Upadła władza, która wciąż usiłuje znaleźć sposób na poradzenie sobie z porażką, chwyta się różnych metod, by utrzymać swoich wyborców poza powyborczą depresją. Oprócz groteskowych - jak w przypadku "lex Tusk" - sięga także po sposoby nieskuteczne, ale nośne medialnie. Powołanie na dwa tygodnie rządu Mateusza Morawieckiego może być postrzegane jako próba betonowania instytucji czy odwlekania nieuchronnego, jednak nade wszystko może stać się fundamentem nowego mitu założycielskiego prawicy. Wprawdzie Jarosław Kaczyński usiłował 10 listopada połączyć katastrofę smoleńską z niepodległością i Józefem Piłsudskim, by stworzyć katalog spraw, wokół których mógłby jednoczyć się zawiedziony suweren, ale ta próba zakończyła się fiaskiem i szybko o niej zapomniano. Natomiast spodziewana przegrana Morawieckiego, który wygłosi wielowątkowe exposé o "polskich sprawach", a potem nie uzyska wotum zaufania, stanie się motorem do opowieści o tym, że PiS nie tyle stracił władzę, ile mu ją ukradziono. CZYTAJ WIĘCEJ: Ciemna strona Już teraz partyjna propaganda upowszechnia narrację o "mniejszej większości" w Sejmie, "w oczywisty sposób" wygranych wyborach, odebraniu szansy na to, by największy klub sejmowy mógł rządzić. Nawet jeśli jest to wersja dla naiwnych - którzy nie orientują się, że w Polsce obowiązuje system parlamentarno-gabinetowy, gdzie rząd powołuje taka większość, jaką udaje się znaleźć w parlamencie, a nie największy klub - z pewnością znajdzie admiratorów. Mitologia zdrady przy Okrągłym Stole, gdzie część opozycji dogadała się z PRL-owską władzą na przekór prawdziwym patriotom, była swego czasu dość skutecznie eksploatowana. Podobnie jak "noc teczek" z 1992 roku, gdy upadł rząd Jana Olszewskiego, co w środowisku odchodzącej właśnie władzy było wówczas interpretowane jako spisek agentów przeciw lustracji. Kaczyński uwielbia spiskowe teorie i nostalgiczne fantazje polityczne, a jeszcze bardziej uwielbia ich używać do dzielenia i rządzenia. Czemu tym razem miałby postąpić inaczej? Nie opozycja totalna, ale opozycja "ukradzionej władzy" - to mogłaby być nowa mitologiczna kotwica formacji Kaczyńskiego. Oczywiście władzy ukradzionej przez łże-elity, niemieckich popleczników, brukselskich pachołków, a także aferzystów. PiS chętnie wykorzystuje medialny głód znalezienia jakiejś afery przyszłej nowej władzy, więc zajęło się projektem ustawy wiatrakowej. Wprawdzie nie przeszedł on jeszcze ścieżki legislacyjnej, jest niezwykle skomplikowany, najbardziej kontrowersyjne oskarżenia doczekały się sprostowań, ale nieprecyzyjne zapisy stały się okazją do politycznego ataku. Przy okazji zapomniano, w jaki sposób PiS przeprowadzało ustawy przez Sejm, zwłaszcza te naruszające konstytucję i nierzadko przy użyciu reasumpcji na żądanie, a media bez sprawdzenia dały się wciągać w przekaz o "lobbyście wiatrakowym", który miał potajemnie pracować nad projektem, a który finalnie okazał się pracownikiem Kancelarii Sejmu. Zbieżność nazwisk tym razem uśpiła czujność poszukiwaczy afer. CZYTAJ WIĘCEJ: Co będzie? Tymczasem w cieniu wielkiej polityki ze Śląskiego Festiwalu Nauki w Katowicach - po internetowej nagonce - usunięto spotkanie z bynajmniej nieprawicowym blogerem i popularyzatorem nauki Łukaszem Sakowskim, ponieważ jego poglądy na transpłciowość nie spodobały się postępowym elitom tego akademickiego ośrodka. Na świecie podobne akty wymazywania nieprawomyślnych przez strażników czystości ideologicznej są coraz częstsze, doświadczyła ich między innymi J.K. Rowling, autorka przygód o Harrym Potterze, której dorobiono gębę "transfobki". Jednak ten triumf cenzury na polskim uniwersytecie powinien przede wszystkim niepokoić rodzimych zastraszonych liberalnych demokratów, którzy boją się politycznej poprawności zamiast wskazywać jej absurdy, ponieważ stała się już zjawiskiem orwellowskim i w sposób niekontrolowany pęcznieje po lewej stronie sceny politycznej. A przecież to właśnie na tej glebie rosną prawicowi populiści pokroju Donalda Trumpa, podczas gdy racjonalni wyborcy tracą zdroworozsądkową, centrową reprezentację. Jeśli politycy wierzący w demokrację chcieliby zająć się naprawdę poważną sprawą, to kryzys wolności słowa nieźle się do tego nadaje. Przemysław Szubartowicz