Wrażliwi społecznie i ekologicznie zachodnioeuropejscy hipsterzy nie pozwoliliby na pushbacki z Niemiec czy Francji. O pushbackach z Polski i Węgier nawet nie będą wiedzieć, gdyż wiedza wrażliwych społecznie i ekologicznie hipsterów w ogóle nie jest zbyt imponująca. Jest bardzo lokalna, dotyczy wyłącznie ich własnego narcyzmu i traum. Dzięki pushbackom z Polski i Węgier niemiecka czy francuska klasa polityczna miałaby ze swoimi hipsterami spokój. A Kaczyński i Orban w ogóle nie uważają polskich czy węgierskich hipsterów za problem dla siebie, gdyż tutejsi hipsterzy najbardziej nienawidzą "liberalnych dziadersów". Kaczyński chce, aby Polska była koszarami, gdyż koszar nie rozlicza się z praworządności, z niezawisłości sędziowskiej, nawet z czystości wyborczych procedur. Kraj, który jest koszarami, rozlicza się z zupełnie podstawowej zdolności utrzymania porządku, z przejezdności szos, którymi podróżują ciężarówki z natowskim sprzętem dla Ukrainy i z funkcjonowania lotnisk, na których lądują samoloty z natowskim sprzętem dla Ukrainy. Kraj, który jest koszarami rozlicza się także z sum wydanych na zakup broni u sojuszników. Nawet jeśli te pieniądze będą długiem nie do spłacenia dla paru kolejnych pokoleń mieszkańców tych koszar. Kaczyńskiemu może się też podobać to, że koszary, nad którymi panuje, stoją pośrodku kontynentu osuwającego się w polityczny chaos. W wyniku wojny na Ukrainie najbardziej oberwała oczywiście sama Ukraina, zaraz potem Rosja (choć na razie wciąż mniej, niż by należało, jeśli ta wojna ma się zakończyć ocaleniem ukraińskiej państwowości i zmianą na Kremlu) i Unia Europejska. Unia (słaba politycznie już wcześniej), kiedy na kontynencie zaczęły ze sobą tańczyć dinozaury, okazała się bardziej bezbronna, niż pierwsze drobne ssaki, które pod koniec mezozoiku potrafiły przynajmniej wyjadać dinozaurom jaja. Od pierwszych dni wojny Unię Europejską łatwo było rozegrać, szczując na nią populistów ze Wschodu, populistów z Południa, populistów z samego francusko-niemieckiego rdzenia. Szczując ich pod każdym możliwym pretekstem: że UE za mało pomaga Ukrainie, że za bardzo się w wojnę na Ukrainie angażuje, że zbyt ostrożna z sankcjami, że z sankcjami zbyt radykalna. Podczas gdy Amerykanie i Rosjanie rozszarpują Unię na poważnie, Borys Johnson (którego politycznie nie ma już wśród nas, ale zawsze może wrócić, podobnie jak Trump) czy Jarosław Kaczyński przykładają się do tego na zasadzie żaby podstawiającej łapę, kiedy ludzie poważniejsi od niej podkuwają konia. Amerykańskie deep state (administracja/służby/biznes) pod Joe Bidenem i tak rozwala Unię ostrożniej i subtelniej, niż by to robiło pod Donaldem Trumpem. Biden i najrozsądniejsi spośród Demokratów chcieliby nawet współpracować z Unią, tyle że od przypadku do przypadku dochodzą do wniosku, że nie ma z czym. Rosjanie rozwalają Unię tak samo mało subtelnie jak zwykle. Kaczyński od początku grał w tę grę, bo choć jest ona zabójcza dla Polski (jeśli Amerykanie pod Trumpem lub innym trumpoidem wycofają się z geopolitycznego bagna, w jakie zaczyna zmieniać się Europa wraz ze słabnięciem UE, Polska pierwsza w tym bagnie utonie), jemu chaos w Europie opłaca się pod każdym względem. Może wystawiać Dudę i Morawieckiego, żeby rozmawiali z Amerykanami o życiu i polityce w koszarach. Może rozłożyć proces niszczenia niezawisłych sądów na lata kolejnej kadencji. Może zmieniać prawo wyborcze. Może kazać drukować tony pustej złotówki na wyborcze dary dla emerytów, górników, rolników oraz dla amerykańskich firm zbrojeniowych. Może robić wszystko. Jak na dziś, pozwala mu na wszystko także opozycja. Po ostatniej wymianie ciosów wydaje się, że opozycja dopiero w kwietniu, maju, czerwcu, lipcu... (czyli sporo za późno) zdecyduje o tym, czy da Kaczyńskiemu zwycięstwo już u progu kampanii wyborczej (np. idąc na czterech listach), czy jednak spróbuje z nim trochę powalczyć. Kiedy po jednej stronie jest chaos, a po drugiej chociażby paranoidalny porządek, strona pogrążona w chaosie ma zawsze mniejsze szanse. Jeśli Tusk wygra z Kaczyńskim w atmosferze takiej, jaką na opozycji mamy dziś, i tak będzie miał przeciwko sobie zradykalizowaną w kampanii Lewicę, zradykalizowanego w kampanii Hołownię i penetrowanych coraz bardziej przez PiS, brnących do suwerennej samozagłady, PSL-owców. Jeśli zatem Tusk w takiej atmosferze nawet wygra z Kaczyńskim jednym czy dwoma punktami, i tak będzie miał ogromne kłopoty ze stworzeniem stabilnego rządu. Jeśli jednym punktem przegra, będzie to koniec jego i koniec Platformy. Hołownia, Lewica, PSL trochę na to liczą (do tego stopnia, że przestali pracować nad innymi politycznymi scenariuszami), zupełnie błędnie sądząc, że skorzystają na porażce Platformy. Lewica i PSL-owcy wierzą, że pożywią się na jej elektoracie, Hołownia wierzy, że hurtowo zastąpi i Tuska, i Trzaskowskiego. W rzeczywistości porażki PO, która będzie wyłącznym zwycięstwem Kaczyńskiego, także oni politycznie nie przeżyją. A jeśli przeżyją w zacementowanym przez trzecie wygrane wybory państwie PiS, to tylko jako reglamentowana opozycja. PSL może wtedy być Zjednoczonym Stronnictwem Ludowym, a partia Hołowni Stronnictwem Demokratycznym. Szymonowi Hołowni warto by jednak przypomnieć, że SD nigdy nie dostało w PRL-u stanowiska Przewodniczącego Rady Państwa (taki ówczesny prezydent). Nawet to symboliczne stanowisko rezerwowało dla siebie PZPR (taki ówczesny PiS). Może scenariusz bycia reglamentowaną opozycją w państwie PiS spełnia ambicje Hołowni i PSL-owców (Waldemara Pawlaka na pewno, on z ZSL-u powstał, więc jeśli uzna, że nie ma innej możliwości, chętnie się w ZSL obróci). A może oni po prostu żyją w alternatywnej rzeczywistości, gdzie Jarosław Kaczyński to chrześcijański demokrata, a PiS to niemiecka chadecja. Na krótką metę chaos na opozycji będzie promował Tuska. Jeśli jednak któraś z setek przygotowywanych przez PiS na kampanię antytuskowych armat wypali i trafi, to naprzeciw Kaczyńskiego i PiS-u nie pozostanie już nic.