"Nuclear Sharing" to program, w ramach którego Stany Zjednoczone rozmieszczają broń jądrową na terytorium innych państw członkowskich NATO. Jako że dotyczy to zaledwie garstki państw, chodzi o swoisty program "premium" albo nawet "platinium". Oferta bynajmniej nie dla każdego kraju NATO. Z większych państw europejskich USA objęły nim, np. Niemcy, Włochy, Turcję. Ostatecznie decyzje zapadają w Waszyngtonie, który może wycofać się z dzielenia militarnymi zasobami. Może warto przypomnieć w tym kontekście, że Francja i Wielka Brytania mają własną broń jądrową. To jednak wszystko rozdanie kart atomowych z czasów zimnej wojny. Zasadniczo w Europie sytuacja geopolityczna się zmienia. W NATO jesteśmy od - bagatela - ćwierć wieku, a nadal najwyższe stanowisko w Sojuszu znajduje się poza naszym i innych krajów postkomunistycznych zasięgiem. W międzyczasie Rosja odcięła się od flirtowania z Zachodem i powróciła do polityki imperialnej. Wojny czeczeńskie, agresja wobec Gruzji, inwazja na Ukrainę i wiele wydarzeń z innych części globu tworzy układ sił, który domaga się nowej polityki odstraszania. Gołosłowne gwarancje respektowania granic międzynarodowych nie wystarczą dla zagwarantowania pokoju. Przeciwnie, zachęcają do kolejnych agresji militarnych. Po rozpadzie ZSRR w latach 90. XX wieku Ukraina pozbyła się arsenału jądrowego w zamian za międzynarodowe gwarancje granic. Czy trzeba coś dodawać? Prezydent mówi Akurat ten pomysł Andrzeja Dudy wart jest politycznej uwagi. Kłopot w tym, że w Polsce nasz prezydent swoich pomysłów z nikim nie skonsultował. Członkowie obecnego rządu nie wyglądali na zadowolonych. Premier Donald Tusk dyplomatycznie wyraził chęć rozmowy na ten temat z głową państwa. "Więcej działania, mniej mówienia. Na pewno zaskakujące jest to, że prezydent Duda kolejny raz wychodzi z inicjatywą międzynarodową bez de facto rozmowy z rządem" - zirytował się wiceminister obrony, Cezary Tomczyk. To są jednak przeciwnicy polityczni. Oni raczej nie będą chwalić inicjatyw prezydenta - i to przed kolejnymi wyborami. Bardziej mnie zatem interesuje, że Andrzej Duda nie skonsultował swoich pomysłów z nami, z polskimi obywatelami. Na temat rozmieszczenia broni jądrowej na terytorium naszego kraju nie odbyła się żadna poważna debata. Nikt nie omawia z nami potencjalnych konsekwencji tak doniosłej decyzji w sprawie obronności. W kampanii wyborczej nie był to wiodący ani poboczny temat. Nasi politycy najwyraźniej uważają, iż można suwerena zlekceważyć. Tymczasem w sprawie rozlokowania broni nuklearnej w Polsce powinno się odbyć referendum - to powinna być nasza wspólna decyzja, poprzedzona wymianą wszystkich argumentów "za" i "przeciw". O czym warto dyskutować i wspólnie rozstrzygać, jeśli nie o sprawach o znaczeniu dla kraju egzystencjalnym? O wadze takich decyzji przypominają nam politycy rosyjscy. Po słowach Andrzeja Dudy zareagował Dmitrij Pieskow, rzecznik Władimira Putina, grożąc Polsce podjęciem "niezbędnych kroków odwetowych". Niech zdecydują Polacy Owszem, od lutego 2022 roku Kreml nieustannie wygraża bombą A. Dopiero co - po przegłosowaniu przez amerykańską Izbę Reprezentantów pakietu pomocy dla Ukrainy - szef MSZ Siergiej Ławrow skierował mocne słowa pod adresem USA, Wielką Brytanii i Francji. Jak zwykle, to nie Rosja jest agresorem, ale to "Zachód niebezpiecznie balansuje na krawędzi starcia mocarstw atomowych". Stara śpiewka. To straszenie staje się o tyle niebezpieczne, że przestano już na nie zwracać uwagę. My jednak nie powinniśmy się z tym zanadto oswajać. Okrucieństwo sąsiada znamy z historii, a arsenały Kaliningradu i Białorusi wiszą nad naszymi głowami. Jeśli rzeczywiście mielibyśmy wziąć udział w programie "Nuclear Sharing" - decyzję podejmą Amerykanie, ewentualne konsekwencje zaś poniesiemy my. Czy to oznacza, że mielibyśmy odmówić? Bynajmniej. Być może warto to zrobić i zaryzykować, aby skuteczniej odstraszać Rosję od kolejnych agresji w regionie. Zapewne należałoby taki krok podejmować wraz z innymi państwami sąsiadującymi z Rosją. Niemniej nie powinna to być decyzja pozostawiona w rękach jednego czy dwóch polityków. O zgrozo, rzucana półsłówkami w tabloidowej prasie. To powinna być śmiertelnie poważna rozmowa o najlepszych, ale i o najgorszych skutkach takiej decyzji. Tu chodzi o przyszłość obecnych i następnych pokoleń. I to nie jest patos, ale fakt. Jarosław Kuisz