Sezon ogórkowy, wydarzeń mało. Tym chętniej media wdają się w polityczne spekulacje. Choćby o kandydatach na prezydenta, po jednej i drugiej stronie. Innym zdarzeniem okazuje się sondaż. Wynika z niego, że według większości Polaków rząd Donalda Tuska nie wywiązuje się z wyborczych obietnic. Tak odpowiada, według badania United Surveys dla Wirtualnej Polski, 53,5 proc. pytanych. Zdawać by się mogło, że to oczywiste. Ciągle jeszcze, choć pewnie nie w TVN, przypomina nam się tegoż Donalda Tuska opowiadającego ze swadą w kampanii, jak to "na pytanie pewnej dziennikarki" odpowiedział, że benzyna może być po 5,19. On wie, jak to zrobić i z pewnością zrobi. Ceny paliw nawet nie zbliżają się do tej zapowiedzi, a urzędnicy Tuska tłumaczą już po wyborach, że rząd nie ma na nie wpływu. Po co obecny premier wiązał się tak szczegółowymi zapowiedziami? To tajemnica jego osobowości. Nasi kontra Tamci Rzecz nie jest jednak tak oczywista, jak by się zdawało na pierwszy rzut oka. Można przedstawiać politykę jako serię kontraktów z wyborcami. Pytanie jednak, czego one dotyczą. Wyjątkowo drastyczna polaryzacja odwołuje się do emocji, do wyborów tożsamościowych. Kocha się SWOICH, a jeśli nawet się nie kocha, to wybacza im to wszystko, czego nie chce się darować znienawidzonym TAMTYM. To TAMCI niszczą za każdym razem - przykład pierwszy z brzegu - ochronę zdrowia. Nasi usiłują ją odbudować. Kolejki do specjalistów są takie same, ba, z każdą kolejną ekipą się wydłużają. Nie one będą jednak kryterium oceny, kto się nam podoba, a kto nie. Nawet jeśli pod rządami SWOICH doznajemy oczywistych niewygód czy opresji, próbujemy ich nie widzieć. Albo zwalać na TAMTYCH. Zarazem ten mechanizm nie przesądza o wszystkim, bo nie wszyscy się nim kierują. W przypadku tego sondażu mamy dane bardziej szczegółowe. Na pytanie, czy rząd wypełnia obietnice, "zdecydowanie tak" odpowiedziało zaledwie 5,2 procenta. Raczej tak - 34,4 procenta. Raczej nie - 24,7 procenta. Zdecydowanie nie - 28,8 procenta. Nie wiem - 6,9 procenta. Wygląda na to, że tylko bardzo niewielka grupa Polaków (nieco ponad 5 procent) uważa obecną ekipę za bezwzględnie wiarygodną. I równocześnie wciąż dużo większa grupa chce jej ufać, choć może nie bezwzględnie. Podział jest oczywiście polityczno-partyjny. Aż 94 procent zwolenników PiS i Konfederacji odpowiada, że obecny rząd jest niewiarygodny. Inaczej jest po stronie koalicji. Wprawdzie 68 procent jej zwolenników odpowiada, że się wywiązuje, ale 22 procent że nie (choć tylko 2 procent, że zdecydowanie nie). Zapewne każdej z grup wyborców chodzi o co innego. Dla zwolenników opozycyjnej prawicy to oczywistość. Wszystko, co robi ten rząd, jest jedną wielką ściemą. Zwolennicy obecnej władzy mogą za to opłakiwać konkretne, ważne dla nich zobowiązania. To charakterystyczne, że temu wahnięciu nastrojów nie towarzyszy na razie przełom w sondażach partyjnych. Ba, po wyborach europejskich Koalicja Obywatelska wysunęła się na prowadzenie, w kolejnych badaniach o włos przed PiS, ale jednak. Z tego wynika, że zwolennicy dawnej opozycji wciąż są gotowi popierać ją przy władzy, choć znają już jej grzeszki i grzechy. Kluczem jest zapewne głucha niechęć do TAMTYCH. Ma ona charakter kulturowy i nie zależy od spełnienia tego czy innego konkretnego postulatu społecznego czy ekonomicznego. Wina PiS Zarazem ten stan nie musi trwać wiecznie, ujawniona w tym sondażu grupa podwójnie myślących czy już wątpiących powinna obecną władzę niepokoić. Mamy do czynienia z rosnącymi cenami prądu, gazu czy wody. Sam nie jako autor piszący o polityce, a jako zwykły konsument, przeraziłem się swoimi ostatnimi rachunkami. Donald Tusk obiecywał, że nastanie jego rządu przyniesie koniec wszelkiej drożyzny. Przyniósł coś odwrotnego. Dziś politycy nowej koalicji tłumaczą, że to wina PiS, bo nie poczynił on w porę stosownych zmian w systemie energetycznym. Możliwe, że w tych zawiłych objaśnieniach jest jakaś racja. Tyle że poetyka polskiej polityki bardzo osłabia ich sens. Za rządów Zjednoczonej Prawicy winny był zawsze rząd, nawet gdy powoływał się, jak w przypadku inflacji, na zjawiska światowe i na wojnę za naszą granicą. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? Ludzie, którzy zadają sobie trud nieco większego wgłębiania się w politykę, rozumieją, że polikwidowano rozmaite osłony, owe mityczne tarcze. Zlikwidowano je zaś, bo budżet tego nie wytrzymywał. To daje PiS-owi znakomitą okazję do sformułowania bardziej generalnej tezy. "Kiedy my rządzimy, są pieniądze, kiedy rządzą oni, natychmiast zaczyna ich brakować" - to wyjątkowo efektowny kawałek aktu oskarżenia. Politycy nowej koalicji tłumaczą z kolei, że budżet był na skraju wytrzymałości. Tyle że sami powiększyli deficyt o ponad 20 miliardów w stosunku do projektu rządu Morawieckiego - w rozpaczliwym usiłowaniu spełnienia przynajmniej kilku obietnic spośród owej nieszczęsnej Tuskowej setki. To oni, a nie mistrzowie rozdawnictwa spod znaku Kaczyńskiego, stoją dziś w obliczu unijnej procedury karania za budżetową nierównowagę. Najwięcej zabrała podwyżka płac dla nauczycieli. Skądinąd rodząca i tak frustracje tej grupy, bo Tusk obiecał precyzyjnie 20 procent, a tego spełnić się w pełni nie dało. O takich astronomicznych pomysłach jak podniesienie kwoty wolnej od podatku nie ma już w tej sytuacji nawet co mówić. Inne zapowiedzi jak zerowy kredyt mieszkaniowy czy obniżka składki zdrowotnej ugrzęzły w sporach wewnątrz koalicji. Ta koalicja próbuje być równocześnie jeszcze bardziej hojna i rozdawnicza od PiS, i zarazem bardziej wolnorynkowa, uwalniająca od różnych ciężarów biznes. Taka ekwilibrystyka jest jednak skrajnie trudna, grozi w ostateczności finansowym chaosem. Zaczynamy być chyba jego świadkami, nawet "Gazeta Wyborcza" to ogłosiła, sugerując skądinąd, że ten rząd wydaje za dużo, nie za mało. Ale przede wszystkim, że wydaje na oślep. Jeszcze więcej rozliczeń! Recepta Donalda Tuska jest jedna i prosta: fundować opinii kampanię nieustających rozliczeń poprzedniej władzy, wszak i to zapisano pośród 100 konkretów. W rytmie nawoływań Silnych Razem, Tomasza Lisa i Romana Giertycha zamyka się, a przynajmniej próbuje zamknąć ludzi PiS, wszyscy piszą na wyścigi doniesienia do prokuratury. Nawet spółki skarbu państwa, przejęte przez ludzi nowej władzy i mające na razie kiepskie wyniki, mają się kojarzyć z nieustającymi audytami i oskarżeniami. PKP Cargo zwalnia kilka tysięcy ludzi? Sprawdźmy, czy poprzedni zarząd był gospodarny. Pod osłoną owego ustawicznego bicia w tam tamy ma nie być widać, że w bardzo wielu sferach nowa władza wchodzi w buty starej, a nawet ją przebija. Zapowiada odpolitycznienie wymiaru sprawiedliwości, po czym premier instruuje na platformie X prokuratorów, kto ma być kolejnym celem śledztwa. Obiecywała apolitycznych i kompetentnych ludzi w spółkach. I dobrze wiemy, kto w którym zarządzie jest z czyjego nadania. Kto reprezentuje KO, kto Polskę 2050, kto PSL, a kto Lewicę. Miało być tańsze państwo, w przeciwieństwie do pisowskiego "Bizancjum". Ten rząd ma więcej ministrów i wiceministrów niż którykolwiek w historii. Pomimo pewnego ujednolicenia medialnego rynku, wieści o tym wszystkim jakoś się rozchodzą. Więc Tusk zarządza jeszcze hałaśliwsze bicie w rozliczeniowe tam tamy, jeszcze bardziej płomiennie ataki na "partię złodziei i łajdaków". Byle wystarczyło przynajmniej do kampanii prezydenckiej. Przejęcie prezydentury umożliwi pełną przebudowę i przejęcie wszystkich instytucji osłanianych dziś jeszcze wetem Andrzeja Dudy. Na kłopoty Tusk? Co ciekawe, media podają, i wspierają to logicznymi argumentami, że sam Tusk nabrał ochoty na prezydenturę. Tu jednak pojawia się dodatkowa trudność. To on jest twarzą rozliczeń. Jeśli się zużyją, to razem z nim. To także on jest symbolem niespełnionych obietnic, owej benzyny po 5,15. Gdyby KO postawiła na Rafała Trzaskowskiego, miałaby kandydata trochę odsuniętego od obecnych rządów. Można by go rozliczać co najwyżej z warszawskich tramwajów. Tusk może zaś pokładać nadzieję jedynie w swojej mocnej osobowości, ale odpowiedzialny będzie za wszystko. Tyle że autorzy medialnych doniesień o kandydaturze Tuska sugerują, że szukałby on w prezydenturze ewentualnej ochrony przed odwetem PiS, gdyby ten wygrał kolejne wybory parlamentarne. Czyżby liderzy KO, dziś przecież pewnie umoszczeni w fotelach, wiedzieli, że będzie jeszcze gorzej? Że finanse, czy to popsute przez PiS, czy dobite przez nich samych, skażą ich na dryfowanie, na brak ambitnych celów, na kolejne porażki? Zarazem opozycja przypisuje im odwrotne przekonanie: że nie przegrają kolejnych wyborów. To dlatego są podobno tacy brutalni, tak niewrażliwi na zapowiedzi odwetu. Mamy więc prawdziwą zagadkę. Robi się coraz ciekawiej. Piotr Zaremba