Jak jednak zauważyła ostatnio Dominika Wielowiejska, która w te sondaże dokładniej zajrzała, dają one bardzo różne wyniki. Im bardziej w nie zaglądać, tym bardziej widoczne są głębokie różnice - nie tylko pomiędzy kobietami i mężczyznami (gender to nie wszystko), ale także w poglądach zarówno mężczyzn, jak też kobiet. Im dokładniej przyjrzeć się tym wszystkim sondażom, tym bardziej oczywista staje się konieczności jakiegoś kompromisu - choćby jeśli chodzi o wybór ścieżki prowadzącej do liberalizacji. Zamiast jednak zastanawiać się nad takimi skomplikowanymi i nieprzyjemnymi kwestiami, wszyscy postępowi ludzie w warszawskim światku medialnym wzywają do likwidacji Trzeciej Drogi i likwidacji Szymona Hołowni. Jako konserwatywnych złogów zalegających na szerokiej i wyasfaltowanej autostradzie prowadzącej (gdyby nie te złogi) w kierunku świetlanego postępu. W ramach tej wizji tylko lewica jest jedynym oczywistym wyborem Polaków i Polek. Problem w tym, że lewica ostatnie wybory przegrała (uzyskując procentowo wynik o jedną trzecią gorszy niż w 2019 roku, a jeśli chodzi o liczbę mandatów, tracąc jeszcze więcej), choć tak jak wygrana PiS-u odebrała Kaczyńskiemu władzę, tak przegrana lewicy zapewniła jej sowity udział we władzy. Najbardziej jednak wygrała te wybory Trzecia Droga, stając się drugim obok KO rozgrywającym w koalicji. Różnica między Lewicą a Trzecią Drogą Lewica przegrała wybory idąc pod sztandarem jak najszybszej i jak najdalej idącej liberalizacji aborcji, podczas gdy Trzecia Droga wygrała wybory pod sztandarem "przywrócenia kompromisu aborcyjnego" (czyli stanu prawnego sprzed cynicznego zagrania Przyłębskiej i Kaczyńskiego w 2020 roku), a następnie referendum, które miałoby przesądzić o dalszym kierunku stanowienia aborcyjnego prawa. Także w aktualnych sondażach Trzecia Droga bije Lewicę na głowę (czasem nawet w proporcji dwa do jednego), mimo że Lewica jasno mówi o całkowitej liberalizacji "teraz!", a Trzecia Droga równie jasno powtarza, że najpierw przywrócenie status quo ante 2020, a później referendum. Jeszcze jednym argumentem na rzecz Hołowni i PSL-u mogłoby być to, że - jak ostatnio napisał Andrzej Machowski w "Gazecie Wyborczej" - "analiza sondaży pokazuje, że konserwatywna linia polityczna Trzeciej Drogi pomaga jej podbierać zwolenników Jarosława Kaczyńskiego". To akurat powinno być argumentem dla tych kobiet, które nie wspominają najlepiej ośmiu lat rządów coraz bardziej radykalizujących się w swojej mizoginii "prawicowych chłopców" w bardzo różnym wieku. Manifa Czy postępowi przedstawiciele warszawskiego medialnego światka zastanowiliby się nad łatwością, z jaką przemawiają ze swoich medialnych trybun "w imieniu Polaków i Polek"? Nieraz mniejszość może mieć rację (być może tak jest nawet w tym przypadku), ale musi pamiętać o tym, jak swoją mniejszościową rację przekuć w większościowy kompromis, jak dotrzeć ze swoją racją do nieprzekonanych. Ani Marty Lempart, ani organizatorek tegorocznej "antykapitalistycznej" Manify, to nie interesuje. Idą do polskich kobiet z przekazem "aborcja jest OK", podczas gdy spora część polskich kobiet - nawet tych, które są za liberalizacją aborcji - nie uważa aborcji za OK, ale za problem, czasem dramat (zwykle spowodowany zachowaniem "faceta"), w obliczu którego kobieta powinna jednak mieć prawo wyboru. Kiedy "Strajk Kobiet" pod koniec 2020 roku wygasał, kiedy kończył się realną demobilizacją i klęską (wobec ostentacyjnego tryumfu najmniej sensownej części polskiej prawicy i najmniej sensownej części polskiego Kościoła), przez warszawską bańkę, szczególnie mocno reprezentowaną w mediach społecznościowych, przegalopował spór o to, czy sama nazwa "strajk kobiet" nie jest "reakcyjna" i "wsteczna", gdyż protest ten powinien się nazywać "strajk osób z macicami". Bito się o to i wizerunkowo się o to zabijano. Widzieliśmy radykalizację języka i roszczeń, bez odrobienia zadania domowego, bez rozwiązania odwiecznych problemów polskich kobiet, które wciąż nie zostały rozwiązane - czyli coraz bardziej restrykcyjnego prawa antyaborcyjnego, a także przemocy wobec kobiet i nierówności w dostępie do rynku pracy, stanowisk i pensji. Tegoroczna Manifa idzie z kolei pod hasłami "antykapitalistycznymi": "O prawo do lenistwa - przeciw wyzyskowi!..." "Na umierającej z gorąca planecie, wśród wojen i nienawiści, z zaszczepionym w głowach i ciałach kapitalistycznym kultem za****olu, nie ma jak się lenić!" (to cytaty z manifestu tegorocznej Manify). Pewna moja znajoma, "zwykła feministka", zwróciła uwagę na to, że w manifeście tegorocznej Manify ani razu nie występuje nawet słowo "kobiety", konsekwentnie zastąpione "istotami ludzkimi każdej płci". Jak ma się to wszystko do problemów kobiet spoza warszawskiej bańki? Fundacja "Sukces Pisany Szminką" dostarczyła odpowiedzi na to pytanie w sondażu przeprowadzonym w ramach akcji profrekwencyjnej przed wyborami 15 października 2023. O priorytety kobiet, o największe zagrożenia i bariery w ich życiu, zapytano 18 tysięcy respondentek z miasta i ze wsi, w różnym wieku, z różnych środowisk społecznych i zawodowych. Aby dotrzeć na wieś (wiejskie parafie niestety nie okazały się dobrym pomysłem), panie przeprowadzające to badanie miały genialny pomysł, żeby posłużyć się siecią "wiejskich salonów piękności", gdzie kobiety - pod chwilową opieką fryzjerek - rozmawiają między sobą o kobiecych sprawach, bardziej swobodnie, bez kontroli "facetów". Priorytety polskich kobiet Jakie są zatem priorytety polskich kobiet? Walka z kapitalizmem? Walka o to, żeby każdy przyszły "strajk kobiet" nazywał się "strajkiem osób z macicami"? Otóż raczej nie. Dla 89 procent polskich kobiet największym zagrożeniem jest przemoc. Nie werbalna, nie transpłciowa, ale "tradycyjne" bicie i zabijanie kobiet, także przemoc w niektórych najbardziej patologicznych rodzinach (kilkaset kobiet ginie w Polsce co roku na skutek pobicia, czasem z rąk własnych mężów), na którą ani polskie państwo, ani polski Kościół wciąż nie zwracają wystarczającej uwagi. Drugi priorytet (77 procent wskazań) to "brak przedszkoli i żłobków" (czyli pośrednio także brak równego dostępu kobiet do rynku pracy). Trzeci to - ex aequo (oba wskazania po 72 procent) - ubóstwo starych kobiet i brak wystarczającej opieki (także ginekologicznej) dla kobiet w ciąży. Potem (69 procent) znów pojawia się, wyrażony już wprost, "problem ograniczonych możliwości pracy kobiet w związku z opieką nad dziećmi". Organizatorki tegorocznej Manify walczą o prawo do lenistwa, podczas gdy polskie kobiety walczą o prawo równego dostępu do rynku pracy. Organizatorki tegorocznej Manify walczą z kapitalizmem, tymczasem polskie kobiety chcą korzystać z benefitów bardziej sprawiedliwie zorganizowanej gospodarki rynkowej. Żeby jednak nie było to kopanie piłki do jednej tylko bramki, na zakończenie jedno gorzkie słowo pod adresem koalicji i jej faktycznego lidera. W 2022 roku Donald Tusk wprowadził pełną liberalizację aborcji na listę swoich priorytetów wyborczych. Zrobił to, by obejść z lewej i zmarginalizować Rafała Trzaskowskiego, który aż takich starań być może nie wymagał, gdyż jego polityczna asertywność nigdy nie była zbyt imponująca. Jednak zapomnienie o tym sztandarowym haśle (jedynym, choć ważnym gestem, jest czwartkowa obietnica Tuska, że państwo skontroluje i zdyscyplinuje nadużywanie antykobiecych "klauzuli sumienia"), dalsze odsuwanie prac nad wykonaniem choćby pierwszego kroku, jest błędem, nawet jeśli wymuszonym i trudnym do uniknięcia. Trochę tak, jak zapomnienie lub odsuwanie w czasie bez wyznaczenia deadline'u podniesienia sumy wolnej od podatku czy zmiany systemu naliczania składki zdrowotnej dla przedsiębiorców. Każda obietnica wyborcza, szczególnie ta zbyt mocno nagłośniona czy zbyt radykalna, staje się obciążeniem po przejęciu władzy. Nawet jeśli wcześniej pozwoliła tę władzę przejąć. Cezary Michalski