Agnieszka Szymańska, Marta Rawicz (PAP): 1 maja minie pięć lat odkąd Polska przystąpiła do Unii Europejskiej. Jakie Pan ocenia ten czas? Aleksander Kwaśniewski: Przede wszystkim trzeba podkreślić wagę faktu, że Polska jest w UE. To jest dla Polski nadzwyczajnie wielkie wydarzenie, korzystne dla Europy. Mimo całego krytycyzmu, który jest na zachodzie Europy, rozszerzenia UE o 10 krajów, później dodatkowo o Bułgarię i Rumunię, było decyzją mądrą, historyczną. Stworzyło przestrzeń wspólnotową, obejmującą ponad 500 milionów ludzi, która jest i wielkim rynkiem, i wielkim potencjałem, i ma szansę być silna w globalnej gospodarce, i też dać sobie radę z kryzysem. Z pięcioletniej perspektywy wejście do UE jest tym bardziej ważne, że gdybyśmy dzisiaj chcieli, w warunkach kryzysu ekonomicznego, rozszerzać Unię, napotkalibyśmy dużo więcej kłopotów. Można więc powiedzieć, że rok 2004, później jeszcze 2007 - przystąpienie Bułgarii i Rumunii, to był "last minute". Wspaniale się stało, że Polska jest w Unii Europejskiej. Po drugie, mimo różnych napięć nie zmienia się stałe, dość stabilne poparcie dla proeuropejskiego myślenia w Polsce. Pokazało to i referendum akcesyjne, i wyniki wszystkich sondaży. Trzecia rzecz, którą oceniam jako korzystną, to fakt, iż w wielu miejscach w Polsce widać fundusze europejskie. Proces modernizacji Polski przyspiesza się. Oczywiście narzekamy, że nie wykorzystujemy tych funduszy w tym stopniu w jakim należałoby, ale sądzę, że jest to jednak na niezłym europejskim poziomie i zmiana jest widoczna. A co z pozycją polityczną Polski w UE? Niestety mam tutaj więcej uwag. Nie dlatego, że głos Polski nie waży, bo waży - jesteśmy największym krajem z nowo przyjętych i nikt nie ma wątpliwości, gdziekolwiek w Europie się dyskutuje, że Polska jest krajem koncentrującym uwagę i skupiającym różne nici. Lecz nasze spory i kłótnie prestiżowo nas osłabiają i nie podnoszą efektywności w działaniu na forum europejskim. Gdyby Polska nie weszła do UE, jak wyglądałby nasz kraj? Nieporówanie gorzej. To bardzo ładnie wychodzi w porównaniach polsko-ukraińskich, bo oni są mniej więcej w takiej sytuacji, w jakiej my byliśmy na początku naszej drogi do UE, mając przed sobą wiele reform jakie trzeba przeprowadzić. Wejścia do UE nie można oddzielić od okresu przygotowawczego. Polska podpisała Układ Stowarzyszeniowy z UE w grudniu 1991 r., a weszliśmy do Unii w 2004 r. Można wiec powiedzieć, że cały proces przygotowawczy do członkostwa trwał 12 lat. Nie zapomnę jednej z moich rozmów z premierem Hiszpanii Felipe Gonzalezem, który świeżo miał w pamięci wejście swojego kraju do Unii. On mnie przestrzegał: wiem, że wy już jesteście zmęczeni mówieniem o tym "homework", pracy domowej, ale im lepiej ją przeprowadzicie, tym szybciej i skuteczniej skorzystacie z możliwości, które otwierają się po wejściu do UE. Hiszpania tak zrobiła i efekty widać. Nie zrobiła tego w tym stopniu Grecja i kłopoty też widać. My te dwanaście lat poświęciliśmy na "pracę domową", która polegała przede wszystkim na reformie gospodarczej, reformie systemu bankowego, decentralizacji władzy. Gdybyśmy nie weszli do UE i proces rozszerzenia byłby przedłużony, to oznaczałoby, że wiele zmian się dokonało, natomiast nie uzyskujemy profitów w postaci wpływu na decyzje polityczne Unii, na uzyskiwanie środków z UE. Gdyby natomiast Polska wybrała inną opcję w ogóle, bylibyśmy w swoistej próżni; próżni politycznej i ekonomicznej, bo Polska byłaby niezakotwiczona. Może byłaby w NATO, ale będąc w NATO, i nie będąc w UE, byłaby nieporównywalnie słabszym członkiem Sojuszu. Mielibyśmy też dużo więcej kłopotów gospodarczych.