża część krajów sąsiadujących z Europą to nie są kraje demokratyczne i bezpieczne - podkreśla dr Pszczółkowska. Problem deportacji polega też na tym, że państwo, do którego kogoś odsyłamy, musi tę osobę ponownie przyjąć. W tym celu Unia zawiera odpowiednie umowy z krajami poza Wspólnotą. W przeszłości była to Turcja, teraz Bruksela podpisała porozumienia na przykład z Tunezją i Egiptem. - Umowy z państwami sąsiadującymi w skrócie można określić tak: jeśli będzie brać z powrotem migrantów, to my wam będziemy płacić. Ale nie wyobrażam sobie, żeby taka umowa została zawarta z Białorusią - wskazuje dr Pszczółkowska. W przeszłości obowiązywała umowa Unii i Białorusi o readmisji, czyli odsyłaniu nielegalnych imigrantów. Alaksandr Łukaszenka wypowiedział porozumienie w 2021 roku, kiedy Bruksela nałożyła sankcje na Mińsk za łamanie praw człowieka. Kolejną trudną kwestią jest też los migrantów po deportacji lub zatrzymaniu ich przed dotarciem do granic Unii na terenie państwa sąsiadującego. Przykładem jest umowa z Libią z 2017 roku. - Ci ludzie później trafiają w ręce szajek przemytniczych, które od rodzin migrantów próbują wymusić okup nie za transport do Unii, tylko za to, że ci ludzie w ogóle przeżyją. Przekazujemy rozwiązanie kwestii migrantów do krajów, gdzie tym ludziom grozi niebezpieczeństwo. To pokazuje, że polityka Unii zaczęła być sprzeczna z ideałami praw człowieka, które sama Unia uważa za swój fundament - podkreśla nasza rozmówczyni. Pakt migracyjny. Milion wniosków azylowych Podstawowe pytanie to czy pakt migracyjny zmniejszy presję migracyjną na Europę. - Zmiana przepisów nie będzie głównym czynnikiem, który będzie decydował, ile osób dotrze do granic Unii. Może na dłuższą metę zniechęć migrantów i to jest cel Europy. Ale nie przypuszczam, że nadejdą gwałtowne zmiany - mówi Pszczółkowska. Obecnie ponownie rośnie liczba nielegalnych prób przekroczenia granicy UE. Szczyt był w 2015 roku, kiedy do Unii nielegalnie próbowało się dostać 1,8 mln osób. Liczba spadała do 2020 roku, osiągając wtedy ponad 100 tysięcy. Następnie, po pandemii, zaczęła rosnąć i w 2023 roku było to 355 tysięcy nielegalnych przekroczeń. Natomiast liczba złożonych wniosków azylowych w 2023 roku sięgnęła ponad 1,1 mln. W 2022 było to 960 tysięcy wniosków. Kluczowa kwestia dla Polski. "Więcej osób niż w przypadku relokacji" Podnoszona wielokrotnie w Polsce sprawa relokacji migrantów może okazać mniej znacząca, niż kwestia readmisji, czyli odsyłania migrantów do kraju, w którym migranci powinni złożyć wnioski azylowe jako pierwszym państwie unijnym, do którego dotarli. Proces relokacji migrantów ma wesprzeć państwa graniczne, które będą odsyłać innym krajom przybyszów mających duże szanse na azyl. Natomiast zmiana przepisów dotyczących readmisji wewnątrz Unii ma pomóc tzw. państwom docelowym. - Pakt przewiduje ułatwione odsyłanie osób między krajami Unii. Przepisy są takie, że ktoś kto wjeżdża do Unii, powinien poprosić o azyl w pierwszym kraju Wspólnoty do którego dotarł. Oczywiście wiele osób tego nie robi, bo woli niepostrzeżenie przejechać przez Polskę i poprosić o azyl w Niemczech - wskazuje dr Pszczółkowska. - Te osoby już teraz mogą być odsyłane do pierwszego kraju, przez który przejechały. Oczywiście pod warunkiem, że da się stwierdzić, że w jakiś sposób przejechały przez ten kraj. Można to ustalić na wiele sposobów. Takie osoby będą odsyłane i pakt migracyjny usprawnia ten proces. Tą drogą do Polski może zostać zawróconych o wiele więcej osób niż kiedykolwiek byłoby to w przypadku relokacji - dodaje ekspertka. Już teraz za migranta odpowiedzialne jest państwo, w którym po raz pierwszy przekroczył granicę Unii. Pakt migracyjny zakłada m.in., że pozostałe państwa będą miały więcej czasu na odesłanie migrantów do pierwszego kraju przekroczenia granicy, procedura będzie łatwiejsza, a migranci będą mogli złożyć wniosek wyłącznie w tym państwie. Polityczny pakt migracyjny Zapisy paktu stały się "paliwem" wyborczym dla wielu formacji politycznych w Europie, szczególnie prawicowych, które przedstawiają migrację jako zagrożenie, a samych migrantów ukazują jako osoby starające się wyłącznie o świadczenia socjalne. - Powiedzmy sobie wprost, że gdyby w Europie był wielki kryzys i żadnej pracy by nie było, to nikt by tu nie przyjeżdżał. Ci sami politycy, którzy bardzo głośną krzyczą, że trzeba zabezpieczać granice, wpuszczają mnóstwo osób innym kanałem, przez wizy pracownicze, edukacyjne. To jest schizofrenia rządzących Europą. Z jednej strony mówienie o konieczności ograniczenia napływu migrantów, a z drugiej mamy potrzebę ekonomiczną, żeby te osoby tutaj były - zaznacza Dominika Pszczółkowska. Unia Europejska liczy prawie 450 milionów mieszkańców. Legalni migranci spoza UE to nieco ponad 5 proc. tej liczby. Według danych Eurostatu z 2022 roku odsetek pracujących migrantów w wieku produkcyjnym to prawie 62 proc. W przypadku obywateli Unii wskaźnik pracujących wynosi 77 proc. Konieczna polityka integracyjna Kolejna kwestia podnoszona przez polityków to wzrost przestępczości w krajach, gdzie migranci najczęściej składają wnioski azylowe, czyli w Niemczech, Francji, Austrii, Hiszpanii. - Jeśli chodzi o przestępczość, to statystyki nie pokazują korelacji z migracją. Chyba że do puli przestępstw włączymy nielegalne przekroczenie granicy. Tylko wtedy dane pokazują, że przybysze spoza Unii częściej popełniają przestępstwa. Natomiast nie ma tendencji, żeby osoby przyjezdne częściej popełniały przestępstwa. Oczywiście nie oznacza to, że wcale nie ma takich przypadków - zaznacza dr Pszczółkowska. - Jeśli chodzi o zarzuty dotyczące np. dzielnic, do których strach wejść, to przede wszystkim porażka polityki społecznej danego państwa. Za głośne sprawy, jak podpalanie samochodów we Francji, zwykle nie odpowiadają migranci, tylko drugie pokolenie, czyli potomkowie imigrantów. Są sfrustrowani dyskryminacją, brakiem dostępu do pracy. Ale to są osoby wychowane w systemie edukacji i społeczeństwie francuskim. To kwestia dzisiaj ważna dla Polski. Musimy mieć politykę imigracyjną połączoną z polityką integracyjną. Tzn. żeby imigranci nie stawali się obywatelami drugiej kategorii - dodaje ekspertka. Dominika Pszczółkowska podkreśla, że oprócz rynku pracy, w planowaniu polityki migracyjnej należy brać pod uwagę dostępność kursów językowych, przepustowość systemów zdrowotnego i edukacyjnego oraz transportu publicznego. - Jeśli migranci nie będą z tego korzystać, to tym gorzej dla nas. Wtedy pojawiają się grupy wykluczonych i na francuskich przedmieściach widać, jak to się kończy - zaznacza. Jakub Krzywiecki ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!