Kto by się spodziewał, że nabrzmiewający od lat społeczny problem, jakim była źle kontrolowana i narastająca fala imigracji z niektórych krajów Azji, a także problemy z coraz większym brakiem asymilacji przybyszów, tworzeniem się enklaw, gett, gangów i poczuciem wykluczenia, można rozwiązać tak łatwo. Ekstremista Clarkson Mieszkałem jakiś rok w Londynie ponad 20 lat temu i już wówczas problem bengalskich gangów dotyczył w dużym stopniu Birmingham, a także choćby londyńskiej dzielnicy Whitechapel, inna sprawa, że zawsze dość szemranej. I żeby było jasne, nie chodziło o to, że przybysze mieli inny kolor skóry albo zwyczaje religijne, a to, że tworzyli gangi, na co zwracali uwagę mieszkający często w Anglii od pokoleń Hindusi, a także drobni biznesmeni z Bangladeszu prowadzący restauracje i sklepiki. Oni pierwsi padali ofiarą przemocy czy wymuszeń ze strony swoich rodaków z "najnowszej fali emigracji". Od tego czasu sprawy poszły do przodu, i to w nie najlepszym kierunku, a od kilku dni na ulicach brytyjskich miast trwają nieraz gwałtowne protesty, a także dochodzi do walk pomiędzy grupami bojówek. Na szczęście jest rozwiązanie, które podchwyciła duża część świata politycznego i medialnego, także w Polsce. Wystarczy tych protestujących nazwać "faszystami, radykałami, chuliganami". W ten sposób sprawa się rozwiązuje. A jeśli demonstracje i zamieszki będą się rozszerzać, to będzie oznaczało, że faszystów jest coraz więcej, więc jeszcze bardziej należy przyspieszyć proces wzmacniania multikulturalnego charakteru społeczeństwa, by siłę tę osłabić. Zaś każdy, kto choćby wyrazi wątpliwość, czy tego rodzaju działanie nie jest prostą drogą do wojny domowej, staje się człowiekiem stojącym po stronie "faszystów i fanatyków". Celnie podsumował to Jeremy Clarkson, pisząc o tym, że zaniepokojony losami swojego kraju tynkarz, murarz lub rzeźnik, idąc na demonstrację lub wyrażając głośno swoje poglądy, nagle zamienia się w "skrajnie prawicowego ekstremistę". Którym zresztą nie jest. Czekanie na kalifat Akurat to osiągnięcie współczesnego Zachodu doskonale zaadoptowaliśmy w Polsce, a jeśli spojrzeć na niektóre media i środowiska i ich działalność od początku lat 90., to mieliśmy u siebie być może i prawdziwych trendsetterów. Kilka miesięcy temu ćwiczyliśmy to i my, i cała Europa w odniesieniu do protestów rolniczych. Rolnicy, przez lata ignorowani, bo są grupą mniejszościową w całej już Europie, zwracali uwagę na to, że niektóre elementy wprowadzanych reform klimatycznych i ekologicznych są niezgodne z ich interesem, ekonomią, a nawet zdrowym rozsądkiem, jak choćby fanatyczna walka ze środkami ochrony roślin. W odpowiedzi słyszeli, że są niewykształconymi wstecznikami, znajdującymi się pod wpływem rosyjskiej agentury. Narracja ta była grana szczególnie w Polsce, ze względu na dodatkowy aspekt kwestii ukraińskiego zboża. A kiedy zaczyna się walka z faszyzmem, prawicowym radykalizmem i złymi demonami, to z gry wyłącza się jakikolwiek zdrowy rozsądek, a uruchamia emocje. Paradoksalnie, dokładnie tak jak na stadionie. Tylko hasło jest inne: "kto nie skacze, ten faszysta". I tak długo będzie skakanie trwało aż po latach zamieszek, chaosu i dezintegracji społecznej ktoś zrobi porządek. Być może będzie to autentyczny faszysta, być może - jak w głośnej książce Michela Houellebecqa - kalifat. Tak czy siak, wielu odetchnie z ulgą. Wiktor Świetlik ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!