Podczas gdy południowa Polska zmaga się z największą katastrofą powodziową od lat, politycy i towarzyszący im harcownicy nie rezygnują z partyjnych bijatyk. W mediach społecznościowych (i nie tylko tam) nie opada bitewny kurz również w obliczu realnych ludzkich tragedii. Bez symetryzowania Nie chodzi nawet o to, że władza spiera się z opozycją, za czyich rządów wybudowano i zmodernizowano więcej wałów przeciwpowodziowych, bo obiektywnie trzeba stwierdzić, że za czasów PiS, a więc od 2016 roku, takich inwestycji było znacząco mniej, niż za czasów wcześniejszej koalicji PO-PSL, co pokazują dane GUS. Chodzi o to, że opozycja - i w tej sprawie jest stroną absolutnie dominującą - zupełnie straciła słuch na społeczne emocje. I bezwzględnie chce wykorzystać dramatyczny moment. Nie ma tu miejsca na symetryzowanie, bo to politycy PiS i Suwerennej Polski nie potrafią zawiesić na kołku politycznych ataków i cynicznych rozgrywek, nawet jeśli po stronie władzy da się znaleźć niemądre riposty lub niepotrzebne zaczepki. Ale władza nie robi ludziom łaski, gdy ostrzega wcześniej o sytuacji pogodowej, organizuje sztaby kryzysowe, zapewnia pomoc poszkodowanym czy decyduje o wprowadzeniu stanu klęski żywiołowej, bo do tego jest powołana, do tego została wybrana i z tego będzie rozliczana w wyborach. A opozycja zawsze ma wybór - pomagać ludziom czy atakować przeciwników. Nie da się odmówić rządowi, że zaczął działać wcześniej, ostrzegał i raczej odrobił lekcję z poprzednich lat. Dość przypomnieć sytuację, gdy media wykorzystały wyrwaną z kontekstu wypowiedź Włodzimierza Cimoszewicza. W czasie powodzi w 1997 roku ówczesny premier powiedział: "Trzeba się ubezpieczać, a ta prawda jest ciągle mało powszechna". Wprawdzie chwilę później mówił, że rząd oczywiście udzieli pomocy, ale tego już dziennikarze nie przekazywali, więc zwyciężyło oburzenie na polityczny nietakt i brak wyczucia. Dziś niechętne rządowi media i politycy próbują grać wypowiedzianymi przez Donalda Tuska w pewnym momencie słowami o tym, że wobec nieprzesadnie alarmujących prognoz "nie ma powodu do paniki". Ale trudno obecnie, po niemal 30-letniej ewolucji mediów elektronicznych, ukryć fakt, że premier odnosił się do zmieniających się raportów meteorologicznych i niedługo później mówił już o nadchodzących rekordowych opadach i mało optymistycznych prognozach. W 1997 roku Cimoszewicz nie miał szans. Polska polityka w otchłani Dziś nietakt i brak wyczucia - fakt, innego typu - są po stronie opozycji, która nie chce przeoczyć żadnej okazji do robienia polityki. Oto były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro atakuje Tuska i wychwala przekazywanie pieniędzy z Funduszu Sprawiedliwości na wozy strażackie, nie dodając, że ten proceder jest pod lupą prokuratury, bo według śledczych służył politykom do nielegalnej promocji wyborczej. To najgorszy moment, by bronić przegranej sprawy i aferę przedstawiać jako atut. Oto Jarosław Kaczyński - choć już wówczas trwała akcja informacyjna o zbliżających się niebezpiecznych opadach i spodziewanej katastrofie - nie zrezygnował z antyrządowego wiecu, podczas którego nie padło ani jedno słowo o konieczności zawieszenia sporu w obliczu realnego zagrożenia. Być może wiara w to, że środowisko, które przez lata potrafiło do celów politycznych używać katastrofy smoleńskiej, włączy hamulec w obliczu klęski żywiołowej porównywalnej z powodzią tysiąclecia, to naiwność. A może raczej rozpaczliwe poczucie, że polska polityka osuwa się w otchłań totalnej bezmyślności i bezwstydu, co jest destrukcyjne dla i tak rozprutej wspólnoty. Kaczyński stracił okazję Jarosław Kaczyński wolał więc przemawiać do garstki swoich zwolenników zgromadzonych na ulicy i do widzów prawicowej telewizji o "torturach", Tusku i imigrantach, niż wzywać do mobilizacji w obliczu kataklizmu. Wolał dzielić, niż przenieść swój teatr na inny czas. Wolał pokazać swoich partyjnych kompanów, by wznosili mało lotne okrzyki, niż uspokoić społeczne emocje. Wolał ujawnić swoją strategię na wybory prezydenckie, którą będzie polaryzacja i podgrzewanie zgranych fobii, niż rozpocząć ofensywę wyborczą w lepszym czasie. Prezes PiS stracił okazję, by zachować się inaczej. Nawet jeśli niektórzy uczestnicy polskiej areny publicznej zrozumieli już, że tragedia, z jaką zmagają się dziś mieszkańcy zalanych terenów, wymaga dojrzałości politycznej, to wielu innych węszy okazję, by w tej strasznej powodzi utopić także rodzącą się ludzką solidarność. A to zapomniane słowo - wyjątkowo warto pokusić się o patos - ta zapomniana wartość jest dziś w Polsce najbardziej potrzebna. Przemysław Szubartowicz ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!