Mówi posłanka Koalicji Obywatelskiej: - My nie wtrącamy się posłowi Giertychowi w kwestię rozliczeń PiS-u - to bardzo ważna kwestia i nikt nie odbiera mu tutaj zasług za wykonaną pracę - więc niech on nie wtrąca się w kwestie aborcji. Jeśli wychodzi z klubu projekt ustawy i klub zobowiązuje się do głosowania w określony sposób, to Giertych też ma w taki sposób zagłosować. Inna z posłanek KO: - Jeśli chodzi o posła Sługockiego, to być może na jego przykładzie inni parlamentarzyści nauczą się na przyszłość, jak zarządzać swoim czasem, łącząc funkcje parlamentarne i rządowe. Wieloletni polityk Platformy Obywatelskiej: - Jedni chcą urwać głowę Giertychowi, uważają, że wzięcie go na pokład od początku było błędem i najchętniej pozbyliby się go natychmiast z partii. Drudzy mówią, żeby nie szaleć, bo było wiadomo, jakie poglądy ma Giertych, a Sługocki po prostu nie dopilnował, żeby poinformować klub o delegacji. Ważny samorządowiec PO: - Z Waldkiem i Romanem to była pokazówka Donalda, żeby pokazać wszystkim, że jest mocny i panuje nad sytuacją w partii. Badania mówią jasno, że głosy kobiet i sprawy kobiece to dla nas ważny procent poparcia, więc po takiej wtopie musimy pokazać, że jesteśmy zasadniczy, a PSL i Polska 2050 nie. Polityczne zbrodnie i kary Emocjonalna dyskusja wokół posłów Giertycha i Sługockiego to efekt szybszego, niż ktokolwiek mógł przypuszczać, powrotu do Sejmu tematu aborcji. Lewica już na następnym posiedzeniu po przegranym głosowaniu nad depenalizacją przerywania ciąży rozpoczęła zbieranie podpisów za ponownym złożeniem odrzuconego projektu ustawy. Celem jest, żeby po sejmowych wakacjach posłowie ponownie zagłosowali w tej sprawie. Lewicy w zbieraniu podpisów pomaga Koalicja Obywatelska, której również bardzo zależało na złagodzeniu prawa aborcyjnego. Przy okazji powrotu tematu aborcji, odżył też temat posłów Sługockiego i Giertycha. Pierwszy w głosowaniu nie wziął udziału, bo był w tym czasie, jako wiceminister rozwoju i technologii, w służbowej delegacji do Stanów Zjednoczonych. Nie poinformował o niej jednak władz klubu, o swojej absencji również. Poseł Giertych na głosowaniu był, ale zamiast opowiedzieć się za lub przeciw, wyciągnął kartę do głosowania. Trzecim posłem KO, który feralne głosowanie opuścił, był Krzysztof Grabczuk. Jako jedyny miał jednak solidne wytłumaczenie: pobyt w szpitalu. Obu polityków za złamanie dyscypliny klubowej w kluczowym głosowaniu spotkały dotkliwe kary - Sługocki stracił stanowisko wiceministra, a Giertychowi odebrano funkcję wiceszefa klubu KO i zawieszono w prawach członka klubu. Zwłaszcza kwestia Giertycha, znanego ze swoich konserwatywnych poglądów na kwestie obyczajowe, wzbudziła w KO duże emocje. Tłumaczenia, tłumaczenia Emocje tym większe, że kiedy rok temu Donald Tusk brał Giertycha na listy Koalicji, zapewniał, że znany adwokat także w przypadku praw kobiet będzie głosować podobnie jak cała formacja. Jeszcze rok wcześniej, również na olsztyńskim Campusie Polska, Tusk zarzekał się, że na listach KO nie będzie osób, które nie popierają legalizacji aborcji do 12 tygodnia ciąży. W sierpniu 2023 roku w Olsztynie Tusk, skonfrontowany z młodymi wyborcami ówczesnej opozycji, którzy niekoniecznie kochają Giertycha, przyznał, że otrzymał od byłego wicepremiera zapewnienie, że ten "prędzej złoży mandat, niż złamie dyscyplinę". - Oszukał wyborców, premiera Tuska, koleżanki i kolegów w klubie - mówi dzisiaj Interii jedna z prominentnych posłanek KO. Sam Giertych nie uważa jednak, że dyscyplinę klubową złamał i kogokolwiek oszukał. W wywiadzie dla Gazeta.pl z 22 lipca przyznał, że nigdy nie zobowiązał się do poparcia liberalizacji aborcji do 12 tygodnia ciąży, "za co groziło mi wykreślenie z list". Kompromisem w rozmowach z władzami KO była obietnica niegłosowania przeciw takim rozwiązaniom. - Dopiero kilka miesięcy po wyborach dowiedziałem się, że jest dyscyplina obecności w głosowaniu zapisana w regulaminie klubu. Wcześniejsze ustalenia mówiły o tym, że będę mógł nie głosować - wyjaśnił polityk. Konfrontowany z zarzutem o złamanie ustaleń z władzami KO, Giertych tłumaczy, że ustaleń nie złamał, złamał za to regulamin klubu w kwestii obecności na głosowaniu. - I poniosłem za to karę. Przyjmuję ją z pokorą - mówi w wywiadzie dla Gazeta.pl. Zupełnie inną postawę w sprawie swojej kary ma poseł Sługocki. - Nie zamierzam odgrywać roli ofiary. Zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji. Nigdy nie pozwolę na to, żeby moja osoba i moja sytuacja były elementem wykorzystywanym do osłabiania koalicji rządzącej czy Koalicji Obywatelskiej - mówi w rozmowie z Interią. Były już wiceminister rozwoju zaznacza jednak, że "każdy z nas ma inną perspektywę. Premier Tusk ma inną, ja mam inną, moje koleżanki i koledzy z klubu mają inną, a jeszcze inną mają osoby, które oczekiwały na zmianę prawa aborcyjnego". Podkreśla też, że gdyby jego służbowa delegacja była do któregoś z europejskich państw, zapewne zdążyłby ją przerwać i wrócić. W przypadku Stanów Zjednoczonych było to niemożliwe. - Odległość, czas i możliwość znalezienia odpowiedniego lotu już stanowiły przeszkodę. To było po prostu niemożliwe - ocenia. Zero współczucia ze strony klubu Wszystkie te tłumaczenia nie przekonują jednak kolegów i koleżanek z klubu oraz partii. Zwłaszcza koleżanek. Rozmawiając z politykami i polityczkami KO wiele współczucia dla duetu Giertych - Sługocki wyczuć nie można. - Obaj zostali potraktowanie uczciwie - ocenia surowość wyciągniętych konsekwencji jedna z posłanek Koalicji Obywatelskiej. - Jeśli to ich niczego nie nauczy, jeśli nie zaczną głosować tak, jak zobowiązał się cały klub, to w przyszłości czekają ich kolejne konsekwencje - dodaje. Takich wypowiedzi można usłyszeć zdecydowanie więcej. - Kary są adekwatne do możliwości ukarania obu panów - krótko komentuje inna z posłanek KO. Od jednego z naszych źródeł w Koalicji Obywatelskiej dowiadujemy się, że szef klubu KO o absencji posła Sługockiego dowiedział się... na godzinę przed głosowaniem. - Nie wiedział o tym ani minister, ani szef klubu - słyszymy. - Przecież to niepoważne. Znam posłów, którzy specjalnie na to jedno głosowanie wrócili na własny koszt z wakacji, żeby być fair wobec klubu i wyborców - irytuje się nasze źródło. W przypadku Giertycha zaskoczenia nie ma. Jest za to wściekłość, bo mnóstwo osób przestrzegało partyjne władze, że w ważnych obyczajowych głosowaniach właśnie tak to będzie wyglądać. - Wszyscy wiedzieliśmy, że z Giertychem będą problemy, zwłaszcza przy takich głosowaniach. Dlatego można powiedzieć, że spodziewaliśmy się, że nas wystawi - przyznaje z irytacją prominentna posłanka KO. Z kolei przykład posła Sługockiego ma być - słyszymy w KO - przestrogą dla wszystkich parlamentarzystów, że jeśli nie są w stanie sprawnie i skutecznie łączyć funkcji poselskich i ministerialnych, to muszą z którejś z nich zrezygnować. Jeśli nie zrobią tego sami, to "pomoże" im w tym premier. - Posiedzenie Sejmu nie było zwołane ad hoc, mieliśmy je wszyscy wpisane w kalendarzach - mówi Interii jedna z posłanek partii rządzącej. I podkreśla: - Podstawowymi obowiązkami każdego parlamentarzysty są głosowania i udział w komisjach. Jedna z osób należących do kierownictwa klubu zaznacza jednak, że głosowania ws. depenalizacji aborcji większość rządząca nie przegrała z powodu posłów Giertycha, Sługockiego i Grabczuka. Nawet gdyby wszyscy trzej poparli postulowane zmiany w prawie, wciąż brakowałoby jednego głosu. - Na przykład głosu posła Zalewskiego z Polski 2050 - jednej z dwóch osób z Polski 2050 nieobecnych na tym głosowaniu - który tłumaczył, że nie zdążył wrócić ze szczytu NATO. O dziwo, premier Kosiniak-Kamysz był na tym samym szczycie i wrócić zdążył - wskazuje nasze źródło. I dodaje: - Premier Tusk po swojej stronie po tym głosowaniu posprzątał, ale inni nie. To PSL i Polska 2050 zawiodły Polki, a rozliczamy tylko Koalicję Obywatelską. Tusk puszcza oko do Giertycha Nasi rozmówcy zwracają uwagę na jeszcze jedną rzecz, czyli różnicę w podejściu do Sługockiego i Giertycha ze strony Donalda Tuska. Pierwszy został bez zbędnej zwłoki odwołany z funkcji wiceministra, a szef rządu nawet się z nim nie spotkał. W przypadku drugiego premier zwrócił się do władz klubu o zawieszenie w prawach członka klubu KO i pozbawienia funkcji wiceprzewodniczącego klubu. Funkcji, którą - jak twierdzą politycy KO - Giertych otrzymał "głównie w związku z jego aktywnością 'śledczą' i rozliczaniem PiS-u". Gdzie wspomniana różnica w podejściu Tuska do Giertycha? Pytany o kary dla obu polityków premier sprawę Sługockiego skwitował krótkim komunikatem o podpisaniu dymisji. W przypadku Giertycha nie zabrakło cierpkich słów dotyczących głosowania, ale padło też sporo pochwał pod adresem znanego mecenasa. - Bilans dokonań Romana Giertycha jest zdecydowanie korzystny, jeśli chodzi o całość jego zaangażowania w prace Sejmu - powiedział dziennikarzom Tusk. Wyraźnie podkreślił też, że to nie z winy Giertycha większość sejmowa przegrała głosowanie w sprawie depenalizacji aborcji. - Nie dam sobie (tego - przyp. red.) wmówić (...) bo to jest nieprawda - kontynuował szef rządu. Zaznaczył również, że będzie dalej współpracować z Giertychem w wielu innych sprawach, w których mają o wiele bliższe poglądy niż w kwestii aborcji. "Trochę miłych słów, a trochę gorzkich. Cieszę się, że premier Donald Tusk uznaje ogólny bilans mojej pracy w Sejmie za pozytywny. Tak więc do roboty" - skomentował słowa swojego szefa sam Giertych na Twitterze. Rząd dusz Giertycha Właśnie te "miłe słowa" zirytowały dużą część partii Tuska. - W polityce nie powinno być świętych krów - krzywi się jedna z posłanek. - Dla mnie i wielu osób w klubie zachowanie Giertycha jest problemem, niezależnie od tego, jak bardzo przyczynia się do rozliczania i ścigania PiS-u - dodaje inna z parlamentarzystek KO. W szeregach Platformy wskazuje się na dwie kwestie, które stoją za specjalnymi względami, które premier Tusk ma dla Giertycha. Pierwsza to świetne relacje mecenasa z najtwardszym i najbardziej radykalnym elektoratem KO, który słynie z nienawiści do PiS-u i domaga się stanowczych, ostrych rozliczeń poprzedniej ekipy rządzącej. Mówi osoba z władz Platformy: - Giertych ma rząd dusz naszego najbardziej hardkorowego elektoratu. Każdy publiczna krytyka pod jego adresem, także ze strony posłów czy członków rządu, kończy się wylewem nienawiści jego wyznawców w kierunku krytykujących. Czego Giertych by nie zrobił, oni będą zawsze za nim stać i go bronić. - Donald jest trochę uzależniony od Giertycha. On obsługuje emocje naszego najtwardszego elektoratu, dużej i istotnej grupy wyborców KO - potwierdza nam inny, doświadczony polityk PO. - To zbyt istotna postać dla tych ludzi, żeby odstrzelić go za jedno głosowanie, nawet tak ważne i tak symboliczne. Donald musiał dać mu jakoś po łapach, ale nie mógł się go pozbyć - dodaje. Drugą sprawą, która podbija wartość akcji Giertycha w PO i koalicji rządzącej to kwestia rozliczeń PiS-u. To temat fundamentalny dla olbrzymiej grupy wyborców koalicji rządzącej. Politycy Platformy przyznają, że te rozliczenia nie idą tak szybko, jak zakładano, co frustruje najtwardszy elektorat i zaognia relacje między nim a partią. Ostatnia wpadka z aresztowaniem posła PiS-u Marcina Romanowskiego dodatkowo wzmocniła Giertycha, który znany jest z dosadnej krytyki działań Ministerstwa Sprawiedliwości i Prokuratury Generalnej. - Po wpadce z Romanowskim odstrzelenie Giertycha, nawet przy jego ewidentnej winie, zostałoby fatalnie odebrane w twardym elektoracie - mówi Interii dobrze zorientowany polityk PO. Podkreśla, że za tę wpadkę "wyborcy się na nas wściekli". - Gdybyśmy mieli Romanowskiego za kratkami, posadzonego jeszcze kogoś z wierchuszki PiS-u, to można by się pozbyć Giertycha, bo nie byłoby takiej presji na rozliczenia ze strony elektoratu. A tak, Giertych jest nie do ruszenia - wyjaśnia nasz rozmówca. I dodaje: - W naszym najtwardszym elektoracie mamy autentyczną, żywą emocję pt. "Weźcie, do cholery, w końcu kogoś powieście". Dla tych ludzi Giertych jest bohaterem, bo uważają go za jedynego gościa, który traktuje kwestię rozliczenia PiS-u śmiertelnie serio. Jak słyszymy w Platformie, chociaż Tusk nie może dziś pozbyć się Giertycha, ani nawet za ostro go skrytykować, to głosowanie w sprawie aborcji będzie mieć dla znanego mecenasa długoterminowe konsekwencje. Wszystko dlatego, że prawa kobiet to dla elektoratu PO arcyważna sprawa i wyborcy Giertychowi tego nie zapomną. - Za duża krzywda mu się nie stała, ale właśnie pożegnał się ze swoimi marzeniami o byciu ministrem sprawiedliwości albo prokuratorem generalnym - mówi nam osoba z partyjnych władz.