Bywało już kilka razy w naszej - najnowszej nawet - historii, gdy Polska bywała poligonem dla eksperymentów o skali międzynarodowej. Tak było na przykład na przełomie lat 80. i 90. z terapią szokową. O tym, że nie był to pomysł "made in Poland", świadczy szereg niezbitych dowodów. W tym kluczowa rola przeróżnych zagranicznych doradców (w stylu choćby niesławnego Jeffreya Sachsa), którzy nagle pojawiali się w samym centrum wydarzeń i zyskiwali drogę "do ucha" kluczowych decydentów tamtych procesów: Mazowieckiego, Kuronia, Michnika, Balcerowicza. Głośna niegdyś lewicowa autorka Naomi Klein nazwała to potem po imieniu - doktryną szoku. Chodziło o to, by w krajach takich jak Polska przetestować radykalne rozwiązania polityczne i społeczne - w tamtym wypadku szło o przestawienie dużego kraju w kilka miesięcy na turbokapitalizm neoliberalny. Po tym, jak okazało się, że można, inicjatorzy szli dalej, rozlewając neoliberalizm na Wschód (Rosja) oraz - co może nawet ważniejsze - także na Zachód. Kto nie widzi, że takie na przykład Niemcy albo nawet Skandynawia w niewielkim stopniu przypominają dziś stare dobre państwa dobrobytu, ten niewiele wie o współczesnym świecie. Królik doświadczalny dla reszty Europy Wiele wskazuje na to, że dziś znów jesteśmy króliczkiem doświadczalnym. Tym razem chodzi już o coś innego. Oto na naszych oczach rząd Donalda Tuska testuje, jak daleko można się posunąć w wypalaniu żywym ogniem największej partii opozycyjnej cieszącej się niezmiennie poparciem ok. 30 proc. społeczeństwa. Sposób, w jaki od grudnia ubiegłego roku traktowane jest Prawo i Sprawiedliwość, nie ma precedensu w całej historii III RP. A analogii trzeba szukać raczej w tym, jak swoich konkurentów niszczyła w II RP sanacja. Albo jak radzono sobie z opozycją w krajach postradzieckich takich jak choćby Gruzja. Bo na pewno nie są to standardy, do jakich nawykliśmy we współczesnych demokracjach parlamentarnych. Nawet jeśli przyjąć, że PiS też w latach 2015-2023 nie zachowywał się wobec Platformy szczególnie rycersko, to różnica klas jest jednak uderzająca. Czy Platformie odebrano prawo do nominowania marszałków Sejmu i Senatu, czy jej wpływowym politykom hurtowo zdejmowano immunitety, czy odebrano jej większą część publicznych pieniędzy na funkcjonowanie? Albo czy wcześniej na poprzednich etapach kohabitacji prezydentów i premierów z różnych partii jakiekolwiek rządy tak ostentacyjnie omijały głowę państwa, jak robił to rząd Tuska rękami ministrów Sienkiewicza (przejęcie mediów publicznych) czy Bodnara (zmiany w wymiarze sprawiedliwości)? Odpowiedź brzmi: nie, nie i jeszcze raz nie. Tego wszystkiego w takiej skali nigdy nie było. Co jednak jeszcze bardziej dające do myślenia, to kompletne przyzwolenie, jakie na te praktyki przyznaje premierowi Tuskowi europejski establishment. To szczególnie uderzające w kontekście aptekarskiej troski, jaką wobec najdrobniejszych podejrzeń o brak praworządności w Polsce podnosiła Bruksela przed rokiem 2023. Po tej dacie - w zasadzie z dnia na dzień - wzrok się Komisji Europejskiej pogorszył najmniej o 15 dioptrii. A oczy pokryły się dodatkowo grubymi łuskami. Można to oczywiście nazwać hipokryzją i wyrzekać na podwójne wartości stosowane wobec PiSu i uśmiechniętej koalicji. Moim zdaniem jest jednak gorzej. Wygląda bowiem właśnie na to, że to nie jest żadna stronniczość ani kłopot natury poznawczej. Ogryzek polskiej demokracji Tu nie ma mowy o jakimkolwiek braku wiedzy. Brukselskie elity liberalne zachowują się tak, jakby Tuskowcom i Bodnarowcom kibicowały. Jakby ich rękami testowali nowatorską antypopulistyczną rekonkwistę. Celem jej przyszłego zastosowania u siebie. Na wypadek, gdyby siły polityczne dążące do podważenia liberalnego monopolu na władzę w Europie jakimś sposobem do władzy doszły. Tak, jak doszły już we Włoszech. Albo w Holandii. A może niebawem także we Francji albo Niemczech. Jak daleko można się posunąć w ich zwalczaniu? Jak mocno da się nagiąć hasła demokracji albo praworządności, by utwierdzić swój monopol na władzę? To w imieniu zachodnich elit chadecko-socjaldemokratyczno-liberalno-zielonych sprawdzają dziś w Polsce Tusk i Bodnar. I to jest prawdziwy powód milczenia Brukseli czy Berlina w temacie coraz bardziej ewidentnego robienia z polskiej demokracji i praworządności ogryzka. Rafał Woś