Strategia Bezpieczeństwa Narodowego Rzeczypospolitej Polskiej z 2020 roku, czyli sprzed agresji Rosji na Ukrainę: "Najpoważniejsze zagrożenie stanowi neoimperialna polityka władz Federacji Rosyjskiej, realizowana również przy użyciu siły militarnej. Agresja na Gruzję, nielegalna aneksja Krymu oraz działania we wschodniej Ukrainie naruszyły podstawowe zasady prawa międzynarodowego i podważyły filary systemu bezpieczeństwa europejskiego. Federacja Rosyjska intensywnie rozbudowuje ofensywny potencjał wojskowy (w tym na zachodnim kierunku strategicznym), rozwija systemy antydostępowe m.in. w regionie Morza Bałtyckiego, w tym w obwodzie kaliningradzkim, oraz prowadzi ćwiczenia wojskowe na dużą skalę, w oparciu o scenariusze zakładające konflikt z państwami Sojuszu Północnoatlantyckiego, szybki przerzut dużych zgrupowań wojsk, a nawet użycie broni jądrowej. Federacja Rosyjska prowadzi również działania poniżej progu wojny (o charakterze hybrydowym), niosące ryzyko wybuchu konfliktu (w tym niezamierzonego, wynikającego z gwałtownej eskalacji w rezultacie incydentu, szczególnie militarnego), a także podejmuje wszechstronne i kompleksowe działania za pomocą środków pozamilitarnych (w tym: cyberataki, dezinformacja) celem destabilizacji struktur państw i społeczeństw zachodnich oraz wywoływania podziałów wśród państw sojuszniczych. Należy przyjąć, że Federacja Rosyjska będzie kontynuowała politykę podważania obecnego ładu międzynarodowego, opartego na prawie międzynarodowym, w celu odbudowy pozycji mocarstwowej i stref wpływów" - czytamy w oficjalnym dokumencie. - Mamy pięć, do 10 lat - prognozuje Romuald Szeremietiew. - Ukraińcy kupują nam czas. Dzięki nim powinniśmy spać spokojnie około 10 lat - zgadza się gen. Roman Polko. Gen. Roman Polko, gen. Stanisław Koziej, a także były szef MON Romuald Szeremietiew nie mają wątpliwości - Polska musi się zbroić, bo czeka nas niepewna przyszłość związana z nieobliczalną Federacją Rosyjską. Zresztą, to nic nowego, bo opinie Polaków są podobne - jak wynika z sondażu dla Wirtualnej Polski z czerwca, 60 proc. respondentów obawia się agresji Rosji na Polskę. Pytanie tylko, czy zdążymy, i czy będziemy gotowi. Pierwszym elementem przygotowań jest przyjęcie i stopniowe wdrażanie ustawy o obronie ojczyzny. Jego kluczowe założenie to dwukrotne zwiększenie liczebności armii. W radiowej Jedynce tak tę sprawę we wtorek komentował szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Paweł Soloch: - Armia będzie większa i nasycona nowoczesnym sprzętem. Zwróciłbym uwagę na proces przygotowania i szkolenia kadr. To proces wymagający pewnego czasu i musimy uzbroić się w cierpliwość. Mamy potencjał demograficzny umożliwiający zwiększenie naszej armii do rozmiarów zapisanych w ustawie - przekonywał. 524 miliardy złotych na modernizację armii Drugim elementem jest modernizacja polskiej armii, a na ten temat szerzej porozmawialiśmy z ekspertami. Plan Modernizacji Technicznej na lata 2021-2035 zakłada wydatki rzędu 524 miliardów złotych. Plan został jednak przyjęty jeszcze przed rosyjską agresją na Ukrainę, a chwilę po 24 lutego 2022 roku działania polskiego rządu w tej sprawie zostały zintensyfikowane. Można wręcz odnieść wrażenie, że MON kupuje wszystko od wszystkich, a jego zakupy są robione "na hurra". Miesiąc temu decyzję o zakupie południowokoreańskich odpowiedników Krabów krytykował gen. Waldemar Skrzypczak, który przekonywał, że podobną technologią dysponujemy w Polsce. Problem w tym, że Huta Stalowa Wola nie jest w stanie wyprodukować tak dużo potrzebnego sprzętu w tak krótkim czasie. Szukamy więc za granicą. - Ale nie gdzie popadnie - przekonuje nas gen. Roman Polko. - Został zrobiony zręczny manewr, bo przekazaliśmy Ukrainie postsowiecki sprzęt, a decydując się na rozwiązania amerykańskie, jesteśmy pewni co do ich kompatybilności. Byłoby to niespójne gdybyśmy kupowali jeszcze od Niemiec i Francji i nic by do niczego nie pasowało. Głównie kupujemy od USA i Koreańczyków, którzy również bazują na rozwiązaniach amerykańskich. Cieszę się, bo wszystko ze sobą współgra - podkreśla gen. Polko. Od Koreańczyków Polska ma kupić myśliwce FA-50 i czołgi K2, a także armatohaubice K9, które są bardzo zbliżone technologicznie do rodzimych Krabów. Od Amerykanów kupimy natomiast aż 250 czołgów Abrams, 500 Himarsów, 32 samoloty F-35, czy sześć zestawów przeciwlotniczych Patriot, ale też inny sprzęt. Zakontraktowaliśmy także w Turcji 24 drony Bayraktar TB2. Wszystkie kontrakty, przynajmniej w założeniu, powinny zostać zrealizowane najpóźniej do końca dekady. Metoda "kopiuj-wklej" - Niestety, oceniam te zakupy jako mechaniczne reagowanie na to, co się dzieje na Ukrainie. Określiłbym to jako metoda "kopiuj-wklej". W Ukrainie sprawdza się artyleria, to masowo kupujemy artylerię. W Ukrainie mają miejsce liczne obrony miast, to my też nastawiamy się, że będziemy bronili uporczywie miast i robimy potrzebne do tego zakupy. To nie jest najlepsza metoda wykorzystywania doświadczeń z wojny ukraińskiej. Jest ona oczywiście ważnym źródłem doświadczeń, ale trzeba je przesiać przez sito innych warunków - uważa gen. Stanisław Koziej. - Polska jest członkiem NATO, musimy myśleć o przyszłości, a konwencjonalna armia rosyjska będzie osłabiona po wojnie w Ukrainie. Jestem zdziwiony planem zakupu 500 Himarsów albo masowymi zakupami czołgów. Nie wiem czy czołgi rzeczywiście są optymalnym kierunkiem, byśmy stali się największą armią pancerną Europy. Myślę, że jednak więcej środków warto przeznaczać na nowoczesne uzbrojenie typu drony i śmigłowce - dodaje gen. Koziej. Tymczasem MON zdradził ostatnio plany związane z zakupem 96 śmigłowców Apache, czyli najdroższych śmigłowców uderzeniowych na świecie. Kierunek? Oczywiście USA. "Błaszczak wystrzelił z grubej rury" - Krytykowałem decyzję o zakupie caracali, bo uważałem, że to śmigłowce wielozadaniowe. Jeśli ktoś mówi, że coś jest do wszystkiego, to najczęściej jest do niczego. Uważałem, że w związku ze zmianami na flance wschodniej, niezbędnie potrzebujemy śmigłowców uderzeniowych. Teraz muszę powiedzieć, że minister Błaszczak, zapowiadając zakup Apache'y, wystrzelił z grubej rury. Ich liczba jest przyzwoita, więc biorąc pod uwagę względy taktyczno-operacyjne, to jest to dobry ruch. Pojawiają się natomiast wątpliwości dotyczące kosztów, ale moim zdaniem zbrojenie jest konieczne. Jeśli minister ogłosił coś takiego, to mam nadzieję, że dobrze policzono dutki, które mamy - podkreśla z kolei były szef MON Romuald Szeremietiew. Gen. Koziej, który przyznaje, że "jest fanem śmigłowców", dawkuje optymizm. - Ważniejsze są śmigłowce transportowe. Duże, które zapewniałyby wielką mobilność wojsk, przerzucania ich z kierunku na kierunek. Rolę śmigłowców uderzeniowych typu Apache w coraz większym stopniu mogą przejmować drony. Gdybyśmy kupowali je 10-20 lat temu, ich status byłby inny. Cieszę się jednak, że śmigłowce są kupowane. Krytykowałem decyzję poprzedniego ministra Antoniego Macierewicza, który po prostu zerwał program śmigłowcowy. Zniszczyli ten priorytet mówiąc, że śmigłowce są dziesięciorzędną potrzebą. Dobrze, że doszło do zmiany. Byłbym jednak zwolennikiem zakupu ciężkich śmigłowców transportowych - powtarza gen. Koziej. - Cieszę się, bo na takie zakupy czekałem 25 lat, kiedy kończyłem Akademię Obrony Narodowej - mówi nam gen. Polko. - Kiedy Putin zaatakował Ukrainę w 2014 roku trzeba było zacząć myśleć inaczej. Odbudowujemy lotnictwo, bo F-16 to była pierwsza jaskółka, a czekamy na F-35. Kompatybilne są z nimi Himarsy, a także systemy Narew, Wisła czy Abramsy. To systemy amerykańskie, które ze sobą "rozmawiają", współdziałają - przekonuje. Tryb? "Pilna potrzeba operacyjna" Imponujące jest natomiast tempo dokonywanych zakupów. Oczywiście cały proces przyspieszył w związku z agresją Rosji na Ukrainie. Politycy opozycji krytykują natomiast nie tyle potrzebę zakupów, co tryb, w jakim się one odbywają. Gdy Polska kontraktowała zakup tureckich dronów Bayraktar TB2, interpelację poselską złożył Czesław Mroczek z PO. "Postępowanie o udzielenie zamówienia na dostawy bezzałogowych systemów powietrznych (BSP) Bayraktar TB2 zostało przeprowadzone w trybie negocjacji z jednym wykonawcą w ramach procedury pilnej potrzeby operacyjnej" - czytamy w odpowiedzi podpisanej przez wiceszefa MON Wojciecha Skurkiewicza. To właśnie z furtki "pilnej potrzeby operacyjnej" najczęściej korzysta resort obrony kontraktując kolejne dostawy broni i sprzętu. Czy sytuacja rzeczywiście jest aż tak pilna? Wiceminister Skurkiewicz w odpowiedzi przywołuje Strategię Bezpieczeństwa Narodowego, ale rozszerza ją o obecną sytuację. "Znaczna część terytorium naszego kraju znajduje się w zasięgu rosyjskich systemów obrony przeciwlotniczej typu S-300 i S-400, które wraz z rozbudowanym systemem OPL Wojsk Lądowych, mogą utrudniać prowadzenie operacji na wschodniej flance NATO. Najważniejszymi elementami rosyjskiego systemu A2/AD, wymagającymi neutralizacji są: wyrzutnie rakiet operacyjno-taktycznych oraz rakiet strategicznych na stanowiskach ogniowych; system OPL; środki walki radioelektronicznej; samoloty uderzeniowe i śmigłowce. Powyższe, jak również alarmistyczne prognozy dotyczące możliwej integracji Sił Zbrojnych FR z Siłami Zbrojnymi Białorusi wskazują na konieczność szybszego niż dotychczas budowania zdolności Sił Zbrojnych RP w zakresie przełamywanie strefy antydostępowej przeciwnika" - czytamy. O "pilne potrzeby operacyjne" pytamy też naszych rozmówców. - Po wschodniej stronie mamy wojnę, w której Rosja może wygrać lub przegrać. Życzymy jej by przegrała, ale niestety może i wygrać. Jeśli tak się stanie, to możemy poczuć zagrożenie. Rosja będzie potrzebować czasu, by zregenerować swoje siły. Z różnych opinii wynika, że to może być czas od pięciu do 10 lat. To oznacza, że w tym czasie możemy się odpowiednio uzbroić. Ma pan więc odpowiedzieć, dlaczego tak pilnie i szybko dokonujemy takich zakupów. Kupuje się na pniu czołgi, działa itd., bo to wszystko jest potrzebne - przekonuje Szeremietiew. - Kupujemy, bo musimy uzupełnić nasz sprzęt, którego część przekazaliśmy Ukrainie, a moce przerobowe naszych zakładów zbrojeniowych nie są tak duże. Łatwiej będzie rozwijać nasz przemysł z Koreą Południową niż kupować znacznie droższy sprzęt na Zachodzie. W takiej sytuacji na świecie nie jest łatwo dobić się o takie kontrakty, czy to z USA, czy Koreą Południową. Pewnie sam Putin chciałby kupić od nich sprzęt - mówi nam gen. Polko. "Nie mamy wyjścia, bo sąsiad to terrorysta" Pozostaje jeszcze jedno pytanie - czy stać nas na tego typu zakupy? Gen. Koziej zwraca uwagę, że zapisana w ustawie o obronie ojczyzny nowa liczebność armii będzie potrzebowała większych nakładów. - Obawiam się, że nasze masowe zakupy są zbyt mechaniczne. Jednocześnie armia ma być zwiększona do 300-350 tys., a tymczasem budżet MON zwiększany jest tylko o 30 proc. - z 2,2 proc. PKB do 3 proc. PKB. Armia ma być natomiast dwukrotnie większa, więc potrzebujemy wydawać na obronność 4,4 lub nawet 5 proc. PKB. Przy takich założeniach, jakie są obecnie, bardzo boję się o jakość polskiej armii. Będziemy mieli wielką armię, ale jej jakość nie będzie najlepsza, bo zabraknie nam w końcu pieniędzy na wielkie zakupy, o których dzisiaj minister Błaszczak mówi - obawia się gen. Koziej. - Musimy budować własne zdolności obronne, bo widać teraz, że gdyby Ukraina się nie broniła, nie dostałaby żadnego uzbrojenia od państw Zachodu. Mam nadzieję, że nasz potencjał odstraszający będzie tak duży, że inwazja nie nastąpi, ale musimy być gotowi, by ewentualne niebezpieczeństwo odeprzeć. Na pewno wolałbym, by te pieniądze szły np. na ochronę zdrowia, ale cóż, nie mamy innego wyjścia, kiedy za sąsiada mamy terrorystę i barbarzyńcę - konkluduje gen. Polko. Łukasz Szpyrka