Jakub Szczepański, Interia: To jest ten moment, kiedy spaliła pani wszystkie polityczne mosty? Ma pani jeszcze którędy przejść suchą nogą? Paulina Matysiak, posłanka z Kutna (zawieszona w partii Razem i klubie Lewicy): - Spokojnie. Kiedy ktoś prześledzi moje wystąpienia, zauważy, że to nie ja palę mosty, tylko inni. Wielu polityków wypowiada się zerojedynkowo. A przecież ważniejszą są sprawy, o które trzeba zabiegać. Takie spychane na margines. Poza centrum zainteresowania, ale dla nas ważne. Czyli infrastruktura i CPK? - Ostatnie dni i tygodnie pokazały, że tych tematów jest o wiele więcej. To męczące, bo trzeba pilnować spraw, które powinny biec własnym torem. Mówię choćby o zamieszaniu wokół IDEAS NCBR czy rozwoju sztucznej inteligencji. Przez całą aferę z wymianą kierownictwa nagle wszyscy usłyszeli o tej spółce, ze mną włącznie. Większość ludzi w ogóle wolałaby się tym nie zajmować, tylko mieć pewność, że mamy wspaniałych fachowców rozwijających AI. Przez takie sprawy pojawia się w społeczeństwie jasne poczucie: "podobnie jest wszędzie, tylko o tym nie wiemy". Wiemy chociażby o politycznej obsadzie Totalizatora Sportowego. - Sęk w tym, że jeszcze kilka lat temu te stanowiska zostałyby obsadzone działaczami PiS czy szerzej - z kręgu Zjednoczonej Prawicy. Obecnie mamy działaczy Platformy, PSL, Trzeciej Drogi czy Nowej Lewicy. Nie mówimy o ich kompetencjach, tylko przynależności partyjnej, bo to było kluczem do ich zatrudnienia. I mnie to wkurza. Jak sądzę, nie tylko mnie, ale mnóstwo osób. Bo jeszcze w kampanii wyborczej te osoby słyszały, że politykę można robić inaczej. Ustaliliśmy już, że trzyma się pani swoich poglądów. Niech mi pani zatem wytłumaczy, jak w tym idealnym świecie wartości partia Razem ma zacząć rządzić? Bo niby tworzycie koalicję rządową, ale nie partycypujecie w pracach Rady Ministrów i niewiele macie wpływów. - Już od jesieni staram się używać określenia "koalicja parlamentarna", nie rządowa. Trudno się dziwić, skoro Razem nie ma w rządzie. Komunikowaliśmy, z czego to wynika i była już mowa o braku gwarancji finansowych dla różnych naszych postulatów. Postawił pan pytanie, które jest istotne z punktu widzenia działaczy partii. Trwa zagorzała dyskusja, którą można sprowadzić do jednego: współpracować dalej z Nową Lewicą czy opuścić klub parlamentarny? To niech pani opowie. Zostajecie czy nie? - Być może to wszystko będzie się wiązało z decyzjami, czy wejść do rządu, ale jak na razie nie ma żadnych konkretów. Drugą opcją jest opuszczenie klubu i założenie koła w parlamencie. Tylko sama forma naszej pracy w Sejmie nie jest celem. Chodzi o odcięcie się od tego, za co musimy świecić oczami. Trzeba się zastanowić, czy partia Razem bardziej zyskuje, czy traci na pozostawaniu w klubie. Zdania są podzielone. W rządzie was nie ma. - Nie objęliśmy żadnego resortu. Nie mam wiedzy, żebyśmy dostawali jakieś konkretne propozycje. Mogę oczywiście wszystkiego nie wiedzieć, ale pojawia się mnóstwo przekłamań i dziwnych historii. Już kilka miesięcy temu słyszałam, że proponowano mi stanowisko wiceministra infrastruktury, co nie jest prawdą. Żadnej takiej oferty nie było na stole. Nie dziwię się... - No właśnie! W końcu przyszedłby ktoś, kto chciałby coś w ogóle zrobić, a do tego z konkretnym pomysłem, prawda? Lepiej niech sobie wszystko dryfuje. Szczególnie że to, czy coś w ministerstwie można zrobić, zależy też od tego, czy będą na to środki, a te decyzje byłyby zarówno poza Razem, jak i są poza Nową Lewicą. A zupełnie serio: na ten moment nie widzę korzyści z naszej obecności w koalicji rządowej. Ani żadnych wielkich zwycięstw. Tak czy owak, pracujemy w parlamencie zupełnie jak do tej pory. A musimy się tłumaczyć za głupie decyzje czy opieszałość w wielu sprawach. Nie wiem co, jako podmiot, mamy ugrać na współpracy z rządem, w którym większość stanowią gospodarczy liberałowie. A co ugracie jako "koalicja parlamentarna"? Zakładam, że też nie będziecie popierać wszystkiego. - Partia Razem nie jest obecnie potrzebna do rządzenia, bo nawet jeśli policzymy wszystkich posłów, nasze głosy nie przesądzają o większości. Trzeba zachowywać się przyzwoicie i słusznie, pilnować spraw istotnych dla lewicy: związanych z pracą, usługami publicznymi, mieszkaniami. Popierać te rozwiązania, które są społecznie właściwe, a równocześnie przeciwstawiać się tym działaniom rządu, które w tych sprawach pogarszają sytuację. Co ma pani na myśli? - Śledzę, co dzieje się w Poczcie Polskiej, PKP Cargo. To nie są działania po stronie pracowników. Tego się po prostu nie da obronić. Przykładowo, wiadomość z dziś: w PKP Cargo zmieniono statut spółki i z zarządu wyleciał przedstawiciel związków zawodowych. Do tej pory był, a teraz już nie będzie. Sorry, nara! To nie są działania, pod którymi powinna się podpisywać partia, która sama siebie określa jako propracowniczą. Na to nie może być zgody. Jednocześnie mamy popierać rząd, tłumaczyć się za niego. A jak jesteśmy przeciw, od razu mamy być opozycją. Trudno tworzyć koalicję, skoro rozmawiamy o politycznym rozkroku. Z drugiej strony, jak chcecie być sprawczy, nie angażując się w rząd? Nie da się robić polityki bez znanych twarzy jak pani czy Magdalena Biejat. - Z panią współprzewodniczącą mamy inne zdania w tej kwestii. Magda Biejat mówi jasno, że chce być w klubie, współpracować, wierzy, że tak można skutecznie wprowadzać jakieś zmiany zgodne z naszymi wartościami. Widzi więcej korzyści dla partii z bycia w klubie niż zagrożeń. Ja mam tu znacznie więcej wątpliwości. Uważam, że przykładanie ręki do szkodliwych rozwiązań i brak krytyki wielu złych działań jest nie tylko niesłuszny, ale też kompromitujący. - Jaką mielibyśmy wiarygodność, gdyby nasi przedstawiciele musieli powiedzieć, że dobrze się dzieje na Poczcie Polskiej? Co osiągnęlibyśmy, przymykając oko na nieprawidłowości w Totalizatorze Sportowym? Jak czulibyśmy się sami i jak oceniliby nas nasi wyborcy, gdybyśmy nie mogli nazywać tego, co stało się i dzieje ostatnio w resorcie nauki po imieniu? Takich przykładów można mnożyć. Widzę tu więcej minusów niż plusów. Skoro rząd zamyka się na politykę prorozwojową i propracowniczą, zakręca kurek z pieniędzmi na dobre działania, nie można tego firmować. Nowa Lewica i Włodzimierz Czarzasty mają chyba inne podejście? - Biorąc pod uwagę doniesienia medialne, ich perspektywa jest inna. Chcą zrekompensować własnemu aktywowi partyjnemu lata braku dostępu do związanych z rządzeniem korzyści, a także pomóc tym samym zapomnieć o gorszych sondażach i ostatnich wynikach wyborczych. W ramach rządowego rozdzielnika wielu członków Nowej Lewicy dostało różnego rodzaju posady. O większości pewnie nie wiemy, dowiadujemy się dzięki dziennikarzom. Dotyczy to oczywiście także innych partii koalicji: PO, PSL, a nawet Polska 2050, która broni się własną ustawą mającą rozwiązywać problem. Tylko ich działacze też są powpychani na różne stanowiska. Podobno wszyscy są kompetentni? - Z informacji medialnych wiemy, że na pewno nie wszyscy, część niestety trudno byłoby tak określić. A nie tak miało być! Obietnice z kampanii wyborczej były zupełnie inne. Nagle okazuje się: było, minęło. Przed wyborami mówiłam o tym z pełnym przekonaniem, dalej się tego trzymam. Zdjęcie z sali sejmowej po tym, jak pani członkostwo w komisji infrastruktury obroniła opozycja, przejdzie chyba do historii polskiego parlamentaryzmu. Jak to jest zadzierać z Włodzimierzem Czarzastym? Minę miał nietęgą. - Cieszyłam się, że zostaję. Zupełnie serio, nie ma merytorycznych przesłanek, żeby mnie odwołać. Pracuję w trzech komisjach, jestem członkinią komisji obrony narodowej oraz kultury i środków przekazu, ale to właśnie z komisją infrastruktury wiąże się największa część mojej aktywności. Chodzi o polityczną zemstę, zrobienie mi na złość. Wiedzą, że kompetentnie zajmuję się tymi tematami i są dla mnie ważne. Znam takich, co zazdroszczą popularności. A pani wyskakuje z lodówki, kiedy zaczyna się na przykład temat CPK. - Ostatnio zdarza mi się słyszeć takie zdania. To też trochę męczące, bo nie chciałabym z tej przywoływanej przez pana redaktora lodówki wyskakiwać. Chciałabym, żeby rozwojowe projekty szły naprzód i nie trzeba było powtarzać wciąż tych samych, popartych dowodami argumentów. Zamieszanie wokół mnie nie jest żadnym celem. Natomiast widać, że Nowa Lewica robi wszystko, żeby ono było jak największe. Zresztą początkowo miało chodzić tylko o odwołanie mnie z prezydium komisji. To można było załatwić na jednym z jej posiedzeń. Może bardziej spektakularnie było panią wyrzucić na oczach całego Sejmu? - Rodzi się pytanie, o co tak naprawdę chodzi. Jeśli o spektakl, to ma pan rację. Przy tym założeniu Włodzimierz Czarzasty na własne życzenie go sobie zafundował. I skończył ze skwaszoną miną. Trudno, żebym siedziała smutna, kiedy okazało się, że dalej należę do komisji infrastruktury. Dziękuję tym, którzy zerwali kworum. Nie mam jednak złudzeń - koniec końców wyrzucą mnie z tej komisji. Anna Maria Żukowska, przewodnicząca klubu Lewicy, stwierdziła, że problem z pani obecnością w klubie ma zostać załatwiony do końca października. - To się okaże. Nasze organy dyscyplinarne pracują w swoim tempie. Nie ma rozwiązania, spotykaliśmy się w tej sprawie z Magdaleną Biejat i Adrianem Zandbergiem. Udało się coś ustalić? - Staraliśmy się wzajemnie zrozumieć swoje racje oraz to, z czego wynikają różnice w ocenach. Staraliśmy się również poszukać drogi wyjścia akceptowalnej dla wszystkich. Mam nadzieję, że w końcu to się uda. Nie było to na pewno ostatnie spotkanie, będą następne. Czym się różni partia Razem w koalicji od zbuntowanej Pauliny Matysiak? Widać tu, proszę wybaczyć, jakąś polityczną schizofrenię. - To nie jest kwestia jednej posłanki. Podobną ocenę co do obecności w koalicji ma bardzo wiele osób w partii. Jest też sporo takich, które nie widzą żadnego problemu lub oceniają pozytywnie moje działania związane z założeniem stowarzyszenia Tak dla Rozwoju. Jeszcze więcej jest krytycznych wobec sposobu potraktowania mnie. Ale są też oczywiście tacy, którzy to popierają. Ta dyskusja jest w partii żywa, chociaż ubolewam, że przez zawieszenie nie mogę w niej do końca uczestniczyć. Jeszcze raz dziękuję osobom, które zdecydowały się nie zagłosować za odwołaniem mnie z komisji infrastruktury, czyli Maciejowi Koniecznemu, Marcie Stożek, Joannie Wisze i Marcelinie Zawiszy. Tylko Adrian Zandberg chciał panią wyrzucić z komisji infrastruktury, prawda? - To było dla mnie bardzo przykre. Zdiagnozujmy problem - rozmawia pani z PiS, jego działaczami. A tak nie wolno, bo wcześniej lewica krytykowała partię Jarosława Kaczyńskiego, tak? - Nie chodzi o tylko rozmowę z PiS, ale próby wspólnego działania na rzecz jakichś spraw. Ale w tym wypadku te sprawy są zupełnie zgodne z lewicową wizją państwa, nie są sprzeczne z programem partii. A ja w takich sprawach chcę współpracować z każdym, kto może pomóc w ich realizacji, nawet jeśli w innych sprawach się mocno różnimy. Już to mówiłam, ale powtórzę. Szukam sojuszników w konkretnych sprawach. W kontekście CPK i rozwoju Marcin Horała z PiS jest dla mnie większym sprzymierzeńcem niż Maciej Lasek z PO. Jeśli mówimy o prawach kobiet, sojusznikiem jest Barbara Nowacka, a nie Przemysław Czarnek. A nie bierze pani pod uwagę, że opozycja panią wykorzystuje? Media, które emitują coś w rodzaju biuletynów partyjnych dla tego czy innego ugrupowania? - To samo powiem w Polsacie, TVN-ie, panu albo w Telewizji Republika. Oczywiście PiS mogą cieszyć niektóre moje wypowiedzi, mają swój interes. Natomiast moje słowa nie są inspirowane ich linią. Tu klaszczą, ale wiem, że w innych tematach przy moich wypowiedziach mogą buczeć czy gwizdać. Kiedy chciano mnie odwołać z komisji infrastruktury, a druga strona sali sejmowej wstała, biłam brawo. Powód był konkretny: skandowali "CPK", więc dlaczego miałoby mi się to nie podobać? Ten projekt powinien zostać zrealizowany. Trudno mi zarzucać, że powinnam się popłakać. Po co pani stowarzyszenie Tak dla CPK albo Tak dla Rozwoju, skoro oba są "opozycyjne", a ich sprawczość może budzić wątpliwości? - To nie są stowarzyszenia "opozycyjne", tylko stowarzyszenia rozwojowe, dla których kluczowa jest realizacja strategicznych z punktu widzenia państwa inwestycji. Tak dla CPK to stowarzyszenie eksperckie, bez polityków. Zainicjowało zbiórkę podpisów pod obywatelskim projektem ustawy. Tak dla Rozwoju zostało zarejestrowane, nabiera rozpędu, coraz więcej osób do nas przychodzi. O różnych poglądach politycznych. To wszystko pokazuje, że nasza działalność ma sens. Prawie 200 tys. ludzi podpisało się pod projektem ustawy o CPK. I nie są to, jakby chciał poseł Witold Zembaczyński, trolle z Rosji. To Polacy, którzy wierzą w rozwój, lepsze i wygodniejsze życie. I przez stowarzyszenia nie będzie pani wchodzić tylnymi drzwiami do obozu Zjednoczonej Prawicy? - Wiele osób chce mnie ostatnio zapisać do PiS, aż ciężko mi w to uwierzyć. Serio, nie wygłupiajmy się. Jasno zadeklarowałam, że nawet jeśli zostanę wyrzucona z klubu i partii, pozostanę posłanką niezrzeszoną. Jestem posłanką lewicy i mam lewicowe poglądy. Po prostu staram się je głośno, ale i kulturalnie artykułować. Każdy, kto mnie zna, wie, że nie jestem pieniaczem. A jeśli panią wyrzucą, co pani będzie dalej robić jako posłanka niezrzeszona? I po kadencji? - To, co do tej pory. Każdy poseł może brać udział w pracach komisji infrastruktury, nie zamierzam się z takiej pracy wycofywać. Nie zmieniłam poglądów, będę pilnować tematów ważnych dla lewicy. Na pewno nie dam sobie przykleić żadnej łatki. Polski system wyborczy nie pozwala startować w pojedynkę, ale do wyborów jest jeszcze dużo czasu. Obecnie czekam na wiążące rozstrzygnięcia, nie jestem sama ze swoimi poglądami ani w partii Razem, ani wśród lewicowych środowisk pozaparlamentarnych i wyborców. Jakub Szczepański ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!