Kamala Harris, zanim została senatorem, w latach 2011-2017 pełniła funkcję prokurator generalnej Kalifornii. Jej dokonania na tym stanowisku wciąż budzą kontrowersje. Z jednej strony ona sama przedstawia siebie jako progresywną reformatorkę, która walczyła z uprzedzeniami rasowymi czy masowym zamykaniem młodych ludzi w więzieniach, a także oponowała przeciwko karze śmierci w wielu przypadkach. Z drugiej strony są dowody na postępowanie zgoła odwrotne, republikańskie wręcz - młodych zamykano za posiadanie niewielkich ilości marihuany, przetrzymywano ludzi w więzieniach ponad miarę, ponieważ stanowili tanią siłę roboczą, a biuro Harris w sądach opowiadało się za utrzymaniem kary śmierci. Obecnej kandydatce na wiceprezydenta zarzucano też przymykanie oka na przekręty banku OneWest Stevena Mnuchina, byłego wspólnika w Goldman Sachs, a obecnie sekretarza skarbu. Tyle że ów dorobek... nie będzie miał wielkiego znaczenia w tych wyborach. W prawyborach, owszem, wyciągano na wierzch te wszystkie fakty, robiła to m.in. Tulsi Gabbard (zobacz poniżej), ale teraz już nie będzie się o tym tyle mówiło. Dlaczego? To proste - republikanie nie będą przecież atakować Harris, że była za surowa dla przestępców, a udowodnienie tezy odwrotnej będzie karkołomne. Z kolei demokraci są na etapie "wszystkie ręce na pokład" i na te kilkanaście tygodni o ułomnościach Bidena i Harris po prostu się zapomina. Nie jest tajemnicą, że sztab kandydata na wszystkie strony prześwietla możliwych wiceprezydentów, uznano więc, że Harris aż tak wielu trupów w szafie nie posiada. Albo inaczej - że większość z nich już wyszła na jaw. Abstrahując od dokonań, a przechodząc na pole czysto polityczne, Harris jest bez dwóch zdań jedną z gwiazd Partii Demokratycznej - wyróżnia się pod względem retoryki, przygotowania, charyzmy, i od dłuższego czasu przepowiadano jej wielką przyszłość. Wyjaśnijmy też, że wybór kandydata na wiceprezydenta był tym razem niezwykle istotny, zważywszy na wiek kandydata (będzie miał 78 lat w chwili objęcia urzędu - jeśli wygra) czy wątpliwości wokół jego zdolności poznawczych, podsycane zresztą przez Donalda Trumpa, niesłynącego skądinąd z ponadprzeciętnych talentów do kojarzenia faktów. Sam Biden wprost sugerował, że byłby prezydentem tylko przez jedną kadencję. Harris byłaby w takiej sytuacji naturalną kandydatką w 2024 roku. Wybór Joe Bidena to sygnał wysłany w wielu kierunkach: Do partyjnego establishmentu - Harris to jedna z ulubienic wierchuszki demokratów i nie będzie dążyć do rewolucji w partii. Do skrzydła progresywnego - Harris pod względem przekonań i głosowań w Senacie bez dwóch zdań plasuje się na lewym skrzydle, choć daleko jej do poglądów Berniego Sandersa czy Elizabeth Warren. Ale mógł Biden przecież wskazać centrystkę Amy Klobuchar. Uznał jednak, że sam jest na tyle centrowy, że nie potrzebuje przeciwwagi z myślą o republikańskim, umiarkowanym elektoracie. Warto przypomnieć, że poprzedni kandydaci demokratów - Al Gore, John Kerry, Barack Obama, Hillary Clinton - wybierali właśnie centrystów. Biden tymczasem woli obłaskawić rosnącą w siłę lewicę wśród demokratów. Do Afroamerykanów - Biden, jak to Biden, notuje ostatnio liczne wpadki. Tak się składa, że akurat dotyczące Afroamerykanów. Jednemu czarnoskóremu reporterowi powiedział, że jeśli nie wie, na kogo głosować, to tak naprawdę nie jest czarny. Innego przekonywał, że Latynosi są grupą znacznie bardziej "różnorodną" niż Afroamerykanie. Zostało to odebrane jednoznacznie: były wiceprezydent u Baracka Obamy uważa, że głosy Afroamerykanów ma zagwarantowane i nie musi o nie walczyć. Mająca w żyłach m.in. jamajską krew Kamala Harris ma uspokoić nastroje w tej grupie wyborców i zadbać o frekwencję. Do wielkiego biznesu - Kamala Harris ma bliskie, przyjazne relacje z Doliną Krzemową. Wybór Bidena sprawi, że fundusze na kampanię popłyną stamtąd szerokim strumieniem. Koncerny technologiczne z pewnością docenią to, że Biden nie wybrał Elizabeth Warren, która chciała mocno ograniczyć ich wpływy. Do Amerykanów - jeśli ktoś ma wątpliwości co do wieku kandydata, to oto przedstawiono mu silną, kompetentną kobietę w wieku 55 lat, która "jakby co" udźwignie rolę pierwszej osoby w państwie. Wiadomo było, że kandydatem na wiceprezydenta u Joe Bidena absolutnie nie może być ktoś w podeszłym wieku czy też ktoś o "miękkiej" osobowości, jak miły, sympatyczny i niemający zdolności przywódczych Tim Kaine, kandydat Hillary Clinton. Przypomnijmy, że wybory prezydenckie w USA zostaną przeprowadzone we wtorek, 3 listopada. Kandydatem republikanów na prezydenta będzie Donald Trump, a na wiceprezydenta - Mike Pence. Tradycyjnie już zorganizowana zostanie jedna debata kandydatów na wiceprezydenta. Ma się ona odbyć 7 października na uniwersytecie w Salt Lake City.