Od kilku dni media trąbią o zbuntowanych rolnikach, którzy wzięli na celownik wicepremiera i ministra rolnictwa. Są na tyle niezadowoleni, że podczas targów Agrotech w Kielcach Henryk Kowalczyk musiał salwować się ucieczką. Niewiele lepiej było w środę w podrzeszowskiej Jasionce. I tym razem nie obyło się bez interwencji służb porządkowych i policji. W kierunku ministra, jak również Janusza Wojciechowskiego, komisarza Unii Europejskiej ds. rolnictwa poleciały jajka. Na nic zdały się tłumaczenia i nawoływanie do merytorycznej debaty. Chociaż dzień później Henryk Kowalczyk zapowiedział okrągły stół w sprawie ukraińskiego zboża, zbuntowani rolnicy nie chcą już z nim rozmawiać. - Od czerwca ubiegłego roku ostrzegaliśmy go, że problem jest i będzie narastał - w rozmowie z Interią mówi Marek Sobczuk, który jest jednym z chłopskich aktywistów. Podkreśla, że razem z kolegami wielokrotnie odwiedzali Warszawę, żeby dogadać się z politykami PiS. - Ile mielibyśmy jeździć? Na razie słyszymy tylko od Kowalczyka, że nic się nie da, bo Unia Europejska, bo to, bo tamto. Ręce ma związane i tyle - kwituje zamojski rolnik. Zobacz incydent w Jasionce - wideo: Rolnicy dzwonią do Zamościa Skąd wzięła się "Oszukana Wieś"? Kim są jej reprezentanci? Odpowiedź znajduje się w Zamościu. To na Lubelszczyźnie narodził się projekt, który zaczyna jednoczyć rolników z całej Polski. Wszystko zaczęło się od Zamojskiego Towarzystwa Rolniczego. Jego prezesem jest Marek Sobczuk, który współrządzi organizacją z Wiesławem Grynem. Obaj mają gospodarstwa i obaj zajmują się przede wszystkim produkcją roślinną. Początkowo z zamojską organizacją dogadali się rolnicy z Chełma. Później można już było mówić o efekcie domina. - Zgłosili się rolnicy z Podkarpacia i Podlasia. Protestuje też Pomorze, wciąż ktoś do mnie dzwoni, telefon mam ciągle pod ładowarką. Wszyscy mają dosyć ludzi, którzy nic nie robią. Rozmawialiśmy, żeby nie występować jako Zamojskie Towarzystwo Rolnicze, ale pójść szerzej - tłumaczy Interii Gryn. - Chodzi o to by, więcej osób mogło się z nami identyfikować. Chcemy zrobić coś ponad związkowcami w krawatach. Bo oni nic nie robią. Potrzebowaliśmy czegoś chłopskiego, bez żadnej partii i polityki. Z jasnym hasłem: "uprawiamy ziemię, a nie politykę" - dodaje. Jak mówią nam Gryn i Sobczuk, już teraz wiadomo, że przez import ukraińskiego zboża wiele polskich gospodarstw czeka bankructwo. - Jeszcze niedawno nie dowierzaliśmy, że pszenica będzie poniżej 1000 zł za tonę. Przed chwilą dostałem informację, że to już 880 zł, a później będzie tylko taniej - opowiada Sobczuk. - Podobnie jest z olejem, czy rzepakiem. Potężnym problemem jest też jajko, które idzie z Ukrainy. Trzeba pomagać, ale nie bez jakiejkolwiek kontroli. Na granicy nie bada się tych produktów. Główny lekarz weterynarii, podczas spotkania z nami, przyznał oficjalnie, że badania są prowadzone wyrywkowo - dorzuca. Minister rolnictwa i rozwoju wsi zaprzecza doniesieniom o produktach, które nie są przebadane podczas transportu na granicy. Rolnicy jednak mu nie wierzą. Jak mówią Interii, w Ukrainie jest taniej, bo tamtejsze rolnictwo jest zorganizowanie inaczej niż w Polsce. - Tam produkcję prowadzi się w innych standardach. Stosują substancje czynne wycofane u nas już dekadę temu ze względu na rakotwórczość. Rośliny uprawia się w systemie GMO, który w Europie jest katastrofą. Dlaczego konsumenci nie podniosą o to dzisiaj krzyku? - zastanawia się Marek Sobczuk. "Z Kowalczykiem jak z misiem koalą" Nasi rozmówcy podkreślają, że nie zależy im ani na mandatach poselskich, ani na rozgłosie. Chcą tylko prowadzić swoje gospodarstwa i spokojnie żyć. Widzą jednak, że ich głośne protesty wzbudziły zainteresowanie polityków. Wcale się nie dziwią. W końcu przed nami wybory parlamentarne. - Wszyscy chcą się do nas przyklejać, zwłaszcza opozycja. Tylko to pustosłowie. Po to powstała "Oszukana Wieś". W niedzielę spotkamy się z kolegami, żeby formalnie zalegalizować organizację - słyszymy od Wiesława Gryna. Jak mówią nam rolnicy, wielokrotnie spotykali się z Henrykiem Kowalczykiem. Do tej pory naliczyli już 10 wyjazdów. - Osobiście byłem cztery razy, trzy razy od sylwestra. Rozmowy nic nie dają. To jak rozmawiać z misiem koalą - ocenia wiceszef Zamojskiego Towarzystwa Rolniczego. - Do Mateusza Morawieckiego nie mamy w ogóle wstępu, a wszystko zależy od niego - uważa rozmówca Interii. Próbujemy dowiedzieć się, czy rolnicy nie widzą swoich reprezentantów wśród działaczy opozycji. Może Agrounia? - dopytujemy. Jak usłyszeliśmy, Michał Kołodziejczak to "narcyz, który na plecach chłopów chce wskoczyć do parlamentu". - Oni więcej biją piany niż z tego coś wynika. U nas są prawdziwi chłopi, co siedzą na traktorach i pracują w gospodarstwach. Mamy od 30 do 1000 ha - chwali się Gryn. Kiedy rozmawiamy o PSL, nasi rozmówcy chwalą Władysława Kosiniaka-Kamysza, bo wstawił się za nimi po pierwszych protestach. Poza tym, jak twierdzą, niewiele zrobił. Zdaniem naszych rozmówców ludowcy powinni postawić na elektorat wiejski. A nie rozdrabniać się i "udawać partię przedsiębiorców czy małych miasteczek". Niewiele lepiej jest, jeśli chodzi o opinię chłopów względem polityków PiS, którzy zajmują się rolnictwem. - Z Markiem Sawickim dało się choć częściowo dogadać, bo jest rolnikiem. Z Henrykiem Kowalczykiem gorzej. Chyba nikt nie chce być leczony przez kowala? Jan Krzysztof Ardanowski to też żaden rolnik. Wystarczy go spytać, czym pryskał pszenicę, ile nawozu dał - słyszymy w Zamojskim Towarzystwie Rolniczym. - U mnie pracuje teraz siedem ciągników. U Ardanowskiego gospodarstwo oddane w dzierżawę, syn sprzedaje farbę na stoisku w supermarkecie. Jaki to rolnik? On jest etatowy działacz, co mieni się rolnikiem. Taka prawda - uważa organizator protestów z Zamościa. Tajemniczy jak Kowalczyk Co z ukraińskim zbożem zalegającym w polskich magazynach? Wicepremier Kowalczyk powiedział Interii, że granice są otwarte, więc "każdy ma prawo przywieźć zboże od naszych sąsiadów". W planach jest przede wszystkim wzmocnienie eksportu. Minister rolnictwa deklaruje, że rozmowy zostaną zorganizowane w przyszłym tygodniu. Najpewniej we wtorek albo środę. Zaproszenie ma również otrzymać "Oszukana wieś". - Nie chcę zdradzać szczegółów przed spotkaniem z ludźmi. Mogę jedynie powiedzieć, że zboże trafi do Afryki Północnej, choć to nie jedyny kierunek - w rozmowie z Interią zapowiada Henryk Kowalczyk. - Do tego rekompensaty, które musi zaakceptować Komisja Europejska. To coś, co trochę wyrównuje ceny. Nikt nie chce sprzedać taniej, niż kupił - podkreśla. Konkrety przedstawia za to Jan Krzysztof Ardanowski. Polityk rządził w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi do czasu awantury o "piątkę dla zwierząt" PiS, która zraziła sporą część elektoratu wiejskiego do partii Jarosława Kaczyńskiego. W rozmowie z Interią były minister przekonuje, że nigdy nie zezwoliłby na import takiej ilości ukraińskiego zboża. Jednocześnie nie ukrywa: wielu polityków partii rządzącej pyta go, co robić w obecnej sytuacji. Spalić nadwyżkę zboża? - Po pierwsze, trzeba natychmiast uruchomić wszystkie możliwości gorzelni w Polsce. Trzeba poprosić, dopłacić. Spirytus jest znakomitym dodatkiem do benzyny, więc Orlen powinien zagospodarować każdą ilość. Nie może być takiej sytuacji, że bioetanol jest w tej chwili sprowadzony z Brazylii czy Europy Zachodniej, bo jest tańszy - mówi Ardanowski. - W ten sposób można rozładować kilkaset tysięcy ton. Na dodatek wywar gorzelniany jest znakomity do biogazowni, nadaje się również do paszy. W ten sposób otrzymamy metan, więc można zmniejszać uzależnienie importowe - dodaje. Zdaniem polityka dobrym rozwiązaniem jest to dotyczące eksportu, które zaproponował już Henryk Kowalczyk. Były minister uważa, że wywóz zboża do krajów afrykańskich może dać wiele profitów: zarówno gospodarczych jak i dyplomatycznych. Ostatnim z pomysłów, o którym Interia usłyszała od Jana Ardanowskiego, jest wysłanie zboża do... elektrociepłowni na spalenie. - Nigdy bym tego nie radził w normalnym roku, ale w ostateczności należałoby zastosować to rozwiązanie na nadwyżkach blokujących magazyny. Najgorsze zboże trzeba by wysłać do elektrociepłowni na spalenie. Taka decyzja jest trudna, ale mamy nóż na gardle. Jeśli nie będzie gdzie magazynować zboża, trzeba podejmować radykalne działania - radzi minister, który mówi, że taka decyzja niesie jednak za sobą spore wątpliwości moralne. PiS wygra bez wsi? Rolnicy, z którymi rozmawiamy, nie kryją, że w poprzednich wyborach stanowili sporą grupę wyborców PiS. - Statystycznie 50 proc. rolników zagłosowało na PiS. To prawda. Tylko to, co funduje nam dzisiaj rząd, jest jednoznaczne. Nie wiadomo czy śmiać się, czy płakać - mówi Interii Marek Sobczuk. Jan Ardanowski nie ma wątpliwości: ktoś powinien wziąć na siebie odpowiedzialność za całe zamieszanie i widmo bankructwa, które dotyka wielu polskich rolników. - Można wykonać jakieś ruchy, ale trzeba z tym ruszyć, a nie od wielu miesięcy "rżnąć głupa" i nie robić niczego. Gorzelnie, biogazownie, eksport nie spowodują, że sprawa się rozładuje w ciągu tygodnia czy miesiąca - mówi były minister rolnictwa. - Dotychczas mieliśmy bagatelizowanie i kpienie. Rolnicy pokazali, ze nie są wcale głupi i pewnie lepiej wiedzą, jaka jest sytuacja ze zbożem od tych, którzy rządzą - dodaje. W opinii kierownictwa resortu rolnictwa, jeżeli uda się pokonać problem z importem ukraińskiego zboża, elektorat wiejski może jeszcze przychylnie spojrzeć na PiS. - To sprawa europejska, bo chodzi o wszystkie przygraniczne kraje. Jeśli nam się uda, nie obawiam się o poparcie. W innym przypadku na pewno odbije się to negatywnie na naszych notowaniach - przekazał Interii wicepremier Kowalczyk. Czy bez polskiej wsi PiS będzie w stanie wygrać wybory? - dopytujemy ministra rolnictwa. - W tej chwili to tylko część elektoratu, ale dla nas niezwykle ważna. Bardzo mocno dbamy o polską wieś i rolników. Tak naprawdę, z wyjątkiem Ukrainy, zboża i cen, rolnicy są ze wszystkiego zadowoleni. Mówię o emeryturach czy innych sprawach - podsumował polityk. Jakub Szczepański