Donald Trump swoją kampanię prezydencką rozpoczął w dniu, w którym przestał być prezydentem. Bez względu na problemy sądowe, ataki, oskarżenia. W Polsce wszystko może się wydarzyć we wszystkich obozach politycznych, ale realna, ciekawa niepewna dotyczy dwóch najważniejszych formacji. Rządzącej i opozycyjnej. O ile jednak w Koalicji Obywatelskiej dziś funkcjonuje półformalny kandydat, a kwestią dyskusyjną jest to, czy lider formacji i premier nie chce go zastąpić, to w PiS kręci się wesoła karuzela nazwisk, w przypadku których, a przynajmniej większości z nich, dość pewne jest, że nie są na poważnie. Tusk kontra Morawiecki Można by to uznać za strategię. W końcu od tego kogo prawica wystawi, może zależeć taktyka Donalda Tuska. Integrujący twardy elektorat, ale mający duży elektorat negatywny, mógłby mieć na przykład kłopot z kimś, kto przyciągnie mniej zaangażowane rzesze wyborców. Choćby z Beatą Szydło, która do tego mogłaby ściągnąć trochę elektoratu kobiecego (choć nadzieja na to, że kobiety zagłosują na kobietę bywa nader często płonna). Wtedy zdecydowanie większe szanse miałby Rafał Trzaskowski niż Tusk. Ale wojna, którą była premier stoczyła z Jarosławem Kaczyńskim o Małopolskę pokazuje, że jej kandydatura nie dostałaby akceptacji szefostwa partii. Naturalnym kandydatem wydaje się Mateusz Morawiecki i to jego najczęściej wskazuje elektorat PiS jako swojego kandydata. Problem w tym, że były premier ma duży elektorat negatywny, bo stał się symbolem polityki PiS. Tu, co ciekawe, mógłby powalczyć Tusk. Byłoby to interesujące starcie dwóch liderów, realny pojedynek dwóch wizji Polski i dwóch obozów. Przyznam szczerze, że o takim pojedynku bym marzył, bo byłoby to uczciwe frontalne starcie, a nie swoista proxy war, wojna zastępcza, pełna symulacji, niedopowiedzeń i ściem. Dziś wydaje się, że Morawiecki ma zdecydowanie mniejsze szanse niż Tusk, ale co będzie za dziewięć miesięcy, gdy ludzie po swoich portfelach zauważą, że niedawne hasło PO o tym, że obniża ceny prądu, nieco mija się z prawdą, a skutki pakietu emigracyjnego i polityki migracyjnej UE naprawdę pukają do drzwi? Były premier ma jednak elektorat negatywny jeszcze zupełnie gdzie indziej. We własnej partii. To niepisana koalicja różnych sił, w tym ziobrystów i części "starego PiS", którzy od lat czekają z nadzieją na moment, w którym Morawieckiemu się noga powinie. Jeśli Mateusz Morawiecki będzie miał szanse wygrać z Tuskiem, będą oni działać przeciwko jego kandydaturze. Jeśli poniesie spektakularną porażkę, wykorzystają to, by osłabić jego pozycję. Skok na głęboką wodę W tej sytuacji trwają poszukiwania kandydata akceptowalnego dla różnych grup, co wcale nie jest takie łatwe. Po Tobiaszu Bocheńskim, Waldemarze Budzie, kilku innych osobach, przyszedł czas na byłego wojewodę ze Szczecina Zbigniewa Boguckiego. Sporą wadą tego kandydata jest to, że nie są w stanie wiele o nim powiedzieć często nawet dziennikarze zajmujący się polityką. Porównanie z Andrzejem Dudą w 2015 roku jest absolutnie nieuprawnione. Obecny prezydent postacią rozpoznawalną stał się po katastrofie smoleńskiej, a w 2015 roku był jednym z bardziej aktywnych posłów, docenianych nawet za merytorykę przez nieznoszącą PiS, nieżyjącą już dziennikarkę Janinę Paradowską z "Polityki". Także więc i kandydaturę Boguckiego dziś trudno traktować poważnie. Ciągły brak mocnego kandydata i chaotyczność komunikacji PiS przekłada się na poczucie słabości tej partii, brak zdecydowania co do podstawowych spraw kierunkowych, propozycji poruszających Polaków, jak program Beaty Szydło w 2015 roku czy prorozwojowa krucjata Morawieckiego cztery lata później. PiS po prostu reaguje na kolejne ciosy, które funduje tej partii rządząca ekipa, zapewne wkrótce włącznie z odebraniem subwencji i uchylaniem immunitetów europosłów okraszonym agresywnymi tyradami Tuska. Co więc może być odpowiedzią? Choćby jakaś forma prawyborów, nie tylko w partii, ale i w PiS-owskim elektoracie. Oczywiście wyborcy PiS nie są policzeni i zadeklarowani jak wyborcy wielkich partii amerykańskich. Ale mimo wszystko taka formuła pozwoliłaby wyjść szeroko z programem, pobudzić zdrową a nie ukrywaną konkurencję, zaktywizować wyborców, w końcu dostać bezpośredni, czasem brutalny, komunikat zwrotny od elektoratu. Tylko czy zamknięta, zmurszała, pokonana, a wciąż będącą jedną z najważniejszych ostoi europejskiego konserwatyzmu, partia Jarosława Kaczyńskiego byłaby w stanie wskoczyć na tak głęboką wodę? Wiktor Świetlik ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!