Mamy w Polsce piękną wiosnę. Ale nie jest ona równie piękna dla wszystkich. Oto od kilku miesięcy mamy nad Wisłą wielką falę zwolnień, likwidacji zakładów i bolesnych restrukturyzacji. Głównie w mniejszych miejscowościach. Część z nich nie przebija się nawet do świadomości "Warszawki", "Krakówka" i innych ośrodków, w których robi się wielką politykę i obsługujące ją media masowe. A ponieważ zwolnienia i likwidacje dotyczą głównie przemysłu i prostszych usług, to nie kręcą jakoś szczególnie tych, którzy zarządzają obiegiem informacji oraz władzy w naszym kraju. Sprawa jest im bowiem klasowo obca. Zwłaszcza odkąd w Warszawie mamy rząd Polski fajnej i uśmiechniętej, która nigdy nawet nie udawała, którą część polskiego społeczeństwa uważa za swoją oraz godną reprezentowania. Bezrobocie w Polsce. Zwolnienia "to nie sezonowe wahnięcie" No ale sprawdźmy. Czy słyszeli Państwo o likwidacji Walcowni Rur "Andrzej" w Zawadzkiem na Opolszczyźnie? A o zamknięciu fabryki Porcelany "Karolina" w Jaworzynie? A o fabryce silników niskich napięć ABB (produkującej dla potrzeb kolei i transportu miejskiego) w Aleksandrowie Łódzkim? A o losie fabryki opon Michelina w Olsztynie? Za każdym razem to nie jest jakieś tam sezonowe wahnięcie zatrudnienia. To likwidacja miejsc pracy na kilkaset osób. Nierzadko w miejscach, gdzie o znalezienie innej roboty jest bardzo trudno. Nawet w warunkach niskiego (wciąż) bezrobocia na poziomie całego kraju. Wszędzie tam takie zamknięcie zakładu, czy nawet wielka restrukturyzacja (a tu lista jest równie długa od Eurocashu po producenta mebli Forte) to jest tragedia. Grożąca otwarciem szeregu ran na społecznej tkance, które w ostatnich latach udało się - jako tako - zabliźnić. Umywanie rąk rządzących polityków Pytanie polityczne brzmi oczywiście, kto winien? Jak zwykle lista winnych jest i długa i krótka w zależności od tego, jaka odpowiedź chcemy usłyszeć. Zwolennicy obecnego rządu powiedzą, że to wielkie i skomplikowane procesy, wahania cyklu i przemiany rynku pracy. Użyją przy tym jeszcze wielu wielkich słów byle tylko odsunąć podejrzenie od nich samych. Oraz od politycznej odpowiedzialności ich wielkiego lidera oraz jego drużyny. Niektórzy zwolennicy koalicji KO-TD-Lewica takim stawianiem sprawy poczują się pewnie szczerze oburzeni. No bo jakże to? To oni tu w pocie czoła "odbudowują polską demokrację", "odzyskują media", "tropią ruskie onuce w szeregach PiS" i "przywracają Polsce miejsce w gronie szanowanych krajów Unii", a ktoś im wyjeżdża z jakimiś likwidacjami zakładów. A co oni mają do tego? Czy to oni zamykają? Czy oni mają jakiś kluczyk do koniunktury? Czy może premier Tusk z minister Domańskim i ministrą Dziemianowicz-Bąk mają każdemu znaleźć robotę? No przecież to absurd. Czyżby? Jakoś jeszcze nie tak dawno temu rząd PiS był odpowiedzialny za każdą negatywną tendencję wychodzącą z każdej ekonomicznej analizy. Skok cen gazu i ropy na światowych rynkach? Wina Kaczyńskiego. Inflacja po pandemii i wybuchu wojny na wschodzie? Gdzie jest Glapiński? A dziś? Dziś procesy gospodarcze znowu same się dzieją. Obiektywne realia. Ale problem jest jeszcze głębszy. Wiele wskazuje bowiem na to, że obecna fala zwolnień, uderzająca właśnie w przemysł i polską wytwórczość, to jeden z efektów takich na przykład polityk klimatycznych, których wprowadzanie zaczęło na naszych oczach ostro przyspieszać. Pomoc jako "kupowanie głosów" Możemy oczywiście do końca świata, i o jeden dzień dłużej bawić się w przekomarzanki, że to przecież Morawiecki zgodził się na Pakiet Fit For 55 i na Europejski Zielony Ład. Warto jednak zauważyć, że nawet jeśli PiS nie umiał niekorzystnych dla Polski elementów Zielonego Ładu zatrzymać, to przynajmniej poczuwał się do obowiązku osłaniania gospodarstw domowych i biznesu przed ich najbardziej negatywnymi skutkami. Obecna władza z miną niewiniątka mówi nam za to "my pieniędzy przecież nie wydrukujemy" (cytat z marszałka Hołowni). I radźcie sobie ludzie i przedsiębiorcy sami. Rachunki grozy po 1 lipca ich nie interesują. Anna Maria Żukowska z SLD powiedziała kiedyś nawet, że to dobrze, by podwyżki przyszły szybciej. To się ludzie do następnych wyborów jakoś z nimi oswoją. Podobnie jest w polityką antykryzysową. Idę o zakład, że gdyby rządzili nami wciąż ponury Kaczor czy kłamliwy Mateusz, to ich podły i pożałowania godny rząd odpalałby już kolejny pakiet obliczony na ratowanie upadających zakładów albo na znalezienie roboty wyrzucanym ludziom. Liberałowie z mediów by zaś załamywali ręce, że "dług publiczny", "upolitycznienie Orlenu (który pewnie by coś musiał dosypać z zysków ze sprzedaży paliw)" i "kupowanie wyborców". Ale wiecie co? Z perspektywy zwalnianych to właśnie byłaby dobra reakcja. A najlepsze jest to, że z punktu widzenia ekonomicznej stabilności i społecznej solidarności też. Tak się właśnie zapobiega pompowaniu kryzysów. Żeby nie uderzyły nam potem prosto w twarz. To się nazywa odpowiedzialna polityka społeczna i ekonomiczna. Ale ona do nowego rządu pasuje jak słowa dwa bez cienia rymu. Albo jak kwiatek do kożucha zimą. Jak śpiewał kiedyś Andrzej Zaucha. Rafał Woś ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!