Wieloletnie rządy poprzedniej władzy, której prawie udało się zbudować Budapeszt w Warszawie, doprowadziły państwo do groźnego rozwibrowania prawnego i ustrojowego. Miała być miękka autokracja, stworzona na fundamencie nie zawsze konstytucyjnych ustaw, a ostały się rozmiękczone i spleśniałe instytucje, których nie da się - być może chwilowo - zreformować. Nikt nie ma dobrego pomysłu, jak wyjść z tego pata, zwłaszcza że rozdmuchane narracje o "głębokich rozliczeniach" rozmijają się z rzeczywistością. Obywatele widzą piekło niemocy wybrukowane pragnieniem sprawczości. Oto klęska państwa Dziś połowa politycznej Polski nie uznaje legalności niektórych izb Sądu Najwyższego, gdyż tworzą je (neo)sędziowie powołani przez upolitycznioną i ulepioną w niekonstytucyjnym trybie Krajową Radę Sądownictwa. A druga połowa zaprzecza legalności Prokuratury Krajowej i wszelkich jej decyzji, strasząc przyszłymi rozliczeniami i cichym puczem wobec nowych elit. Co z tego, że winne są "reformy" PiS wspierane przez prezydenta, skoro obecnej władzy zostało tylko czekanie na inną głowę państwa? A co, jeśli wygra kandydat, który nie wesprze polityki rządu Donalda Tuska? Oto klęska państwa i destrukcja umowy społecznej. Obie strony tego sporu - choć prawnicy uciekają od słowa "spór", powołując się na pryncypia orzeczeń polskich i europejskich - mają swoje argumenty, swoje interpretacje oraz "swoich" konstytucjonalistów, którzy nawzajem kwestionują własne wykładnie, choć prawo jest jedno. Niby jasne jest, że nie da się całej serii niekonstytucyjnych działań poprzedniej władzy uzasadnić grzechem Platformy Obywatelskiej, która w 2015 roku wybrała dwóch nadmiarowych sędziów do Trybunału Konstytucyjnego, ale to się właśnie dzieje. Aktualna opozycja między innymi tym jednym niefortunnym głosowaniem uzasadnia przekonanie o własnej wyższości moralnej i prawnej. Skoro oni mogli - słyszymy - to my mogliśmy jeszcze bardziej. Nikt już jednak nie chce pamiętać, że Trybunał Konstytucyjny zdążył jeszcze orzec, że wybór trzech z pięciu sędziów był legalny, a prezydent miał obowiązek niezwłocznie przyjąć ich ślubowanie. Tak się nie stało, a władza PiS zaczęła tworzyć coś na kształt alternatywnego, równoległego państwa. Okrągłego Stołu nie będzie Funkcjonariusze tego zdublowanego państwa, którzy nie uznają państwa rządzonego przez Tuska, osłaniają opozycję przed szeroko pojętymi rozliczeniami. A to Trybunał kierowany przez Julię Przyłębską wydaje orzeczenie zabezpieczające, mające chronić świadków przed koniecznością przychodzenia przed komisję śledczą, a to izba Sądu Najwyższego, kwestionowana przez orzecznictwo europejskie, "przywraca" prokuratora Dariusza Barskiego. Nawet jeśli połowa politycznej Polski nie uznaje tych wyroków, a druga połowa traktuje je jako absolutnie obowiązujące, to zwykły obywatel - niczym Kazik Staszewski na najnowszej płycie z Kwartetem ProForma - "ucieka z Polski, której zaczyna się bać". To nie jest tani symetryzm, który po równo rozdziela grzechy, bo w sprawie praworządności sytuacja jest zerojedynkowa na niekorzyść PiS, ale wyborcy coraz mniej z tego rozumieją. Bo państwo - trwające w stanie zawieszenia, babrające się w dawnych winach, niepotrafiące się zdecydować, czy rozliczać twardo i skutecznie, czy może wybaczać i puszczać w niepamięć, niezdolne do wewnętrznego porozumienia w fundamentalnych sprawach ustrojowych - jest państwem z przysłowiowej dykty. Odsłoniętym przed obcymi służbami, niezrozumiałym dla własnych obywateli. A może - pytają propaństwowe pięknoduchy - Okrągły Stół? Żadnego Okrągłego Stołu tu nie będzie. W Polsce już dawno nikt z nikim poważnie nie chce rozmawiać. Przemysław Szubartowicz ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!