To dość charakterystyczne, że gdy PiS doszedł do władzy, Donald Tusk przepisał swój majątek na żonę. Były i obecny premier obawiał się jakiegoś rodzaju sankcji czy prześladowań ekonomicznych ze strony swoich przeciwników politycznych. Nic takiego się nie stało, ale stara zasada, że ludzie najbardziej obawiają się ze strony innych tego, co sami chcą im zrobić, okazała się prawdziwa. To wykluczenie ekonomiczne, odcięcie od jakichkolwiek poważnych źródeł dochodu, ma być skuteczną formą eliminacji opozycji i utrwaleniem rządów obecnej ekipy na lata. Pomysł zresztą w Polsce był już stosowany i wpisujący się w "światowe trendy". Zeropraworządność To wykluczenie, faktyczne dożynanie mediów, organizacji pozarządowych, nawet biznesu, jeśli nie reprezentują odpowiednich poglądów politycznych, linii ideologicznej, czy po prostu nie reprezentują jakiegoś konglomeratu, odbywa się zawsze pod płaszczykiem sytuacji zobiektywizowanej. Jakichś mierników, wyroku, danych, decyzji komisji albo wręcz algorytmu, z którym przecież nikt nie dyskutuje (bo z algorytmem w naszych czasach się nie dyskutuje, nawet jeśli zajmuje się on dalej posuniętą cenzurą treści niż komunistyczny cenzor). Podobnie nie dyskutuje się z "obiektywną oceną". Sprawę dobrze widać w obszarze chociażby coraz bardziej rozwiniętego i coraz bardziej obowiązkowego obszaru społecznej odpowiedzialności biznesu (CSR). To, co swoimi korzeniami sięga filantropii i prospołecznych ambicji wielkich fabrykantów i dawnych korporacji, dziś uregulowano w obowiązkowe kategoryzacje. Ale nie dość tego, sprawę rozciągnięto w szczegółowy system raportowania i oceniania (ESG), który już konkretnie narzuca realizację celów związanych z określoną wizją świata, gdzie pojęcie "zrównoważonego rozwoju" jest rozciągane na kolejne obszary: najpierw była zeroemisyjność, a teraz dołączane są kwestie mniejszości seksualnych. W Polsce, w ekonomicznej eliminacji przeciwników, dochodzi jednak druga sprawa będąca praktycznym efektem braku praworządności w naszym kraju i fatalnego funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości, czyli niemożliwości skutecznego odwołania się od rozmaitych decyzji do względnie niezależnie i niezawiśle działającego sądu. Nie jest to problem nowy, nie pojawił się ani dziś, ani za PiS, ani jeszcze wcześniej za PO czy za SLD. Ale nikt tego stanu nie nadużywał w takim stopniu w jakim robi to obecna ekipa, dla przypomnienia, co i rusz otrzymująca jakieś międzynarodowe laury za "umacnianie praworządności". Hulaj dusza, ale tylko Tuska Decyzja i cała sprawa związana z deliberacjami PKW nad dotacją budżetową PiS jest tego koronnym przykładem. Czy faktycznie PiS korzystał ze wsparcia instytucji państwa, choćby za publiczne pieniądze chwaląc się realizowanymi przez rząd projektami? Oczywiście, że tak. Podobnie, jak robił to Donald Tusk w roku 2011, a także Ewa Kopacz w roku 2015. Czy istnieją dowody na to, że było to korelowane ze sztabem wyborczym? Ich zdaje się nie ma. Co więcej, w czasie gdy podejmowana jest decyzja, w Olsztynie odbywa się przyplatformerski Campus Polska, gdzie były europoseł KO Jerzy Buzek mówi ze sceny tożsamościowym językiem wiecu wyborczego ("zwyciężyliśmy", "zwyciężymy"). Impreza jest finansowana przez kilkanaście dużych podmiotów rynkowych i wspierają ją instytucje samorządowe, a także potężna niemiecka fundacja rządowa. Do tego wciąż pozostaje kontrowersyjna sprawa zaangażowania idących w grube miliony kwot w kampanię outdoorową "walki z sepsą" przez WOŚP, a i imprezy organizowane przez Jerzego Owsiaka nie obywają się bez silnych akcentów politycznych i wspierania rządzącego (niegdyś opozycyjnego) obozu. Trudno było zauważyć, by premier Tusk i rząd nie próbowali chwalić się swoimi działaniami w okresie kolejnych kampanii wyborczych. Czy oznacza to, że i KO powinna mieć cofniętą dotację? Jeśli PKW byłaby konsekwentna w swoim obecnym działaniu, to powinna ukarać wszystkie partie. Nigdy jednak nie zdarzyło się, by represje ze strony Komisji dotknęły formacji rządzącej, nie licząc PSL pod koniec rządów poprzedniej koalicji, gdzie mniejszy koalicjant był już bardzo mocno skonfliktowany z dużym. O co chodzi z PKW? Wyjaśniamy, co rządzący zarzucają PiS Do tego ludowców ukarano za rzecz skrajnie nieodpowiedzialną. Przelewanie pieniędzy na inne konta niż konta partyjne. Tego błędu nikt już nie zrobi, ale w sumie Donald Tusk by mógł. Dla niego pod kątem prawnym dziś "hulaj dusza, piekła nie ma". Przynajmniej do czasu. Dlatego PKW staje się po prostu, jak kolejne inne instytucje państwa, częścią mechanizmu walki politycznej, a bez względu na jej jutrzejszą decyzję, już swoim kunktatorstwem zdążyła PiS solidnie finansowo dopiec. Nigdy nie zrobiłaby tego w odniesieniu do formacji rządzącej. W końcu to też są ludzie. Wiktor Świetlik ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!