Ważne i ciekawe rzeczy działy się podczas obchodów 80. rocznicy powstania w warszawskim Getcie. Prezydent Niemiec Frank Walter Steinmeier mówił o winie Niemców, nie żadnych "nazistów", o co często się zżymamy. Z kolei pojawienie się w Warszawie prezydenta Izraela Jicchaka Herzoga zapowiedziało porozumienie zawarte między resortami edukacji tego państwa i Polski. Dotyczy ono izraelskich wycieczek szkolnych przyjeżdżających do nas jako do miejsca, gdzie dokonywał się Holokaust. Dobry dzień na reparacje? Obchody miały w sobie posępną godność. Chyba tyle tylko można zrobić, żeby były poważne. "Gazeta Wyborcza" krytykuje jednak rząd PiS, że przy tej okazji poruszył temat reparacji wojennych dla Polski. Wicepremier Piotr Gliński wręczył niemieckiemu prezydentowi kolejny raport o polskich stratach wycenianych na bilion euro. Komentator "Wyborczej" ocenił, że to czysto polityczna gra i nazwał to zdarzenie profanacją rocznicy. Do samych żądań reparacyjnych mam stosunek mieszany. Trudno twierdzić w realiach niesuwerennego PRL, że Polacy zrzekli się ich w roku 1953 w sposób definitywny. Ale Niemcy będą tak twierdzić. Możliwe, że te roszczenia mają jeden skutek pozytywny. Przypominają o tym, skąd zapóźnienia cywilizacyjne Polski i kto za nie historycznie odpowiada. Zarazem moje wątpliwości podpowiadają mi, że budowanie tożsamości narodu na permanentnym poczuciu krzywdy jest zdradliwe. Jest to również droga do mentalności postkolonialnej, podobnie jak nadmierna usłużność wobec naszych dawnych krzywdzicieli. Tyle o meritum. Pojawia się problem momentu. Skoro podjęto taką decyzję, polskie władze mają prawo monitować i alarmować świat. Czy jednak akurat w tym jednym jedynym dniu? Nie zakłócamy najsłuszniejszymi roszczeniami pogrzebu. Czekamy na dzień po nim. Jednak epitet "profanacja" uważam za przesadny. Droga do braterstwa Z drugiej strony ta rocznica stała się również okazją do powrotu debaty o relacjach polsko-żydowskich. Słuchałem profesor Barbary Engelking jak w programie TVN krytykowała niewymienionego z nazwiska prezydenta Andrzeja Dudę za to, że stawia znak równości między Polakami-sprawiedliwymi i Żydami. Że czyni powstanie w Getcie częścią wspólnej polsko-żydowskiej sprawy. Za tym kryje się szersza teza: sprawiedliwych było niewielu, za to Holokaust jest czymś tak wyjątkowym, że nie wolno go zestawiać z żadną inną krzywdą. Był wyjątkowy, ale przecież zarazem był częścią wojennej opresji w tej części Europy. "Dziś Żydzi, jutro my" - powtarzali Polacy nękani łapankami, wywózkami, egzekucjami każdego dnia. Poczucie wspólnej wojennej krzywdy to w moim odczuciu droga do polsko-żydowskiego braterstwa. Wciąż zakłócanego wzajemnymi pretensjami, ale być może realnego. Że sprawiedliwych było niewielu? Ale chyba to dobrze, że nawiązujemy, my, Polacy, dziś do ich postaw i ich sposobu myślenia. Uogólniona konkluzja: "Pomagaliśmy Żydom" może razić. Ale przecież takie uogólnienia dotyczą i samych Polaków. "Walczyliśmy z Niemcami"? Naprawdę walczyła większość? Ruch oporu to ledwie kilka procent, choć naturalnie sympatyzowała z nim większe masy. Kto był obojętny? Monika Olejnik oznajmiła w TVN poprzedniego dnia, w rozmowie z reżyserką Agnieszką Holland: "Warszawa była obojętna". Powoływała się na relacje, między innymi na wojenne opisy Czesława Miłosza. Nawet Holland, raczej mało wyrozumiała wobec Polaków z tamtych czasów, polemizowała z tym werdyktem. Rzecz byłam jej zdaniem, bardziej skomplikowana. Następnego dnia Olejnik, skrytykowana między innymi przez prezesa IPN Karola Nawrockiego, była już mniej stanowcza. W rozmowie z Barbarą Engelking przypominała o karze śmierci grożącej Polakom ze pomaganie Żydom. Tym razem to pani profesor rozwinęła tezę o obojętności. Jej zdaniem na warszawskich ulicach dominowało hasło "Żydków palą". Ludność żydowska miała być rozczarowana postawą Polaków. Ten temat stał się tematem niekończących się debat internetowych. Gdzie wśród liberałów i lewicowców coraz bardziej modne jest przekonanie, że Niemcy wybrali Polską za miejsce masowej kaźni, także dla Żydów z innych krajów, z powodu antysemickich postaw Polaków. Na tę tezę nie ma żadnego potwierdzenia w postaci choć połówki zdania jednego nazistowskiego dygnitarza. Jest oczywiste, że Polska była największym skupiskiem Żydów. I że chciano dokonać ludobójstwa z dala od Europy zachodniej. Część elit tej Europy skądinąd pomagała w deportowaniu swoich Żydów. Te spory i te bilanse ćwiczyliśmy wielokrotnie. W sytuacji, gdy nam zależy i na opinii Zachodu i na relacjach z Izraelem, podrzucanie takich narracji jest biciem w polską rację stanu. Ale przede wszystkim jest to historyczna nieprawda. Profesor Engelking nie zaszła aż tak daleko. Ale zastanówmy się nad jej oskarżeniem o obojętność czy cynizm. Nie mamy żadnych badań mogących definiować nastawienie ówczesnych Polaków w procentach. Są pamiętniki, są dzieła literackie, ale one opierają się zawsze na obserwacjach wyrywkowych. Życie w cieniu śmierci Czy ulica po aryjskiej stronie reagowała obojętnie? Żydom, gdy się na nią przedostawali, mogło się tak wydawać. Ale ja przypomnę, że to było po trzech i pół roku strasznych zdarzeń. Po owych już przeze mnie przywoływanych egzekucjach i wywózkach. W miastach każdy Polak, wychodząc do pracy, żegnał się z rodziną, bo mógł nie wrócić. W takiej sytuacji najstraszniejsze zbrodnie powszednieją. Na płonącą dzielnicę patrzy się suchymi oczami. Możliwe, że na zagładę "obcych" patrzy się jeszcze bardziej spokojnie niż na śmierć "swoich". Ale mamy tu generalny odruch obronny. Ludzie żyli w cieniu śmierci. To rodzi zmiany w mentalności, na długie lata. Naturalnie byli szmalcownicy. I były reakcje antysemickie. Ja wiele lat później, bodaj w roku 1983, jako student jadący pociągiem, usłyszałem od gawędzących na korytarzu współpasażerów, że "Hitler z Żydami to postąpił słusznie". Ale spotkałem takich ludzi raz w życiu. Takie spostrzeżenia to za mało, żeby mówić o winie narodu za cokolwiek, bo ten naród był sterroryzowany, bezbronny. Pojawiły się teorie, że polskie podziemie mogło zrobić więcej. Nie mogło, to akurat przyznaje sama profesor Engelking. Ale wielu polskich inteligentów kultywuje takie przeświadczenie: przeciw prawicy, przeciw katolikom, przeciw tej zawsze winnej Polsce. Owszem, uwaga pani profesor o rozżaleniu Żydów jest do pewnego stopnia prawdziwa. Moim zdaniem to naturalna reakcja ludzi skazanych, będących w innej sytuacji niż ich sąsiedzi. Czy to wystarczy, żeby uznawać takie odczucia za wyznacznik rzeczywistości? Byłem niedawno na musicalu "Irena". Poznański Teatr Muzyczny pokazał do muzyki Włodka Pawlika opowieść o Irenie Sendlerowej, kobiecie, która ratowała ludzi tysiącami w ramach struktur polskiego państwa podziemnego. Po spektaklu ze sceny przemawiała Bieta Ficowska, jedna z ostatnich dziewczynek, które wtedy przeżyły. Przeżyły dzięki determinacji polskich lewicowców takich jak Sendlerowa. Ale i dzięki pomocy zakonnic, o których pani Ficowska mówiła z wielką czułością. Są inne świadectwa. Choćby film dokumentalny "Matusia" o franciszkance Matyldzie Getter, która ratowała żydowskie dzieci, z narażeniem życia własnego i całego zakonu. Tam też pojawiły się świadectwa ludzi z Izraela. Dedykowałbym je wszystkim, którzy wiążą Holokaust z tradycją chrześcijańską. To dalece bardziej skomplikowane. Ludziom z polskich elit, narzekających na nieczułość i bierność Polaków z czasów powstania w Getcie (z których większość po prostu się bała) zadedykuję na koniec pytanie. Naprawdę jesteście pewni, że w warunkach zmasowanego terroru sami byście ryzykowali? Pomyślcie o tym przy obfitym śniadaniu albo przy popołudniowej kawie?