Polskie armatohaubice Krab to wizytówka polskiej zbrojeniówki. Powstały z połączenia trzech elementów - brytyjskiego systemu wieżowego AS-90, koreańskiego podwozia K9 Thunder i polskiego systemu Topaz. Dzięki takiemu zestawieniu dysponujemy bronią, która doskonale sprawdza się w warunkach bojowych. Kraby są niemal na każdym kroku chwalone przez ukraińskie wojsko, które od 24 lutego 2022 roku odpiera rosyjskie ataki, a od kilku miesięcy dysponuje też polskim sprzętem. Ukraińscy żołnierze przekonują, że artyleria z Polski jest znakomita pod każdym względem, a dali temu wyraz jeszcze w czerwcu. Nasi sąsiedzi podpisali bowiem u nas wielki kontrakt opiewający na blisko 60 Krabów. Ostatnio o polskim sprzęcie specjalny materiał zrobiła nawet telewizja CNN, w której Kraby były chwalone przez ukraińskich żołnierzy. Tymczasem minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak ogłosił wielkie zakupy na linii Polska-Korea Południowa. Zgodnie z umową nasz rząd ma kupić od Azjatów myśliwce FA-50 i czołgi K2 - a tym decyzjom rodzimi eksperci wyłącznie przyklaskują. Jest jeszcze trzeci element transakcji - Polska ma kupić od Koreańczyków armatohaubice K9 - niemal identyczne jak... polskie Kraby. Na zakupy do Korei Południowej Jeszcze pod koniec lipca na konferencji prasowej sam Błaszczak wskazywał, że armatohaubice K9 mają podobną konstrukcję do Krabów. Podkreślił, że nasz kraj zamówi rodzimego sprzętu tak dużo, jak to jest możliwe. "Ale nasze potrzeby są dużo większe, niż możliwości produkcyjne Huty Stalowa Wola" - dodał szef MON. Zapowiedział, że pierwsze egzemplarze armatohaubic K9 trafią na wyposażenie Wojska Polskiego jeszcze w 2022 r. W kolejnych latach produkcja tej broni ma się odbywać w Polsce. "W perspektywie chcemy także wykorzystać najlepsze doświadczenia z polskich Krabów i najlepsze doświadczenia z K9, żeby za kilka lat znaleźć rozwiązanie wspólne" - przekazał. Argumentacja ministra nie trafiła jednak do ekspertów, którzy wciąż nie rozumieją, po co kupujemy południowokoreańskie Kraby, skoro taki sam sprzęt jesteśmy w stanie wyprodukować nad Wisłą. - Dziś nie ma wielkiego zagrożenia wojną, bo Rosja jest w tej chwili słaba, więc mamy kilka lat spokoju. Nie kupowałbym więc zbyt wielu tych koreańskich "pseudo-Krabów". W tym czasie moglibyśmy zwielokrotnić naszą produkcję. Jeżeli produkujemy teraz 10-12 Krabów rocznie, to zróbmy ich 36 rocznie. To dwa dywizjony, wystarczająca liczba. To realne liczby przy zarządzaniu menadżerskim, nie politycznym. Przy innym zarządzaniu będzie totalna klapa - mówi Interii gen. Waldemar Skrzypczak. - Na całym świecie będą się z nas śmiać, że chodzimy po sprzęt do kogoś, a mamy możliwości sprzętowe na miejscu. Kupujemy przecież coś, co mamy u siebie. No gdzie tak jest?! Przecież powinniśmy być w tym zakresie autonomiczni, a nigdy nie będziemy przy takim zarządzaniu - grzmi gen. Skrzypczak. Niespodziewana dymisja prezesa Huty Stalowa Wola Oliwy do ognia dolał Bartłomiej Zając, czyli do niedawna prezes Huty Stalowa Wola. 5 sierpnia, a więc tydzień po podpisaniu kontraktu z Koreańczykami, podał się do dymisji. Niektóre media podawały, że powodem jego odejścia była właśnie umowa z Koreańczykami. Zając już wcześniej miał dawać do zrozumienia, że zakup koreańskich Krabów jest pozbawiony sensu. - Przecież u nas tak jest zawsze. Na całym świecie zbrojeniówką kierują merytoryczni ludzie, czego przykładem jest Korea Południowa. Sięgamy po ich czołgi i inne rozwiązania, bo to czołówka światowa - a to dlatego, że zbrojeniówką kierują fachowcy, ludzie doświadczeni. Nie ma tam rozdania politycznego. Oni wiedzą, że zarządzanie polityczne sektorem zbrojeniowym doprowadza do jego regresu. U nas ma to miejsce. Dla mnie jest to niepojęte, że pozbywają się prezesa Huty Stalowa Wola. To twórca wielu rozwiązań, niepowtarzalnych w innych fabrykach zbrojeniowych. Pozbywanie się takiego człowieka jest niezrozumiałe i tego nikt na świecie nie zrozumie - uważa gen. Skrzypczak. Rozmówca Interii przekonuje, że osiągnięcia Huty Stalowa Wola to nie tylko słynne Kraby, ale też Raki, Borsuki, Kryle, Langusty, Baobaby. Gen. Skrzypczak nazywa je dziećmi "europejskiej stolicy artylerii", którą jest Huta Stalowa Wola. - Nie ma w Europie drugiej fabryki, która produkowałaby tyle różnych technologicznie rozwiązań w sektorze artylerii. Tylko my to mamy. To czołówka światowa - przekonuje. - Politycy robią sobie zdjęcia przy Krabie, Raku, Borsuku, przypisują sobie te sukcesy. A kiedy człowiek wyraża swoją opinię, jest przez to niszczony. Świadczy to o małostkowości. Do zarządzania zbrojeniówką trzeba dojrzeć, trzeba być prawdziwym Polakiem. Uważam, że Bartłomiej Zając wspólnie z zespołem zbudowali w Stalowej Woli potężny potencjał. Nie ma żadnego podobnego zakładu w Europie, który byłby równy Stalowej Woli - dodaje. Zając z Hutą Stalowa Wola był związany od 15 lat. Zaczynał jako konstruktor, potem był dyrektorem, członkiem zarządu i wreszcie prezesem. Dlaczego teraz odszedł? - Dla mnie to sprawa lobbingu. U nas każdego dobrego, który chce zrobić coś pozytywnego w zbrojeniówce, wykańcza lobbing. A lobbing jest bardzo mocno związany z politykami i służbami. To takie nieformalne małżeństwo polityków i służb w zwalczaniu tych wszystkich, którzy chcą zrobić coś dobrego. Dla mnie wykończenie Zająca jest ewidentnym przykładem, jak się pozbyć człowieka, który potrafi - kończy gen. Skrzypczak. Łukasz Szpyrka