Władimir Putin włączył się na całego w kampanię przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, strasząc Europejczyków wojną. Nowa rosyjska ofensywa w kierunku Charkowa, która zdecydowanie więcej kosztuje Rosjan niż Ukraińców, prowadzona akurat w tym momencie, jest zabiegiem piarowym, a nie militarnym. Podobną funkcję pełni jednostronna deklaracja Rosjan o "konieczności zmiany granic morskich na Bałtyku", a następnie usunięcie boi granicznych z rzeki oddzielającej Estonię od Rosji. Strasząc wojną na Ukrainie, strasząc rozszerzeniem jej na kraje bałtyckie, strasząc całą Europę, Putin promuje w tych wyborach "partie z Budapesztu" - Marine Le Pen, Orbana, Salviniego, hiszpański Vox... - które wszystkie obiecują Europejczykom pokój. Mówiąc bardziej konkretnie, pokój z Putinem na trupie Ukrainy. Odbudowa "Imperium" W polskich kampanijnych sporach PiS (ale także ludzie z obozu prezydenckiego) używa argumentu niepozbawionego racji, że Bruksela i rządzący w Ameryce demokraci, na których bardziej stawiają Tusk i Sikorski, popełniali błędy w polityce wschodniej. Nie tylko stawiając na "politykę odprężenia" z Rosją, co nie byłoby żadnym błędem, ale wręcz obowiązkiem Zachodu, ale podtrzymując ten zakład, kiedy już było widać, że następca Jelcyna jest jego przeciwieństwem, że swoją legitymizację władzy będzie czerpał z obietnicy "odbudowy Imperium", z czego w oczywisty sposób musiał wyniknąć ponowny konflikt z Zachodem, gdyż na to "Imperium" historycznie składały się nie tylko Ukraina czy kraje bałtyckie, ale także wpływy (o ile nie dominacja) w całej Europie Środkowej. KO odpowiada na to, że nawet jeśli Berlin i Paryż popełniały błędy w stosunkach z putinowską Rosją i zbyt długo obstawały w tych błędach, to jednak Francja i Niemcy przekazują dziś Ukrainie pieniądze i sprzęt (nawet jeśli za wolno, za mało), wprowadzają wspólne sankcje przeciw Rosji (nawet jeśli z dziurami), podczas gdy partnerzy Morawieckiego, Fogla i Mastalerka z Budapesztu wciąż nie rozliczyli się z rosyjskich pieniędzy, wciąż - w drugim roku putinowskiej agresji i masakr - krytykują zachodnie sankcje przeciwko Rosji i zachodnią pomoc dla Ukrainy. Bezsensowna wymiana ciosów O wiele gorzej wyglądają piarowe argumenty w tym wewnętrznym sporze. KO idzie na skróty i nazywa PiS "rosyjskimi agentami", wskazując jako jeden z dowodów właśnie wizytę Morawieckiego, Fogla, Mastalerka na zlocie alt-rightu w Budapeszcie. PiS ponawia zarzuty pod adresem Tuska jako "agenta Niemiec" i "agenta Putina". Nieustające wykorzystywanie w tym kontekście zdjęć czy argumentów "z sopockiego molo" (ostatnio przez Czarnka) jest manipulacją. Wspólne zdjęcia Tuska i Putina z 2009 roku są zdjęciami z oficjalnej wizyty premiera Rosji w Polsce i dokumentują jego oczywiste spotkania z premierem RP. Można się rewanżować zdjęciami polityków PiS z ministrem spraw zagranicznych Rosji Ławrowem, ale jest to już tylko brnięcie w wymianę ciosów w piarowym kisielu. Istotny w tym sporze jest wyłącznie wybór: Bruksela czy Budapeszt? A także inny równie istotny wybór: Trump (obiecujący różnym krajom różne swoje "forty" i wciąż planujący zniszczyć lub osłabić Unię) czy różniąca się wieloma konkretnymi interesami, ale jednak starająca się ze sobą lojalnie współdziałać (szczególnie wobec całej koalicji śmiertelnych globalnych wrogów) wspólnota Ameryki i Europy? Wydaje się, że najbardziej nawet umiarkowana część PiS-u (np. Mateusz Morawiecki), a także Pałac Prezydencki, definitywnie wybrali Budapeszt przeciwko Brukseli. I Trumpa przeciwko wspólnocie atlantyckiej. Doszli do wniosku, że nowy globalny alt-rightowy network, dysponujący już dzisiaj gigantycznymi pieniędzmi (Elon Musk i inne korporacje amerykańsko-globalne, reprezentowane ponadpartyjnie zarówno przez bardzo sprawną Mosbacher, jak też przez wyjątkowo nieudanego Brzezińskiego, który sympatyczne ma tylko nazwisko), a także ogromnymi wpływami politycznymi (począwszy od przejmowanej przez Trumpa Partii Republikańskiej, aż po wszystkie altraightowe i skrajnie prawicowe partie w Europie) - cały ten rysujący się na horyzoncie nowy światowy ład będzie dawał polskiej prawicy więcej szans na powrót do władzy, niż postawienie na UE i naprawdę zjednoczone NATO. Czyli rozwiązanie, które przy obecnej dystrybucji ról w wewnętrznym polskim konflikcie politycznym faktycznie bardziej się opłaca Tuskowi. Z Unią źle, bez niej jeszcze gorzej Polska prawica, w swej istotnej części, wciąż uważa, że to obecność w Unii Europejskiej "odbiera Polsce suwerenność". Podczas gdy bycie podnóżkiem Trumpa, otwarcie naszego kraju na globalne korporacje, networki, pieniądze, bez osłony Unii, bez podmiotowego negocjowania własnej pozycji z Amerykanami w ramach NATO, wierząc, że w tym razem Trump zbuduje u nas swój "fort"... - będzie polską suwerenność budować, poszerzać. Jest raczej przeciwnie. Jeśli najbardziej ponura wersja globalizacji (jej pieniądze i jej lobbystyczne "netłorki") rozszarpie Unię i Europę, Polska stanie się jeszcze łatwiejszym żerowiskiem dla korporacyjnych prezesów i politycznych tyranów (jak patrzy się na Muska, Trumpa i Putina, różnica między korporacyjnym CEO i populistycznym liderem bardzo się rozmywa, wszyscy trzej stosują te same metody zarządzania, mają podobny HR i PR, mają nawet takich samych fanów wierzących, że tylko oni "rozwiązują problemy" i "przełamują imposybilizm"). Oczywiście jeden czy drugi obóz polityczny w Polsce, jeden czy drugi polski polityk, mogą zostać lobbystami globalnych pieniędzy, wpływów, i się na tym wzmocnić, ale polskie państwo stanie się już wówczas raz na zawsze wydmuszką, żerowiskiem, ofiarą najbardziej ponurej wersji globalizacji. To są moje argumenty przeciwko Budapesztowi, a raczej za Brukselą. Jak może szanowni czytelnicy spostrzegli, nie używam argumentów "agenturalnych", porównuję tylko jakość politycznych wyborów, kierunek ideowych pasji, a także ich możliwe konsekwencje dla polskiego państwa. Reszta jest piarową pianą, która obryzguje i brudzi po równo obie strony. O sopockim molo już sobie mówiliśmy, o "zadaniowanej na Tuska" groteskowej komisji Cenckiewicza i Zybertowicza będę przypominał bez końca. Komisja lepsza od innych? Komisja Tuska "do badania wschodnich wpływów", w momencie, kiedy ten pomysł został przez premiera "rzucony", zapowiadała się na lustrzane odbicie komisji Cenckiewicza i Zybertowicza. Skoro jednak jej szefem ma być generał Stróżyk, może być czymś lepszym (choć wcale nie musi). Jarosław Stróżyk jest dzisiaj szefem jednej z najważniejszych polskich służb, Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Może zatem powinien skupić się na dopilnowaniu antyagenturalnych działań podległych mu funkcjonariuszy, a nie pakować w piarowe działania nowej komisji? Przecież ani Donald Tusk, ani Tomasz Siemoniak skutecznego poszukiwania rosyjskich czy białoruskich agentów mu nie utrudniają. Także odchodzący szef MSWiA Marcin Kierwiński, patrzący groźnym wzrokiem na posłów PiS i mówiący "agenci wpływu są na tej sali", za bardzo przypomina Macierewicza czy Kaczyńskiego (mających na swoim koncie liczne podobne spektakle), żeby mnie to miało jakkolwiek cieszyć. Wybieram zatem jedną wizję polskiej polityki przeciwko drugiej, a nie jeden piar przeciwko drugiemu. Ponieważ akurat oba piary są tak samo fatalne. Cezary Michalski